Jeszcze nigdy tak wielu nie mówiło tak wiele o czymś, o czym wiadomo tak niewiele - chciałoby się sparafrazować słowa Winstona Churchilla. Tarcza antyrakietowa wzbudza ogromne emocje - ale wśród różnych pytań, jakie się wokół niej pojawiają, rzadko pada to najważniejsze. Czym naprawdę jest tarcza?
Kiedy 20 stycznia 2007 roku premier Czech Miroslav Topolanek ogłosił, że Amerykanie zaproponowali mu umieszczenie na terytorium kraju radaru wchodzącego w skład tarczy antyrakietowej, a jednocześnie zaznaczył, że silosy z rakietami przechwytującymi mają znaleźć się w Polsce, nad Wisłą zawrzało. Opinia publiczna przyjęła uproszczony przekaz - amerykańska instalacja znajdzie się w Polsce. Polacy natychmiast zaczęli się krzywić - znów będziemy narażać się „za wolność waszą i waszą".
W Polsce nie będzie tarczy
Tymczasem zdanie „tarcza znajdzie się w Polsce" jest tyleż chwytliwe, co nieprawdziwie. W błąd wprowadza sama nazwa "tarcza", która nasuwa skojarzenie z jednym, zwartym mechanizmem, którym Amerykanie chcą się „zasłaniać" przed wrogimi rakietami. Tymczasem w tym wypadku chodzi o dość skomplikowany, wieloelementowy system obronny, który - aby mógł spełniać swoją rolę - musi być rozlokowany na dużym obszarze i siłą rzeczy musi obejmować więcej niż jedno państwo. Dlaczego?
System, który próbują stworzyć Amerykanie składa się z trzech grup elementów. W jego skład wchodzi centrum zarządzania systemem, które znajduje się w Stanach Zjednoczonych. To tu zapadają decyzje o sposobie wykorzystania tarczy - mówiąc potocznie to tu naciska się „czerwony guzik". To mózg systemu. Drugą grupę stanowią systemy namierzania rakiet. Radar, który ma znaleźć się w Czechach należy właśnie do tej grupy. Jednak oprócz radarów naziemnych system wspierają również radary znajdujące się na niszczycielach i krążownikach pływających na Pacyfiku, a także poruszające się po orbicie satelity. Źródeł namierzania musi być jak najwięcej i powinny się one dublować - tak, aby jedno z nich mogło przejąć rolę innego - zniszczonego bądź uszkodzonego. To „oczy systemu". Ostatnim elementem są „kły" - a więc rakiety przechwytujące. Ich rolą jest zniszczenie namierzonych przez system celów, które zostaną zinterpretowane jako zagrożenie terytorium USA. I to właśnie ten element (jeśli Polska porozumie się z Amerykanami) znalazłby się na terenie naszego kraju. W Polsce nie będzie zatem tarczy - co najwyżej znajdzie się u nas jeden jej element.
Tarczą w kosmos
Czy jednak niszczenie za pomocą rakiet wystrzelonych z Polski pocisków uzbrojonych w głowice zawierające broń atomową, biologiczną lub chemiczną nie będzie dla nas niebezpieczne? W tym momencie trzeba zapytać - jak właściwie działa tarcza. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że jest ona przeznaczona do niszczenia rakiet dalekiego zasięgu - a więc takich, które mają zniszczyć cel oddalony o co najmniej 2 tysiące kilometrów od miejsca wystrzelenia. Taka rakieta ma trzy podstawowe fazy lotu - najpierw z dużą prędkością wzbija się w górę, osiąga stałą wysokość, a potem spada na cel. Aby mieć szansę na zniszczenie takiej rakiety inną rakietą, trzeba trafić ją w środkowej fazie lotu. Wtedy bowiem rakieta znajduje się na stałej wysokości i nie zmienia gwałtownie trasy lotu.
Tarcza „trafia" więc rakiety dalekiego zasięgu w chwili, gdy znajdują się na wysokości kilkudziesięciu kilometrów - a więc w przestrzeni kosmicznej. Dzięki temu niezależnie od tego, jaką broń przenosi taka rakieta w grę nie wchodzi ani skażenie obszaru, ani groźba zasypania go odłamkami, które spalą się w atmosferze. Żeby jednak system był skuteczny, silosy z rakietami przechwytującymi muszą znaleźć w połowie drogi między miejscem wystrzelenia pocisku a celem, do którego zmierza. I to tłumaczy, dlaczego Amerykanie, którzy obawiają się m.in. ataku z Bliskiego Wschodu, chcą zlokalizować bazę w Polsce. Tak się bowiem składa, że w takim przypadku rakiety przelatywałyby m.in. nad Polską.
