Nuklearyzacja Białorusi, zapowiedziana przez Łukaszenkę i Putina po ataku na Ukrainę, wchodzi w fazę wykonawczą: rosyjskie głowice nuklearne trafią na Białoruś. Według prezydenta Rosji ma to odzwierciedlać wzorce NATO, w którym kilka krajów ma na swoim terytorium amerykańską taktyczną broń jądrową. Do przenoszenia tego uzbrojenia zostały przystosowane białoruskie samoloty, ale kontrolę nad jego użyciem zachowa Rosja. Białoruś będzie jeszcze mocniej podporządkowana. Użyta już jako baza i zaplecze ataku na Ukrainę może służyć do wywołania jeszcze gorszej wojny. Putin znowu kompensuje sobie taktyczne niepowodzenia, przesuwając strategiczne puzzle, tak jak wtedy, gdy zawiesił respektowanie procedur traktatu New START. Teraz dokonuje nuklearnej inwazji na zawłaszczoną militarnie Białoruś. Zachód niby zachowuje spokój, ale idea nieproliferacji nuklearnej upada z hukiem, który długo jeszcze będzie odbijał się echem.
Putin jednak musi pokazać, że nad czymś zachował kontrolę. Na froncie w Ukrainie trwa dramat tysięcy rosyjskich niby-żołnierzy wysyłanych na śmierć w czymś, co miało być ofensywą, a stało się blamażem. Skargi, narzekania, apele nagrywane i puszczane do sieci stały się już normą. Nawet ukraińscy dowódcy z pewnym zawstydzeniem wyliczają, ilu Rosjan codziennie ginie pod Bachmutem, bo przecież nie musieliby ginąć, gdyby nie ich przedziwna fiksacja połączona z niebywałą nieudolnością. Już nie tylko Jewgienij Prigożyn i jego wagnerowcy, teraz też Siergiej Szojgu i jego armia tak bardzo chce zdobyć Bachmut, że krwawe żniwa jeszcze potrwają. 30, 40 czy 50 tys. ofiar? Ta bitwa to największa rzeź w Europie od drugiej wojny światowej. Wykrwawia nie tylko Rosjan, choć ich ginie więcej.
Dlatego Ukraińcy też nie rezygnują z Bachmutu. Być może to z jego okolic wyprowadzą własny kontratak.