Niespodziewanie stanęła na czele włoskiej centro-lewicowej Partii Demokratycznej – i stała się liderką opozycji. 37-letnia Elly Schlein jest pod wieloma względami outsiderką. Urodziła się w szwajcarskim Lugano, w profesorskiej rodzinie, mama jest Włoszką, tata Amerykaninem z żydowskimi i ukraińskimi (okolice Lwowa) korzeniami. Ma więc trzy obywatelstwa. Jest zadeklarowaną biseksualistką (o swoich doświadczeniach opowiadała w telewizji) i ma partnerkę. Pracowała przy obu kampaniach Baracka Obamy, do swojej partii wróciła ledwie kilka miesięcy temu, wcześniej rzuciła ją z hukiem, bo jej zdaniem zbyt mocno przesunęła się w stronę środka. W wewnątrzpartyjnej turze wyborów przegrała, zwycięstwo odniosła dopiero w drugiej, gdzie głosował milion sympatyków Demokratów (jeszcze nie tak dawno były to trzy miliony), głównie głosami młodych.
Najważniejszym jej zadaniem będzie powstrzymanie upadku partii: ubiegłoroczny wynik wyborczy był druzgocący: 19 proc., a zwycięstwo skrajnej prawicy Giorgii Meloni, także do niedawna outsiderki, przytłaczające. Schlein zapowiedziała „walkę z każdym rodzajem nierówności”, jest zwolenniczką dochodu gwarantowanego, praw dla azylantów, zaangażowaną ekolożką, feministką i pacyfistką (ale akurat opowiedziała się za dostawami broni dla Ukrainy, „choć nie jest to droga do ustanowienia pokoju”). Światowe media przyrównały ją natychmiast do amerykańskiej progresywnej koleżanki z Kongresu Alexandrii Ocasio-Cortez, a „Economist” raczej do słynnego brytyjskiego laburzysty Jeremy’ego Corbyna. No i ogłosiły widowiskowy pojedynek na szczycie dwóch młodych i bardzo energicznych kobiet: Elly i Giorgii. To, że stanęły na czele włoskiej polityki, słynącej dotąd z tego, że rządzili w niej raczej mężczyźni w kwiecie wieku i krzepcy starcy, uznawane jest jako podmuch wichru dziejów, ale też jako akt desperacji męskiej klasy politycznej.