Ale to już było
Amerykański pomysł budowy tarczy antyrakietowej nie jest niczym nowym. Mało kto pamięta, że pierwotnie taki pomysł zrodził się... w ZSRR w latach 60-tych XX wieku. Wtedy jednak Amerykanie zaprotestowali, zwracając uwagę, że taki system zagroziłby równowadze atomowej między dwiema stronami zimnej wojny. Sami Amerykanie wrócili do tego pomysłu w latach 80-tych, kiedy to Ronald Reagan ogłosił prace nad Inicjatywą Obrony Strategicznej (SDI - Strategic Defense Initiative), którą nazwano potocznie Gwiezdnymi Wojnami. Program nie zakończył się sukcesem, ponieważ rozpadł się przeciwnik USA - ZSRR, a wstrzelenie się rakietą w rakietę okazało się w tamtych czasach z przyczyn technicznych nierealne. Dziś jednak jest już - podobno - inaczej, chociaż nie dlatego, że udoskonalono rakiety przechwytujące, które niezbyt zmieniły się od lat 80-tych, ale dlatego, że o wiele doskonalszy jest system namierzania rakiet przeciwnika i naprowadzania tarczy na cel.
Ale nawet dzisiaj trudno powiedzieć, na ile taki system byłby skuteczny. Wciąż bowiem mówimy o bardzo karkołomnym zadaniu. Na filmach obserwujemy czasem jak wytrawny strzelec trafia z broni palnej muchę w locie. Zwiększmy skalę jego działania - i uzyskamy obraz wyzwania, przed którym staje tarcza.
Tarcza to nie miecz
Tarcza to system obronny. Czy tylko? Wątpliwości zgłasza Rosja. I nie chodzi tu o atakowanie tarczą sensu stricte, ale o zachwianie równowagi atomowej i ewentualny wzrost poczucia bezkarności Amerykanów. Czy jednak takie kraje jak Rosja czy Chiny mogą się tego obawiać? Silos, który znajdzie się w Polsce ma być uzbrojony w 10 rakiet. Nawet przy założeniu, że każda z nich trafi w pocisk wystrzelony w kierunku USA (a realniejsze jest założenie, że do zniszczeniu jednego pocisku potrzebne będą 2-3 rakiety przechwytujące), to „polski element" tarczy jest w stanie zniszczyć co najwyżej 10 rakiet przeciwnika. A co potem? Rosja jest w stanie wystrzelić w jednej chwili kilkaset rakiet dalekiego zasięgu. Co więcej - jest w stanie je wystrzelić z różnych miejsc i w różnych kierunkach. Zasłanianie się tarczą przed tego rodzaju atakiem przypominałoby chronienie się pod parasolem przed deszczem meteorytów. I w jednym, i w drugim przypadku takie działanie skończyłoby się bolesną klęską.
Przed czym więc chroni tarcza? Przed pojedynczą rakietą wystrzeloną np. przez terrorystów, którzy wejdą w posiadanie broni masowego rażenia i środków jej przenoszenia. Dziś jest to mało prawdopodobne, ale po 11 września Amerykanie wolą dmuchać na zimne.
Autor jest redaktorem naczelnym „Polski Zbrojnej"
WIĘCEJ
- Tarcza na niebie (09-03-2002)
Na obronę antyrakietową Ameryka przeznacza sumę równą półtorarocznemu budżetowi Polski
Niszczenie nadlatujących rakiet wroga za pomocą antyrakiet przypomina pod względem skali trudności strącenie kuli karabinowej za pomocą pocisku wystrzelonego z innego karabinu. Mimo to Amerykanie postanowili już zainwestować 60 mln dolarów w budowę systemu antyrakietowego. - Dwie strony tarczy (24-02-2007)
Rozmowa z profesorem Romanem Kuźniarem, politologiem, o amerykańskim systemie antyrakietowym - Brać czy się bać? (26-08-2006)
We wrześniu USA zapewne wytypują Polskę jako najlepsze miejsce do zbudowania - jedynej poza Ameryką - bazy rakiet tworzących tzw. tarczę antyrakietową. Rząd polski stanie przed poważną decyzją o wymiarze naprawdę strategicznym: czy i na jakich warunkach przyjąć gwiaździsty sztandar, który by na stałe powiewał nad kawałkiem polskiego Wybrzeża.