Misza musi drugi raz pochować mamę. Ludmyła robi to, na co brakowało jej czasu od dzieciństwa – maluje obrazy. Serhij piecze szaszłyki na mangale w barze Dmytra. Mieszkańcy wyzwolonego spod rosyjskiej okupacji Iziumu starają się żyć na gruzach swojego miasta. Trudna to sztuka.
Dookoła wypalone domy i gruzy, ale widać, że kiedyś to było całkiem przyjemne, 50-tysięczne miasto. – Nie za duże, nie za małe, takie w sam raz do życia. Zobacz, tu była fontanna. Ale nie taka zwykła, tylko podświetlana kolorami. Przed inwazją Plac Centralny wyłożyli nowymi, równiutkimi, jak stół bilardowy płytkami – pokazuje mi 55-letni Anatolij, który od urodzenia mieszka w Iziumie na wschodzie Ukrainy, 130 km na południowy wschód od Charkowa.
Nowa płytka w niektórych miejscach się zachowała, ale fontanna jest zniszczona. Po obu stronach głównej ulicy miasta Sobornej krajobraz jak na zdjęciach po powstaniu warszawskim – trudno znaleźć cały dom czy niewypaloną kamienicę. Niektóre budynki nie mają dachów, inne dostały niżej. Tam, gdzie dawniej były okna, teraz straszą osmolone dziury.
Ale po tym, co się zachowało, widać, że w centrum tętniło życie. Na parterach kamienic były banki, sklepy, lokale usługowe, restauracje. Gdzieniegdzie przypominają o nich resztki szyldów. Tam, gdzie był sklep spożywczy, w stertach gruzu leżą rozbite lodówki na napoje i regały z półkami. Po sąsiedzku ludzie chodzili do restauracji. Wśród zgliszcz rozpoznaję, gdzie był bar, a gdzie przedsionek, w którym obsługa witała gości.
– Jak Ruscy weszli do miasta, to pytali się ze śmiechem: „A kto to tak zniszczył wam miasto?