Pod presją jednych z największych protestów w historii Izraela prawicowy rząd Beniamina Netanjahu przełożył przyjęcie kontrowersyjnego pakietu ustaw sądowniczych. Demonstracje, które w zeszłym tygodniu niemal sparaliżowały kraj, jednak nie wygasły, a ich liderzy przekonują, że nie można już ufać Netanjahu, którego rząd zależy od poparcia ekstremalnej prawicy. Świadczyć ma o tym m.in. zgoda rządu na utworzenie Gwardii Narodowej, podległej ministrowi bezpieczeństwa, radykalnemu osadnikowi Itamarowi Ben-Gwirowi, która – obok policji i wojska – ma służyć tłumieniu demonstracji, ale krytycy już nazywają nową formację „prywatną armią ministra”. W zamian Ben-Gwir miał się zgodzić na opóźnienie ustaw sądowniczych.
Ten pakiet ustaw sprowadza się do przejęcia przez rząd kontroli nad komitetem wybierającym sędziów i de facto pozbawia Sąd Najwyższy (SN) prawa do oceny zgodności nowych ustaw z systemem prawnym państwa. Przeciwnicy Netanjahu alarmują, że realizacja tych planów zakończy niezależność sądownictwa. Kneset najwcześniej wróci do tej sprawy pod koniec kwietnia.
Propozycje sądowe Netanjahu wywołały ostrą reakcję Białego Domu. Izrael jest najbliższym sojusznikiem Ameryki w regionie, ale bliskość Netanjahu i Donalda Trumpa sprawiła, że obecna administracja sceptycznie podchodzi do nowego rządu Izraela. Już wcześniej Joe Biden był wyraźnie poirytowany izraelskimi próbami zablokowania powrotu do umowy nuklearnej z Iranem. Teraz w sprawie ustaw sądowniczych prezydent USA mówi już wprost o Izraelczykach: „Nie mogą pójść tą drogą”. Netanjahu ostro zaoponował, że nie będzie podejmował decyzji „na podstawie presji z zagranicy, nawet jeśli pochodzi od najlepszych przyjaciół”.