Szefowej resortu spraw wewnętrznych Suelli Braverman, jednej z bliższych współpracowniczek Sunaka, trudno było się przebić przez ocean krzyków laburzystów, liberałów, zielonych i deputowanych Szkockiej Partii Narodowej. Przekonywała ich w Westminsterze, że nowe prawo zadziała w interesie wszystkich obywateli, bezpieczeństwa narodowego i brytyjskiej racji stanu.
Rząd z kryzysem migracyjnym zmaga się od wielu lat, ale dopiero nowa władza zajmuje się nim na poważnie, przynajmniej na ścieżce legislacyjnej. W styczniu Sunak, ogłaszając swoje pięć priorytetów w sferze społecznej, obiecał rozwiązać „problem małych łódek”, jak w Brytanii określa się rosnącą liczbę migrantów przedostających się do kraju z Francji. To oczywiście uproszczenie, bo część z nich przejeżdża schowana (lub po prostu szmuglowana) na pakach ciężarówek, a jeszcze inni otrzymują fałszywe zaproszenia do otrzymania wizy, ale dobrze mieć chwytliwą nazwę dla swojej strategii. Zwłaszcza jeśli proponowane rozwiązania są zbyt biało-czarne, żeby odzwierciedlały rzeczywistość, i za proste, żeby dały się w ogóle wcielić w życie.
Morze Śródziemne: zabójczy szlak. Migracje nie ustały, kryzys się nasila
Wielka Brytania przymyka granice
Torysi chcieliby wszystkim migrantom, którzy docierają do kraju bez wymaganych dokumentów i inną drogą niż przez legalny punkt graniczny, zakazać prawa ubiegania się o azyl oraz możliwości późniejszego, legalnego powrotu na Wyspy. To odpowiedź na rosnącą liczbę przybyszów, głównie z Afryki i Bliskiego Wschodu, którzy przeprawiają się przez Kanał La Manche. Jak podaje „Financial Times”, w samym 2022 r. takich osób było 45 tys. Brytyjski rząd precyzuje na swoich stronach internetowych, że szacunki dotyczą tych, którzy są wyłapywani na lądzie lub jeszcze na morzu, przez królewską marynarkę wojenną czy straż przybrzeżną. Ci, których namierzają Francuzi czy Belgowie, nie mieszczą się w danych Londynu. Widać ich jednak w statystykach Frontexu – tzw. Exits towards the UK, czyli prób opuszczenia terytorium UE w kierunku Wysp Brytyjskich, było 71 tys., 37 proc. więcej niż w 2021 r.
Pomysł torysów wydaje się jednak kontrowersyjny, a jego skuteczność – wątpliwa. Braverman zamierza deportować migrantów do kraju pochodzenia albo nieokreślonego jeszcze „bezpiecznego trzeciego kraju”. To drugie rozwiązanie Amerykanie wprowadzili pod rządami Donalda Trumpa, w listopadzie 2020 r. podpisując umowy o repatriacji z Hondurasem, Salwadorem i Nikaraguą, uznając je za bezpieczne dla przybyszów z całej Ameryki Centralnej i Karaibów. Brytyjczycy próbowali takiej strategii w ubiegłym roku, podpisując wartą 120 mln funtów umowę z rządem Rwandy.
Pomysł okazał się porażką na każdym froncie. Oprócz cięgów, jakie zebrał w prasie i internecie, był po prostu niewykonalny. Jego implementację sparaliżowały pytania i sprawy sądowe wytoczone rządowi przez organizacje trzeciego sektora, ale też krytyka Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Wskutek tych wątpliwości deportacje wstrzymano, a migrantów zamknięto na dłużej w aresztach i tymczasowych centrach relokacyjnych.
Tym razem efekt może być podobny. Co dość paradoksalne, nawet Suella Braverman przyznała w parlamencie, że nowe prawo „może okazać się niekompatybilne” z ustawą o ochronie praw człowieka. Obiecała natomiast, że jej resort przeprowadzi konsultacje z ETPCz, żeby uniknąć kolejnego paraliżu. Innymi słowy, przyznała, że proponuje prawo łamiące przepisy, które mają na Wyspach rangę niemal konstytucji i stanowią fundament życia społecznego. I sprzeczne z uchwaloną w 1951 r. konwencją Narodów Zjednoczonych na temat uchodźców.
Wielka Brytania się otwiera
Jak rzadko w ostatnich miesiącach brytyjska opozycja, również pozaparlamentarna, jednomyślnie potępiła pomysł rządu Sunaka. Oprócz Yvette Cooper, odpowiedniczki Braverman z gabinetu cieni laburzystów, do chóru krytyków dołączyli Liberalni Demokraci, posłowie SNP, Zieloni, a także przedstawiciele najbardziej prominentnych organizacji pozarządowych: Human Rights Watch, International Rescue Committee, Amnesty International. Steve Valdez-Symonds z AI mówi o „szokującym nowym poziomie” upadku rządu Partii Konserwatywnej.
Co więcej, jak zauważył Adrian Ramsay, jeden z liderów Partii Zielonych, trzy czwarte złożonych w ubiegłym roku wniosków o azyl zostało rozpatrzonych pozytywnie. Rośnie też liczba osób, które są zagrożone jakąś formą niewolnictwa lub prześladowania w kraju, z którego uciekają – i taką ocenę wystawia im… resort Suelli Braverman. Według danych MSW aż 92 proc. osób, których przypadki analizowano w ubiegłym roku, uznano za niekwalifikujące się do natychmiastowego usunięcia z kraju ani nawet tymczasowego aresztowania czy przetrzymywania w obozie relokacyjnym do czasu rozstrzygnięcia decyzji o przyznaniu azylu.
Krótko mówiąc, rząd Sunaka chce wprowadzić prawo stojące w sprzeczności z obowiązującą w kraju legislacją i międzynarodowymi konwencjami, ale i z brytyjską kulturą otwartości na świat i dotychczasowym nastawieniem do uchodźców. Wygląda to tak, jakby obecnej władzy zwyczajnie nie podobał się fakt, że do tej pory Brytyjczycy byli tak otwarci i gościnni. Do tego chyba jednak nie trzeba nowego prawa – wystarczyłoby zaostrzyć kryteria w procedurze azylanckiej. Z bliżej nieokreślonego powodu torysi idą ścieżką bardziej ryzykowną, kontrowersyjną i po prostu głupią. Najpewniej ze szkodą dla samych siebie.
Czytaj też: Nielegalni imigranci: palący problem Europy