Świat

Lula tuli się do Chin, Rosji nie potępia. Zachód coraz bardziej zdenerwowany

Prezydent Brazylii Luiz Inacio Lula da Silva spotkał się w Pekinie z prezydentem Chin Xi Jinpingiem. 14 kwietnia 2023 r. Prezydent Brazylii Luiz Inacio Lula da Silva spotkał się w Pekinie z prezydentem Chin Xi Jinpingiem. 14 kwietnia 2023 r. Forum
Ogromne nadzieje, jakie Zachód pokładał w powrocie legendarnego lewicowego przywódcy do władzy, szybko ustępują miejsca frustracji. Brazylijski prezydent Luiz Inácio Lula da Silva znów symetryzuje w sprawie wojny z Rosją i niebezpiecznie zbliża się do reżimów autorytarnych.

Kilkanaście miesięcy temu, niemal w przededniu rosyjskiej inwazji na Ukrainę, z wizytą na Kreml udał się Jair Bolsonaro. Napięcie w społeczności międzynarodowej już wtedy było podwyższone, Waszyngton od tygodni przestrzegał przed nieuniknionym atakiem Rosji na ukraińskie terytoria. Tymczasem Bolsonaro, prawicowy populista, głęboko sceptyczny wobec idei demokratycznych i niezależnych instytucji, fotografował się z Władimirem Putinem z szerokim uśmiechem na twarzy. Interpretacja tamtych zdarzeń była prosta, czasem za bardzo: oto spotkało się dwóch autokratów, którzy nie przejmują się liberalnym porządkiem światowym ani prawem międzynarodowym, konstruując świat, w którym Zachód nie odgrywa już kluczowej roli.

W tle były oczywiście interesy – Bolsonaro w roku wyborczym dramatycznie potrzebował ekonomicznego sukcesu, bo brazylijska gospodarka trwała w recesji, a ponieważ jest wciąż mocno zależna od eksportu, chciał przekonać Rosjan do zwiększenia wolumenu importowanej do nich brazylijskiej żywności.

Czytaj także: Patrzmy na Brazylię. Bolsonaryzm i trumpizm plenią się wszędzie

Brazylia, nowy ból głowy Zachodu

Już po wybuchu wojny ówczesna brazylijska administracja delikatnie, ale jednak stanęła po stronie Ukrainy, choć Rosji otwarcie nie potępiła ani nie nazwała najeźdźcą. Co do Bolsonaro nikt nie miał zresztą złudzeń, nie oczekiwano nagłego piwotu w kierunku liberalnych wartości.

Z Luizem Inácio Lula da Silvą, który przecież poza całym kontekstem związkowych i lewicowych aktywności ma pokaźny dorobek walki o prawa człowieka i marginalizowanych społeczności w Brazylii, miało być inaczej. Brazylia, jednoznacznie dominująca nad Ameryką Łacińską i wciąż posiadająca spore wpływy w całym Globalnym Południu, miała stać się ważnym sojusznikiem w krucjacie przeciwko rosyjskiemu złu. Tymczasem, niecałe pięć miesięcy po zaprzysiężeniu na prezydenta, Lula w polityce zagranicznej wykonuje manewry niemal wyłącznie kontrowersyjne – a Zachód zamiast wsparcia dostaje coraz większego bólu głowy.

Nowy-stary brazylijski przywódca w ubiegłym tygodniu był w Chinach, gdzie spotkał się z przedstawicielami lokalnego biznesu, a także z liderem ChRL Xi Jinpingiem. Z gospodarczego punktu widzenia była to wizyta bardzo udana, podpisano 20 porozumień o handlu bilateralnym. Politycznie natomiast Lula znowu nastąpił Zachodowi na odcisk. Najpierw, w czwartek 13 kwietnia, napisał na Twitterze, że Brazylia „jest gotowa współpracować z Chinami w celu zwiększenia handlu i zbilansowania światowej geopolityki”. To w pewnym sensie nowe wcielenie starej polityki zagranicznej Luli z pierwszej dekady XXI w., kiedy zależało mu na stworzeniu przeciwwagi dla świata atlantyckiego – oczywiście z Brazylią w roli protagonisty. Potem skrytykował Stany Zjednoczone, które wezwał do „zaprzestania sprzyjania wojnie”.

