Świat

Chaos w Sudanie. Istnieje ryzyko, że ta beczka prochu po wybuchu podpali inne kraje

Chartum w ogniu walk, 1 maja 2023 r. Chartum w ogniu walk, 1 maja 2023 r. Mohamed Nureldin Abdallah / Reuters / Forum
Liderzy obu skonfliktowanych formacji militarnych zgodzili się na siedmiodniowy rozejm, choć to deklaracja czysto teoretyczna – w Chartumie nadal słychać strzały. Nie musi to jednak oznaczać, że Sudan zamieni się zaraz w arenę niekończącego się konfliktu.

Najnowsze, już trzecie w trwających od trzech tygodni starciach porozumienie o zawieszeniu broni ma wejść w życie w czwartek 4 maja. Poprzednie dwa, zaplanowane na 72 godz., nie wytrzymały próby czasu, były łamane zarówno przez Sudańskie Siły Zbrojne (SAF) pod dowództwem Abdela Fattaha al-Burhana, jak i przez rebeliantów (a dawnych sojuszników SAF) z Sił Szybkiego Wsparcia (RSF), którymi kieruje gen. Mohamed Hamdan Dagalo, znany jako Hemedti. Nie ma specjalnych powodów, żeby wierzyć, że tym razem będzie inaczej, chociaż po raz pierwszy w mediację zaangażowali się zagraniczni aktorzy. O ustanowieniu tygodniowego zawieszenia broni poinformowało ministerstwo spraw zagranicznych Sudanu Południowego, dodając przy tym, że negocjacje pokojowe osobiście prowadzi prezydent tego kraju Salva Kiir. Gotowość do wsparcia mediacji zadeklarował też prezydent Egiptu Abdel Fattah El-Sisi, co jednak należy interpretować w szerszym kontekście. Kair już wcześniej opowiedział się w konflikcie po stronie SAF i al-Burhana, z którym od dawna utrzymuje bliskie relacje dyplomatyczne. Dowódca sudańskich sił zbrojnych odwiedził nawet El-Sisiego w ubiegłym roku w stolicy Egiptu, cementując sojusz, który przez lata był bardziej nieformalny i realizowany niekoniecznie publicznymi kanałami.

Ewakuacja z Sudanu trwa

Tymczasem w Sudanie panuje coraz większy chaos. Według informacji UNHCR od początku konfliktu z kraju uciekło już ponad 100 tys. osób, z czego co najmniej 40 tys. przeprawiło się właśnie do Egiptu. Starcia dawno rozlały się poza stolicę, Chartum, dochodząc również do Darfuru – leżącej przy granicy z Czadem zachodniej prowincji kraju, miejsca masowych mordów na ludności cywilnej w czasach dyktatury Omara al-Baszira.

Z Sudanu ewakuowano już prawie wszystkich europejskich i amerykańskich dyplomatów, niewiele mediów zdecydowało o pozostawieniu tam swoich korespondentów. Trwa ewakuacja cywilna, wczoraj z Port Sudan nad Morzem Czerwonym odleciał kolejny – i być może ostatni już – samolot zorganizowany przez rząd Wielkiej Brytanii. Na miejscu jest już też coraz mniej pracowników humanitarnych, choć aktywni pozostają tam np. Lekarze bez Granic. Nieść pomoc jest jednak niezwykle ciężko, bo obie walczące grupy atakują nawet transporty z żywnością i lekami.

Czytaj też: Sudan się dzieli, południe czeka

Rabunki żywności i leków na porządku dziennym

Jak poinformował wczoraj serwis „Deutsche Welle”, pomimo gwarancji bezpieczeństwa ze strony SAF i RSF w tym tygodniu w Darfurze zostało zaatakowanych i obrabowanych sześć przewożących pomoc humanitarną ciężarówek World Food Programme. O podobnych incydentach w innych częściach kraju donoszą pracownicy pozostałych organizacji charytatywnych i pozarządowych, w tym Amnesty International. Doniesienia o atakach na konwoje z pomocą niekoniecznie jednak świadczą o zaognianiu się konfliktu.

