Wetowcy i szeregowcy
Piarowy koszmar ONZ. Rosja w kwietniu stanie na czele Rady Bezpieczeństwa
W sensie formalnym to nic nadzwyczajnego, kolejne państwa członkowskie Rady Bezpieczeństwa ONZ rotacyjnie organizują pracę i przewodniczą obradom. Ale trudno właśnie teraz, w trakcie rosyjskiej agresji, wyobrazić sobie gorszą rotację. To piarowy koszmar dla Rady od lat zmagającej się z wizerunkiem sparaliżowanej instytucji, której działalność ma się nijak do powszechnie uznawanych standardów moralnych.
W zasadzie od początku rosyjskiej agresji na Ukrainę bezsilność Rady Bezpieczeństwa wobec jednego z jej stałych członków jest uderzająca. Jak choćby w pierwszą rocznicę wojny, gdy rosyjski ambasador przy Radzie przerwał minutę ciszy ku czci jej ofiar. Takie i podobne wydarzenia niezmiennie prowokują pytanie, czy Rada Bezpieczeństwa jest w ogóle komukolwiek jeszcze do czegoś potrzebna. Z pewnością przydaje się swoim stałym członkom, którymi są (alfabetycznie) Chiny, Francja, Rosja, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania.
Mocarstwa na wyrost
Rada ma 15 członków, w tym 10 wybieranych na dwuletnie kadencje. Pozostała piątka ma zapewnione stałe członkostwo, w dodatku z prawem weta wobec większości niewygodnych dla siebie decyzji – któż by chciał się pozbyć takich prerogatyw? Ta nadzwyczajna pozycja zapewnia stałej piątce poczucie własnej ważności, czasami sporo na wyrost, jak w przypadku państw, które kiedyś były potęgami kolonialnymi, ale już nie są.
Taki układ sił, ustalony w latach 40. ubiegłego wieku, wielokrotnie już nie przystawał do zmieniającej się międzynarodowej rzeczywistości. Rosyjska agresja na Ukrainę kolejny raz obnażyła to oderwanie od rzeczywistości i ukazała największą słabość Rady Bezpieczeństwa – bezkarność stałego członka, który gwałci Kartę Narodów Zjednoczonych. Po rosyjskiej napaści na Ukrainę Rada dyskutowała o tym konflikcie kilkadziesiąt razy, ale rosyjskie weto uniemożliwiało podjęcie jakiejkolwiek decyzji.