Od początku inwazji brazylijski przywódca powiela na różne sposoby rosyjską interpretację konfliktu – jeszcze w czasie kampanii wyborczej winą za niego obarczył Waszyngton, NATO i amerykański imperializm i kurs ten konsekwentnie utrzymuje.

Do Pekinu jest mu coraz bliżej nie tylko ze względu na liczbę porozumień handlowych, ale też ich treść. Jak zauważa James Bosworth na łamach „World Politics Review”, nowe umowy dotyczą m.in. półprzewodników, wsparcia rozwoju cyberbezpieczeństwa, ogólnej infrastruktury telekomunikacyjnej i przede wszystkim ekspansji sieci 5G. To nie tylko obszary strategiczne same w sobie, ale przede wszystkim płaszczyzny, na których Chińczycy handlowo zostawiają w Ameryce Łacińskiej daleko w tyle zarówno USA, jak i Europę. Na pierwszy rzut oka wiele z deklaracji Luli, jak chociażby jego narzekania na dominację dolara w globalnej gospodarce, są tylko ideologicznymi osądami, mającymi zdenerwować i sprowokować do reakcji Biały Dom. Głębiej kryje się jednak coraz większa zależność brazylijskich (i w ogóle latynoamerykańskich) rynków od Chin. Pekin nie tylko skupuje tamtejsze surowce, ale też inwestuje, głównie w infrastrukturę. Chińska obecność jest coraz wyraźniejsza, w całym regionie częściowo lub całościowo Państwo Środka kontroluje aż 40 portów przemysłowych. Trend ten nabiera intensywności, zwłaszcza po pandemii koronawirusa.

Czytaj też: Zwycięstwa lewicy w Ameryce Południowej więcej różni, niż łączy

Do kogo tuli się prezydent Brazylii

Jakby tych prowokacji było mało, zaraz po powrocie Luli do kraju – wracał przez Abu Dhabi, kolejny niedemokratyczny przyczółek – brazylijska delegacja rządowa witała szefa rosyjskiego MSZ Siergieja Ławrowa. To nie tylko dowód na to, że Lula nie zamierza ignorować Rosji, ale też ilustracja rosnącego rozłamu w tamtejszej lewicy. Przed powrotem Luli na fotel prezydencki zakładano, że Brazylijczyk, z racji na pozycję i doświadczenie, będzie jej niekwestionowanym liderem. Tymczasem gdy on i choćby prezydent Argentyny Alberto Fernandez mają do wojny stosunek ambiwalentny, otwarcie krytyczny wobec Putina jest młody prezydent Chile Gabriel Boric – który jednak wywodzi się z lewicy nowej, różnej od tej zimnowojennej. Pokazuje to, że po raz kolejny nadzieje na sformowanie stabilnego, politycznego bloku dla całej – albo chociaż dla większości – Ameryki Łacińskiej, takiego bloku, który wzmocniłby jej pozycję negocjacyjną wobec globalnych potęg, mogą okazać się całkowicie płonne.