Życie codzienne w Sudanie jest tak trudne, że rabunki żywności i leków są tam niemal stałym elementem krajobrazu. Według różnych szacunków pomiędzy 30 a 40 proc. mieszkańców tego 45-milionowego państwa jest w całości zależnych od pomocy ze strony ONZ i partnerów humanitarnych. Wynika to nie tylko z dekad wewnętrznej niestabilności i konfliktów, w tym etnicznych, ale też kryzysu klimatycznego. Według wyliczeń Banku Światowego tylko w latach 1990–2020 susze były w Sudanie trzecim najczęściej występującym kataklizmem, po powodziach i epidemiach, a susza z ubiegłego roku, która objęła również terytoria Etiopii i Czadu, była najgorsza w ostatnich czterech dekadach. Pustynnienie obszarów rolnych wypycha kolejnych farmerów do miast lub za granicę z Czadem i Egiptem, a mniej terenów uprawnych oznacza częstsze konflikty, w tym zbrojne, o ziemię. Do ataków na konwoje i pracowników humanitarnych dochodzi regularnie – zarówno w Sudanie, jak i Sudanie Południowym – i najczęściej nie ma tu znaczenia, kto aktualnie kontroluje te terytoria, bo do tak desperackich czynów ludzi pcha częściej głód niż żądza władzy.

Sąsiedzi nie zechcą rozlewu konfliktu

I choć sytuacja wydaje się coraz bardziej niebezpieczna, a liczba ofiar śmiertelnych konfliktu przekroczyła już 550, prognozy co do przyszłości kraju należy na razie stawiać bardzo ostrożnie. Wśród niektórych ekspertów i reporterów pojawiają się już wprawdzie porównania do konfliktów trwających bez końca, jak w Afganistanie czy Somalii, a dzisiejszy Chartum bywa zestawiany z Mogadiszu czy Sarajewem z wczesnych lat 90.

Spór w Sudanie ma jednak zasadniczo inny kontekst międzynarodowy. Kraj ten ogniskuje uwagę wielu państw, nie tylko sąsiednich, którym zależeć będzie na relatywnie szybkim zakończeniu wojny, która z dużą dozą prawdopodobieństwa może się rozlać poza granice Sudanu. Ani w interesie Egiptu, ani Etiopii nie jest, by SAF i RSF biły się ze sobą aż do wyniszczenia, bo może to wpłynąć negatywnie na sytuację na Nilu – kluczowym źródle wody dla gospodarek obu państw. Od dawna w Sudan inwestują też państwa Zatoki Perskiej, głównie Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie. I choć o Sudanie coraz więcej mówią zarówno sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres, jak i amerykański sekretarz stanu Antony Blinken, szanse na zewnętrzną interwencję stabilizacyjną, nawet pod auspicjami Narodów Zjednoczonych, są w tej chwili niemal zerowe. Również dlatego, że nie zgodziłaby się na nią Rosja, która w Sudanie od co najmniej sześciu lat trzyma Grupę Wagnera, zarabiającą na dławieniu (z różnym skutkiem) konfliktów i przede wszystkim na wydobyciu złota na terenach, gdzie tradycyjnie silne jest RSF.

Interwencja nie miałaby też poparcia głównych sił regionalnych, w tym Egiptu. Bardziej prawdopodobne jest wymuszenie jakiejś formy porozumienia pokojowego na RSF i SAF właśnie przez państwa ościenne, które mają do stracenia najwięcej. Dalsze walki w Sudanie oznaczają jeszcze większy kryzys uchodźczy i destabilizację regionu, który robi małe, ale jednak widoczne kroki w kierunku normalizacji wewnętrznych relacji.

Oczywiście istnieje ryzyko, że Sudan okaże się beczką prochu, z której ogień po wybuchu przeniesie się do Czadu i Sudanu Południowego, a skończy otwartą wojną Egiptu i Etiopii. Póki co jednak zwłaszcza te dwa ostatnie państwa wydają się bardzo niechętne, by w starcia zaangażować się otwarcie. Nie mamy też jeszcze doniesień o masowych mordach na ludności cywilnej, nie dochodzi do egzekucji obcokrajowców, którzy cały czas są w stanie z Sudanu uciec. Dlatego sytuację należy obserwować, ale bez histerii – konflikty w Globalnym Południu są złożone, kalki i analogie historyczne z innych części świata nie zawsze do nich pasują.

Czytaj też: Królestwo Żółtej Góry

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyznania nawróconego katechety. „Dwie osoby na religii? Kościół reaguje histerycznie, to ślepa uliczka”

Rozmowa z filozofem, teologiem i byłym nauczycielem religii Cezarym Gawrysiem o tym, że jakość szkolnej katechezy właściwie nigdy nie obchodziła biskupów.

Jakub Halcewicz
03.09.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną