„Siostra” to w wielu krajach muzułmańskich termin dość pojemny. Przede wszystkim arcypolityczny, bo dotyczący relacji władzy. Poza swoim podstawowym znaczeniem biologicznym czy przypomnieniem o braterstwie w islamie jest też dla wielu mężczyzn wytrychem do narzucania kobietom swojej werbalnej i symbolicznej dominacji. Zwrot „siostro” to najczęściej wstęp do pouczenia czy wręcz zbesztania obcej kobiety na ulicy za nieodpowiedni strój bądź zachowanie. Prosty sposób na pokazanie, kto tu rządzi.
Recep Tayyip Erdoğan i jego ludzie z Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) w zasadzie każdą publiczną wypowiedź skierowaną do kobiet rozpoczynają od siostrzanego pozdrowienia. To że lewicujące Turczynki już od dawna ich nie słuchają, a na uliczne siostrzane pozdrowienia obcych mężczyzn reagują agresją – nie zawsze tylko werbalną – to nic nowego. Przewrotem politycznym ostatnich lat w Turcji jest fakt, że owo narzucone przez władzę braterstwo zaczynają coraz częściej odrzucać konserwatywne kobiety, które jak żadna inna grupa skorzystały na rządach AKP i przez ostatnie dwie dekady stanowiły betonowy elektorat Erdoğana.
Tę odmianę było widać wyraźnie podczas wyborów parlamentarnych i pierwszej tury wyborów prezydenckich 14 maja. Jak szacuje turecka ekspertka od sondaży Şeyda Taluk, autorka książki „How to Win Elections” (Jak wygrać wybory), co trzecia Turczynka, która w 2018 r. głosowała na Erdoğana i jego ludzi, tym razem ich nie poparła. Ale ostatecznie konserwatywne kobiety raczej zostały w domu, niż zagłosowały na opozycję. Ten „bunt sióstr”, jak nazywa go już turecka prasa, wciąż się wzmaga.
– Nawet jeśli jeszcze w tę niedzielę [druga tura wyborów prezydenckich – przyp. red.