Podzielenie się przez Stany Zjednoczone technologią okrętów podwodnych o napędzie atomowym jest symbolem zmiany sojuszniczego statusu nie tylko Australii, bo podnosi znaczenie całej trójstronnej umowy, w której jest jeszcze Wielka Brytania.
Ameryka nigdy nie sprzedała nikomu takiego uzbrojenia, a Australia nigdy o nim nie marzyła. Ale czasy się zmieniają, to, co wydawało się niemożliwe, może być na wyciągnięcie ręki. W tym przypadku nie chodzi o geopolityczne zmiany w Europie w efekcie rosyjskiej inwazji na Ukrainę, a o układ sił w regionie określanym jako Indopacyfik lub Zachodni Pacyfik. Trwającą tam od ponad pół wieku dominację politycznych, gospodarczych i wojskowych wpływów USA zaczynają coraz skuteczniej podważać Chiny, mimo że jeszcze nie osiągnęły szczytu swojej potęgi. Aby powstrzymać groźne skutki ich ekspansji, jakimi mogłaby być blokada istotnej części morskich szlaków handlowych czy nawet napaść zbrojna na sojuszników Stanów Zjednoczonych, Amerykanie odnawiają przymierza formalne i faktyczne z krajami południowo-wschodniej Azji i nie wahają się podejmować przełomowych decyzji zbrojeniowych i obronnych.
Najważniejsze z nich dotyczą Australii, pod wieloma względami najbliższego i najsilniejszego sojusznika Ameryki w regionie Pacyfiku. A najistotniejsza z tych decyzji dotyczy przekazania Australijczykom okrętów podwodnych o napędzie atomowym.
Podkast: Chiny jak smok budzą się ze snu. Na czym polega ich fenomen?
Atomowe, czyli jakie?
Zawiązane jesienią 2021 r. amerykańsko-brytyjsko-australijskie porozumienie AUKUS od początku pomyślane było jako platforma współpracy technologicznej w strategicznych obszarach. Zawiązane między krajami, które dysponują bronią jądrową i jądrowymi napędami dla jednostek podwodnych i nawodnych, a krajem aspirującym do roli potęgi militarnej na (głównie morskim) obszarze jednej piątej globu.
Transfer uzbrojenia atomowego ograniczają jednak międzynarodowe traktaty i tych uczestnicy AUKUS nie zamierzają łamać. Ale siłownie atomowe przeznaczone dla okrętów nie są ani zakazane, ani nie budzą takich kontrowersji, choć wymagały przełamania politycznych oporów, zakorzenionych w idei rozbrojenia atomowego i nieproliferacji uzbrojenia jądrowego. Amerykańska organizacja pozarządowa Nuclear Threat Initiative, założona przez wybitnego senatora Sama Nunna i darzona szacunkiem jako źródło obiektywnej wiedzy o problematyce zbrojeń jądrowych, wciąż stwierdza na swoich stronach internetowych kategorycznie, że „Stany Zjednoczone nie eksportują okrętów podwodnych o napędzie atomowym”. To zdanie straciło aktualność. Ogłaszając porozumienie w San Diego, prezydent Joe Biden nie bez powodu zapewniał kilka razy, że chodzi wyłącznie o atomowy napęd sprzedawanych za granicę okrętów, a nie uzbrojenie.
W przypadku Australii będą to jednostki najnowszego typu Virginia. Są to jednostki uderzeniowe służące do zwalczania innych okrętów nawodnych i podwodnych, atakowania celów na lądzie oraz prowadzenia innych misji (np. skrytego dostarczania i odbierania zespołów wojsk specjalnych lub zbierania danych wywiadowczych za pomocą sonarów i innych czujników). Ten zestaw zadań odróżnia tego typu atomowe okręty podwodne od nosicieli broni jądrowej, czyli jednostek posiadających wyrzutnie międzykontynentalnych pocisków rakietowych wystrzeliwanych spod wody. Taką broń ma ledwie kilka krajów – atomowa piątka z Rady Bezpieczeństwa ONZ (USA, Rosja, Chiny, Francja, Wielka Brytania) oraz od niedawna Indie, choć zasięg i liczba ich rakiet są dużo mniejsze.
