Były prezydent USA Donald Trump stawił się we wtorek w sądzie w Nowym Jorku, gdzie przedstawiono mu zarzuty fałszowania dokumentów biznesowych w celu ukrycia informacji, które mogły mu zaszkodzić w kampanii przed wyborami w 2016 r. Fałszerstwo miało ukryć fakt wypłaty kilkuset tysięcy dolarów dwóm kobietom: aktorce porno Stormy Daniels i modelce „Playboya” Karen McDougal, aby nie ujawniały, że uprawiały z nim seks. Pieniądze otrzymał także dozorca Trump Tower na Manhattanie, który rozpuszczał pogłoski, że Trump ma nieślubne dzieci.
Bez kajdanek i bez zdjęcia
Trump przyleciał poprzedniego dnia do Nowego Jorku z Florydy, gdzie mieszka. W otoczeniu ochroniarzy z Secret Service przybył do sądu, gdzie został aresztowany; nie założono mu jednak kajdanek ani nie wykonano zdjęcia, co zwykle jest standardową procedurą wobec oskarżonych o przestępstwa. O oskarżeniu Trumpa – pierwszym w historii USA oskarżeniu byłego prezydenta – zdecydował w ubiegłym tygodniu tzw. Wielki Sąd Przysięgłych na wniosek stanowego prokuratora Alvina Bragga.
Wszystkie amerykańskie stacje telewizyjne transmitowały na żywo bezprecedensowe wydarzenia, ale prowadzący sprawę sędzia Juan Merchan nie wpuścił kamer na salę sądową. Telewidzowie ujrzeli tylko Trumpa wchodzącego i wychodzącego z ponurą miną z sali rozpraw i zdjęcia z procedury tzw. arraignment, czyli przesłuchania, sprowadzającego się do przedstawienia po raz pierwszy oskarżonemu zarzutów i pytania, czy przyznaje się do winy. Były prezydent, jak przewidywano, powiedział: jestem niewinny. Po przesłuchaniu pojechał na lotnisko i wrócił na Florydę.
Pod gmachem sądu demonstrowali zwolennicy i przeciwnicy Trumpa. Obie grupy wymieniały się wzajemnie wyzwiskami i policja z trudem powstrzymywała je od użycia fizycznej przemocy. Wśród fanów Trumpa wyróżniała się republikańska kongresmanka Marjorie Taylor Greene, znana z głoszenia absurdalnych teorii spiskowych, oraz kongresmen z tej samej partii George Santos, który sfabrykował swój życiorys, aby wygrać wybory.
Czytaj także: Kolejne kobiety występują przeciwko Trumpowi
O co oskarża się Trumpa
Ujawniony tego dnia akt oskarżenia Trumpa nie rozproszył wątpliwości, wyrażanych nawet przez jego przeciwników, czy nowojorskiej prokuraturze uda się wygrać sprawę. W dokumencie tym zarzuca się Trumpowi, że wraz nieokreślonymi bliżej osobami spiskował, aby ukryć mogące mu zaszkodzić przed wyborami w 2016 r. informacje o jego pozamałżeńskich eskapadach. Wypłacanie „okupu za milczenie” w takich sytuacjach nie jest przestępstwem w świetle amerykańskiego prawa, ale prokurator Bragg doszukał się jego łamania w fakcie, że Trump polecił swojemu adwokatowi Michaelowi Cohenowi wypłacić pieniądze aktorce porno, a zwracając je potem, zaksięgował wydatek jako honorarium dla prawnika z budżetu jego firm, głównie Trump Organization. Fałszerstwo miało na celu ukrycie wypłaty, ale sprowadzało się – według aktu oskarżenia – do próby nielegalnego wpłynięcia na wynik wyborów prezydenckich.
Jego krytycy przypominają, że w sprawie karnej ława przysięgłych w USA musi wydać wyrok jednomyślnie, a tymczasem łatwo mogą się znaleźć sędziowie, którzy uznają – niekoniecznie w dobrej wierze, ale motywowani politycznymi sympatiami dla byłego prezydenta – że istnieje „uzasadniona wątpliwość”, czy Trump fałszował dokumenty wypłat z myślą o wyborach, czy po prostu po to, by jego zdrady małżeńskie nie wydały się przed żoną. Eksperci prawni w telewizji CNN zwracają uwagę, że teza, iż Trump złamał prawo dotyczące wyborów, może być naciągana. Przypomina się, że prokuratura federalna do tej pory nie oskarżyła byłego prezydenta o ich naruszenie, a kilku poprzednio badających sprawę prokuratorów zrezygnowało ze stawiania zarzutów. Prokurator Bragg wspomniał na konferencji prasowej o złamaniu praw stanu Nowy Jork, ale eksperci podkreślają, że w sprawach wyborów prezydenckich ważne są prawa federalne.
Trump: To polowanie na czarownice
Wszystko to zdecydowanie ułatwia obrońcom Trumpa propagandową ofensywę – nazywanie jego oskarżenia „nadużyciem aparatu sprawiedliwości dla celów politycznych”. Sam były prezydent nie przebiera w słowach, piętnując działania prokuratora Bragga jako „polowanie na czarownice”. We wtorek Trump zapowiedział, że po przesłuchaniu w sądzie wygłosi oświadczenie, ale tego nie zrobił, najwyraźniej za radą swoich prawników, którzy obawiali się, że przewidywany atak na prokuratora i prowadzącego sprawę sędziego może mu tylko zaszkodzić.
O dziwo, kolejne przesłuchanie w sprawie wyznaczono dopiero na... początek grudnia! Będzie to na miesiąc przed planowanymi prawyborami w GOP, które wyłonią kandydata partii do Białego Domu – co tym bardziej może uwiarygodnić pretensje obozu Trumpa, że oskarżenie wytoczone przez Bragga ma charakter polityczny.
W tej sytuacji postawione mu zarzuty, jeśli nie doprowadzą do uznania winnym, okażą się PR-ową katastrofą. Według sondażu przeprowadzonego w ubiegłym tygodniu, już po oskarżeniu, poparcie dla Trumpa jako kandydata do nominacji prezydenckiej wzrosło i obecnie wyprzedza on swego największego rywala gubernatora Florydy Rona DeSantisa. Zwiększyły się donacje na jego kampanię. Na razie rola rzekomej ofiary politycznego prześladowania bardzo byłemu prezydentowi pomaga.
Z drugiej strony przeciw Trumpowi toczą się od dawna śledztwa w sprawach dużo poważniejszych: podżegania do insurekcji 6 stycznia 2021 r., prób fałszowania wyborów w Georgii i nielegalnego zabrania tajnych dokumentów z Białego Domu do Mar-a-Lago po odejściu z urzędu. Od tego, do jakiej konkluzji dojdą prowadzący je dochodzeniowcy, zależą, być może, dalsze losy Trumpa i jego powrót do władzy.
Czytaj też: Ameryka ogląda, jak Trump podżegał do puczu. Ale czy mu to zaszkodzi?