Saudyjczycy po kilku latach polityki zagranicznej prowadzonej z dużym rozmachem, ale z miernymi rezultatami – poczynając od wojny w Jemenie, na próbie izolacji Kataru kończąc – wrócili do charakterystycznego dla siebie pragmatyzmu. I 10 marca zawarli historyczne porozumienie z Iranem.
Rijad zerwał z nim stosunki dyplomatyczne w 2016 r., po tym jak tłum wdarł się do saudyjskiej ambasady w Teheranie w nie do końca spontanicznej reakcji na skazanie na śmierć szyickiego duchownego w Rijadzie. W 2019 r. strony były na skraju wojny, kiedy królestwo oskarżyło Iran o przeprowadzenie ataku dronami na jedno z saudyjskich pól naftowych.
Marcowe porozumienie nie spadło jednak z nieba. Jest wynikiem niemal dwóch lat rozmów, w których najpierw pośredniczył rząd iracki, później Omańczycy, którzy są cichymi bohaterami bliskowschodniej dyplomacji ostatnich lat. W zeszłym roku rozmowy Rijadu i Teheranu ugrzęzły z powodu antyrządowych protestów w Iranie, ale już w grudniu patronat nad nimi przejęli Chińczycy.
W ramach porozumienia Iran zobowiązał się do zaprzestania wrogich działań przeciwko Saudyjczykom, w tym wspierania rebelii Huti w Jemenie, która destabilizowała pogranicze Arabii. Rijad z kolei obiecał m.in. uspokoić sponsorowane przez saudyjskich biznesmenów nadające po persku telewizje, krytyczne wobec reżimu w Teheranie. Obie strony w ciągu dwóch miesięcy wymienią się ambasadorami.
Tyle szczegółów, ale – czego nie zapisano – to porozumienie jest czymś w rodzaju zawieszenia broni między dwoma najpotężniejszymi państwami regionu.
1.
Do rangi symbolu urasta tu rola Chin. – Dopinając to porozumienie, Pekin sprawdza granice swoich miękkich wpływów w regionie – mówi Firas Maksad, libański politolog, wykładowca George Washington University.