W przypadku okrętów uderzeniowych nie chodzi jednak o gwarantowane masowe zniszczenie innego mocarstwa nuklearnego, a o zastosowanie nuklearnego napędu dla zwiększenia potencjału okrętów: skrytości działania, długotrwałości podwodnej misji i szybkości przemieszczania się pod wodą. Konwencjonalne okręty podwodne o napędzie dieslowsko-elektrycznym są świetną bronią, ale na wielkich przestrzeniach Pacyfiku mają wyraźne ograniczenia. Gdy Chiny ze swoimi 13 atomowymi i 46 klasycznymi okrętami podwodnymi grożą zawładnięciem wód o kluczowym znaczeniu dla Zachodu, nie wystarcza dwutygodniowy okres pozostawania pod wodą, prędkość do 20 węzłów i ograniczona pojemność klasycznego okrętu. Amerykańska Virginia w najnowszej i największej wersji ma wyporność krążownika (10 tys. ton), 140 m długości, zabiera 40 tomahawków o zasięgu 1,6 tys. km i kilkadziesiąt torped, a pod wodą może sunąć dowolnie długo z szybkością 35 węzłów. Głównym ograniczeniem deklarowanego przez producenta nieograniczonego zasięgu okrętu jest wytrzymałość 120-osobowej załogi.
Właśnie na taki pakiet zdolności ma apetyt Australia.
Czytaj także: Ostra rywalizacja z Chinami i konflikt handlowy z USA. Europa się kłóci, jak reagować
Atomowy zwrot, Paryż wściekły
Po analizie swoich wcześniejszych planów i tajnej naradzie z anglosaskimi sojusznikami w 2021 r. Australia zdecydowała o przesiadce na okręty z napędem atomowym. Zmiana kursu sprawiła, że za burtą znalazła się Francja, z którą Australia miała uzgodniony deal stulecia – budowę 12 okrętów podwodnych z napędem klasycznym. Miały zastąpić sześć obecnie używanych, szwedzkiej konstrukcji okrętów typu Collins. Można więc powiedzieć, że to przypadek caracali do sześcianu. Paryż wściekał się kilka miesięcy, ale musiał zaakceptować realia, bo na razie nie zmienił własnej polityki nieudostępniania okrętów atomowych na eksport. Francja je produkuje jako nosicieli pocisków strategicznych i okręty uderzeniowe, ale wyłącznie na własny użytek. A skoro tak, Australia postawiła na Amerykanów, a w dalszej kolejności na Brytyjczyków.
Transakcja ma być piętrowa: najpierw Amerykanie sprzedadzą Australijczykom swoje okręty Virginia, a w dalszej perspektywie połączonymi siłami przemysłów trzech krajów powstać ma okręt docelowy, oparty na brytyjskiej konstrukcji planowanej jako następca dzisiejszego typu Astute. Projekt ma być gotowy w przyszłej dekadzie, a nowy typ wejść do służby po 2040 r. Na uroczystości w San Diego, powiązanej z trójstronnym szczytem przywódców, premier Rishi Sunak z dumą zapewniał, że to w jego kraju powstanie nowy okręt podwodny dla Australii, SSN „Aukus”. Ale dla większości obserwatorów nowego sojuszu technologicznego jest jasne, że to współpraca obronna Australii z USA jest dla obu stron ważniejsza.
Czytaj także: Chiny i Rosja w nowym roku. Czy smok zje niedźwiedzia
Południowa flanka Pacyfiku
Wobec rosnącego chińskiego zagrożenia Australia awansowała w ostatnich latach do pierwszej ligi amerykańskich sojuszników i klientów zbrojeniowych. Po porozumieniu atomowym można nawet powiedzieć, że gra już w osobnej, ekskluzywnej ekstraklasie. Rzut oka na mapę świata pokazuje, dlaczego dla Ameryki jest tak ważna.
Nie sąsiaduje z Chinami, dzielą ją od nich tysiące kilometrów, ale to i tak przynajmniej o połowę mniej niż amerykański kontynent. Ameryka ma swoje bazy na wyspach Pacyfiku, ale są one bardzo narażone na chiński atak wyprzedzający, trudno tam też cokolwiek ukryć. Wyposażona w zdolności działania na dużych dystansach Australia stanowi idealną platformę flankującą ruchy Chińczyków na południu Pacyfiku, a przy tym jej centra decyzyjne i populacyjne są bardzo odległe od potencjalnego teatru wojennego. Dobrze jest mieć tam bazy i Amerykanie to wiedzą. Już nie tylko kontyngent marines, ale sześć bombowców B-52 ma stacjonować w bazie na północy kontynentalnego państwa. W San Diego ogłoszono właśnie, że podobna wielonarodowa rotacja dotyczyć będzie od 2027 r. pięciu okrętów podwodnych z USA, Wielkiej Brytanii i Australii. Rozbudowa australijskiej marynarki wojennej budzi powszechną zazdrość innych krajów morskich. Australia zapewne jako pierwsza wprowadzi latające bezzałogowce towarzyszące myśliwcom oraz podwodne, wyprzedzające działania okrętów. Samoloty F-35, czołgi Abrams, wyrzutnie HIMARS, śmigłowce Apacz i Black Hawk, patrolowce Posejdon i radary Aegis na niszczycielach – amerykańskie systemy uzbrojenia coraz szerzej zadomawiają się w niewielkich (mniejszych od polskich), ale coraz nowocześniejszych australijskich siłach zbrojnych.
Atomowe okręty podwodne od sojuszników przypieczętują mocarstwową deklarację Australii dużo szybciej, niż gdyby były budowane własnymi siłami. Ten program już się zaczął – australijscy podwodniacy od ok. roku szkolą się w Wielkiej Brytanii i USA, są członkami załóg atomowych okrętów podwodnych. Australia zacznie w tym roku budowę instalacji portowych dla jednostek z zaprzyjaźnionych krajów, by być gotowa na przyjęcie stałych sił rotacyjnych – pierwszego nuklearnego komponentu sojuszniczego na swoim terytorium. W międzyczasie wydłuży się służba collinsów, ale coś za coś. Najważniejszy etap zacznie się w następnej dekadzie. Australia kupi trzy okręty typu Virginia z USA – a być może rozszerzy kontrakt do pięciu. O skali tego przedsięwzięcia świadczą nie tylko koszty – każdy okręt to pływające, a raczej znikające pod wodą 3 mld dol. Żaden kraj nie uzyskał do tej pory takich zdolności w takim tempie, jak zakłada porozumienie AUKUS. Ale trzeci, największy z atomowych skoków nastąpi potem. Pod koniec lat 30. Australia otrzyma pierwszy skonstruowany dla siebie i wedle swoich potrzeb atomowy okręt podwodny zbudowany przez przemysł Wielkiej Brytanii. Druga jednostka powstać ma już w Adelajdzie. Ogółem atomowych okrętów w Australii ma być osiem. Amerykanie już zarezerwowali 4,6 mld dol. na projekt dla Australii, Brytyjczycy mają go finansować z właśnie ogłoszonego podniesienia budżetu obronnego. Cały program w Australii kosztować ma oszałamiającą równowartość 200 mld amerykańskich dol.
Mocarstwowy stempel ma swoją cenę, ale i swoją wartość.
Czytaj także: Ameryka uratowała Ukrainę przed upadkiem. Bije Rosję, a nawet Chiny
Wnioski dla Polski?
Australijski awans do nuklearnej ligi pokazuje, że w dzisiejszym świecie łatwiej niż przez ostatnie 30 lat pękają bariery niemożliwości w eksporcie uzbrojenia. Z umowy AUKUS wnioski powinna wyciągnąć Polska. Do pewnego stopnia sytuacja naszego kraju wobec USA i wobec rosyjskiego zagrożenia przypomina tę z Australią, USA i Chinami. Amerykanie pod rządami Joe Bidena w strategicznych dokumentach zadeklarowali, że będą aktywnie zbroić najbardziej narażonych sojuszników. A jak się okazuje, gdy sojusznik jest przy okazji bardzo potrzebny Ameryce, to uzbrojenie może być przełomowe.
Czy Polska jest potrzebna Ameryce w rozgrywce z Rosją tak jak Australia w rozgrywce z Chinami? Tego oficjalnie nikt nie zmierzy, ale w negocjacjach z USA warto będzie powoływać się na australijski przykład, tym bardziej że i trzeci uczestnik paktu, Wielka Brytania, należy do krajów mocno wspierających polskie zbrojenia.