Lula natomiast nie ma najmniejszego zamiaru aktualizować swojej polityki zagranicznej, w której bliżej mu do początku XXI w., a nawet czasów zimnowojennych, niż bieżącego układu sił na świecie. Jak zauważa na łamach „New York Timesa” David Wallace-Wells, wiodący publicysta dziennika, prezydent Brazylii oprócz przytulenia się do Pekinu, zaprezentowania wojennego symetryzmu i przyjęcia rosyjskich polityków przez cztery miesiące u władzy zdążył też wysłać delegację do potępianego przez większość demokratycznych państw wenezuelskiego dyktatora Nicolása Maduro i odnowić związki ze swoim starym sojusznikiem Iranem, pozwalając jego okrętom cumować w brazylijskich portach. Do tego dochodzi regularna krytyka światowej architektury gospodarczej, od wspomnianego już dolara do instytucji takich jak WTO czy Bank Światowy. Chciał nawet Lula wspólnie z Argentyną stworzyć unię monetarną i wspólną walutę – sur, co było raczej fantazją, bo ekonomie obu krajów są w skrajnie różnym stanie, zbyt wiele je dzieli, by pomysł ten się udał.

Po co to wszystko? Przy ocenie działań brazylijskiego prezydenta trzeba uważać, żeby nie popaść w nadmierne uproszczenia. Nie wszystko wychodzi u niego z zimnowojennej nienawiści do amerykańskiego imperializmu, bo Lula ma też własne ambicje. Jak zauważa dr Christopher Sabatini, ekspert ds. Ameryki Łacińskiej w Chatham House, Luli chodzi przede wszystkim o częściową przynajmniej odbudowę wizerunku jego kraju na arenie międzynarodowej, po tym jak za czasów Jaira Bolsonaro większość demokracji chciała go raczej izolować, a nie wchodzić w sojusze. Nowy-stary prezydent szuka więc sposobów na zwiększenie roli Brazylii w rozgrywce mocarstw, a współpraca z Chinami przychodzi mu łatwiej niż z Europą czy Stanami Zjednoczonymi.

Po drugie, dodaje Sabatini w magazynie „Monocle”, ambicja stworzenia nowego geopolitycznego ośrodka władzy, zlokalizowanego na Globalnym Południu, jest głęboko wszyta w DNA brazylijskiej polityki zagranicznej. Lula jest przekonany, że Brazylia może odegrać ważną rolę w kluczowych światowych procesach – np. jako negocjator czy rozjemca sporu Ukrainy z Rosją. Wreszcie – jeśli ma współpracować z Unią Europejską, chce to robić na własnych warunkach. M.in. dlatego w przyszłym tygodniu jedzie z oficjalną wizytą do Portugalii i Hiszpanii. Woli bowiem z Europą negocjować bilateralnie niż w ramach Mercosur, południowoamerykańskiej strefy wolnego handlu (z udziałem także Urugwaju, Paragwaju i Argentyny).

Mercosur nie jest dla Luli priorytetem, dla Brukseli już tak. Unijni dyplomaci mieli nadzieję na zamknięcie w tym roku porozumienia o wolnym handlu pomiędzy tymi dwoma blokami, ale deklaracje Luli w sprawie wojny zmniejszają szanse na taki obrót spraw. Również ze Stanami Zjednoczonymi ciężko będzie się Brazylii dogadać, choć tu wina leży po obu stronach. James Bosworth z „World Politics Review” trafnie zauważa, że Amerykanie nie mogą się na Lulę po prostu obrazić, bo na współpracę z Brazylią w tym regionie są po prostu skazani – muszą się porozumieć z kluczowym graczem na kontynencie, jeśli chcą mieć jakikolwiek wpływ na tę część świata. Waszyngton powinien więc zacząć działać bardziej aktywnie, wychodzić z inicjatywą pomimo różnic ideologicznych. Jeśli tego nie zrobi, wytworzy próżnię, w którą już teraz wchodzą Chiny. A te nie zamierzają się w tym procesie zatrzymać.

Czytaj także: Brazylijskie 500 plus

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Andrzej Duda: ostatni etap w służbie twardej opcji PiS. Widzi siebie jako następcę królów

O co właściwie chodzi prezydentowi Andrzejowi Dudzie, co chce osiągnąć takimi wystąpieniami jak ostatnie sejmowe orędzie? Czy naprawdę sądzi, że po zakończeniu swojej drugiej kadencji pozostanie ważnym politycznym graczem?

Jakub Majmurek
23.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną