Prezydent Emmanuel Macron złożył oficjalną wizytę w Chinach i sześć godzin rozmawiał z Xi Jinpingiem, najwyraźniej w nadziei, że zdoła przemówić mu do rozsądku i ludzkich wartości, przekonać o zbrodniach Putina i powstrzymać przed popieraniem Rosji w wojnie z Ukrainą. Misja ta poniosła oczywiście fiasko, ale co gorsza, Macron swymi wypowiedziami po wizycie zadziwił, a nawet zszokował większość sojuszników, zwłaszcza Amerykanów i polskie władze.
Czytaj też: Trzecia kadencja Xi. Chiny stają się coraz mniej przewidywalne
Co powiedział Macron
Co takiego powiedział? Przekładając z języka dyplomatycznego na nasze: cztery rzeczy. Że Europa powinna być ambitniejsza i zabiegać o „autonomię strategiczną” w stosunku do Stanów Zjednoczonych. Dalej – że w Chinach Europa ma własne interesy, wcale niepokrywające się z interesami amerykańskimi, wobec czego powinna dbać o handel i rozwój swoich firm, a nie ryzykować utratę rynków.
Po trzecie, że Europa – jako przejaw owej autonomii – powinna trzeźwiej spojrzeć na konflikt amerykańsko-chiński w sprawie Tajwanu, bo jego zaostrzanie nie leży w jej interesie, a w panice Europejczycy mogą się stać tylko wasalami Ameryki i walczyć o cudzą sprawę. (Tu trzeba przypomnieć, że Macron zgadza się z dawniej głoszoną i w Pekinie, i w Tajpej doktryną „jednych Chin”). I wreszcie czwarte – że autonomia strategiczna Europy, jako „trzeciego bieguna” na świecie, ma, a w każdym razie powinna mieć swój praktyczny wymiar ekonomiczny, technologiczny, prawny i militarny.
Wydaje się, że Macron błądzi po chińskich bezdrożach i wykazuje się naiwnością, że jego Francja osiągnęła taką pozycję, by zmienić politykę Pekinu. Pamiętam, jak na początku pierwszej kadencji prezydenta wybitny francuski politolog Dominique Moïsi nazwał Macrona „politycznym dzieckiem” i apelował, by dać czas na rozwój jego bezsprzecznego talentu. Dziś 45-letni Macron dzieckiem nie jest, lecz popełnia ten sam grzech naiwności. Próbował zainteresować postulatem „nowej architektury bezpieczeństwa” z udziałem Rosji, nie wyjaśniając, co i jak chciałby od Rosji uzyskać w zamian. Potem naiwność wykazał w rozmowach z Władimirem Putinem.
Czytaj też: Macron, Scholz i inni. Skąd to niespotykane zamiłowanie do pokoju?
Skąd taka polityka Francji
Publiczne podkreślanie dążenia do „strategicznej autonomii” Europy w chwili tak trudnej dla Zachodu jest bardzo ryzykowne, gdyż dziś naszemu sojuszowi potrzebna jest zwartość i wytrwałość w pomocy Ukrainie. Skąd bierze się ta natarczywa pokusa Macrona, by się wysunąć na pierwszy plan w oryginalności pomysłów układania świata na nowo? Po pierwsze, to francuska tradycja z czasów, kiedy język dyplomatyczny, kultura, sztuka, tradycje rewolucyjne, a nawet armia Francji budziły podziw myślącej zagranicy. W nowszych czasach polityka prezydenta Charles′a de Gaulle’a – który próbował wyciągnąć Francję z defetyzmu i przywrócić jej blask sprzed klęski 1940 r. i kolaboracji z Hitlerem – opierała się w dużej mierze na pewnym dystansowaniu się od przywództwa Ameryki. De Gaulle miał z tego pewne korzyści.
Od strony militarnej Francja zawsze chciała osiągnąć autonomię. Choć straciła imperium, to w sprawach wojskowych zachowała zasadę: liczyć najpierw na siebie. Po 1945 r. była jednym z założycieli Sojuszu Atlantyckiego, chciała, jak inni, zatrzymać Amerykanów w Europie i stawić czoła zagrożeniu stalinowskiemu. Integracja wojskowa Europy spaliła jednak na panewce. Dla Paryża traumatycznym doświadczeniem była francusko-brytyjska próba przejęcia Kanału Sueskiego w listopadzie 1956 r. Wojska obu krajów opanowały Port Said, licząc na poparcie Amerykanów. Każdy francuski oficer wie, że USA porzuciły sojusznika w szczerym polu.
Oba europejskie mocarstwa musiały się wycofać, lecz z tego politycznego fiaska wyciągnęły zupełnie odmienne nauki na przyszłość. Londyn pogłębił żelazną zasadę ściślejszego sojuszu z USA. Paryż natomiast uznał, że trzeba w świecie liczyć przede wszystkim na siebie, bo w godzinie próby sojusznik może odmiennie ocenić własny interes. Dlatego Francja uparła się przy własnej broni nuklearnej, całkowicie autonomicznej, którą opracowała sama – inaczej niż Wielka Brytania, która kupiła ją od USA.
Potem, w latach 80. XX w., jak mi to pięknie opisał znany pisarz i publicysta Jean Daniel, Francuzi nie chcieli uznać, że nowoczesność i globalizacja musi być równoznaczna z amerykanizacją życia, podążaniem za jedynym wzorem.
Prezydent potrzebuje sukcesu
W nowszych czasach, podczas nieszczęsnej interwencji Ameryki i sojuszników w Iraku w 2003 r., Francja była przeciw i dość szybko przekonaliśmy się, że miała rację. Macron idzie tym tropem, ale w złym momencie i także zapewne z przyczyn wewnętrznych: ma coraz mniejsze poparcie Francuzów, coraz gorszą opinię jako polityka bez wyczucia nastrojów, upartego i niezręcznego. Bardzo chciałby odnieść jakiś sukces, którym mógłby rodakom zaimponować, tym bardziej że nasza Europa nie ma przywódcy, a tylko on głosi naprawdę cenne europejskie ambicje.
Jest też aspekt prawny i ekonomiczny. Ameryka w wielu ważnych sprawach narzuca swoją jurysdykcję poza granice własnego terytorium. Wykorzystuje też przewagę pozycji dolara jako waluty światowej, zapewniając sobie korzyści ekonomiczne. Wiele krajów europejskich chciałoby osiągnąć lepsze wyniki konkurencyjne, ale Amerykanie, choć są dobrymi sojusznikami, to też silnymi konkurentami, nie zamierzają nikomu robić prezentów. Tyle że na pewno nie czas im to teraz wypominać.
Co jeśli wygra Trump
Teraz dwa słowa w jego obronie. Ogólnie Francja była dawniej gotowa – za zgodą społeczeństwa nastawionego krytyczniej do Ameryki niż którekolwiek z europejskich społeczeństw – płacić za swoją niezależność. Kto by dziś za niezależność płacił? Logika autonomii zakłada budowanie własnego przemysłu obronnego i opracowanie własnej technologii militarnej, czyli samolotów rodzimej produkcji i floty morskiej. Niezależność dotyczy przede wszystkim broni najgroźniejszej – głowic nuklearnych zamontowanych w rakietach na okrętach podwodnych i własnych samolotach.
Broń jądrowa – jak Francja podkreśla – pozostaje całkowicie poza decyzjami NATO. A nowoczesna wojna wymaga jeszcze własnego rozpoznania, własnych satelitów obserwacyjnych i elektronicznych oczu, własnej produkcji broni, a nie kupowania z amerykańskiej półki. Nie mówię już o woli walki, ale w aspekcie czysto praktycznym. Czy Europę stać na współpracę przemysłową i obronną? Inaczej na dziwactwa Macrona spojrzymy, gdy – uchowaj Bóg – wybory w Ameryce wygra Donald Trump i rzeczywiście „zakończy wojnę” w trzy dni – jak powiedział – czyli sprzeda Ukrainę.
Czytaj też: Donald Trump oskarżony. Niewypał? Prezydentem USA może być i tak