Świat

Czy będzie czym strzelać? NATO ma problem z amunicją. Nie tylko dla Ukrainy

Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg Dursun Aydemir / Anadolu Agency/ABACAPRESS.COM / Forum
Kryzys amunicyjny zajrzał w oczy zachodniemu sojuszowi obronnemu. To nie jest narracja rosyjskich propagandystów, a przekaz sekretarza generalnego NATO. Produkcja nie nadąża za zużyciem, a jej wzrost to kwestia kilku lat – dlatego Jens Stoltenberg wszczął alarm.

Na wschodnich rubieżach Europy toczy się dziwna wojna. Kolektywny Zachód jest zaangażowany we wsparcie zbrojne napadniętej przez Rosję Ukrainy w sposób, w jaki nie był zaangażowany w żadną wojnę w ostatnich kilkudziesięciu latach. Z drugiej strony nikt nie ogłosił jakiejkolwiek mobilizacji: ani kadrowej, ani gospodarczej, ani zbrojeniowej, która miałaby wspierać ten wysiłek, już teraz porównywalny do bezpośredniego uczestnictwa w konflikcie zbrojnym, który wedle zgodnej opinii wojskowych należy jeszcze zwiększyć, o ile nie zwielokrotnić.

Skutki takiej sytuacji zaczynają być odczuwalne. Poziom wsparcia amunicyjnego i w zakresie sprzętu dla Ukrainy znacznie uszczupla poziom zapasów obronnych i przekracza możliwości produkcyjne Zachodu. Zderzyliśmy się z tym wprost w Polsce: okazało się, że zakłady zbrojeniowe PGZ nie są w stanie sprostać zapotrzebowaniu MON, gdy zdecydowało się ono na jednoczesne masowe wsparcie Ukrainy oraz rozbudowę sił do nieznanego od kilku dekad poziomu.

Polski MON w publicznych wypowiedziach upiera się jednak, że pomoc dla Ukrainy nie osłabiła narodowego potencjału obronnego, dane pozwalające to sprawdzić ukrywa przed wglądem mediów, a parlamentarzystom zamyka usta niejawnym trybem udzielanych informacji. Jednak problem zaczyna wychodzić na jaw w zachodniej Europie i do pewnego stopnia w USA: koalicja wspierająca Ukrainę nie nadąża za produkcją amunicji wysyłanej na front.

Czytaj też: Walka z Rosją będzie długa i ciężka. Kluczowe są rezerwy

NATO potrzebuje amunicji

Takie obawy, formułowane w ostatnich miesiącach w artykułach opartych na mniej lub bardziej oficjalnych źródłach, potwierdził dwa dni temu nie kto inny, tylko sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg. Przed spotkaniem ministrów obrony państw NATO w Brukseli powiedział wprost, że zużycie amunicji zachodnich kalibrów przez siły zbrojne Ukrainy przekracza obecną produkcję na Zachodzie. Dodał jeszcze, że obecne zdolności produkcyjne są tak niskie, iż na realizację nowych zamówień trzeba czekać dwa i pół roku. Uspokoił jednak, że NATO zauważyło problem odpowiednio wcześnie i wdrożyło środki zaradcze. Jakie? Tego nie ujawnił.

Kluczowe decyzje wymagają zmian w planowaniu obronnym, podniesienia poziomu wymaganych od krajów NATO zapasów, a koniec końców reakcji przemysłu obronnego, w którym zamówienia muszą złożyć poszczególne rządy. Po naradzie ministrów Stoltenberg ogłosił, że odpowiednie korekty do planowania i nowe wytyczne zostały uzgodnione i będą wprowadzane w życie. Wymienił też USA, Francję, Niemcy i Norwegię jako te kraje, które w ostatnim czasie zleciły nowe kontrakty amunicyjne. To jednak proces, którego realizacja zajmie czas – jak wszystko, co wymaga jednocześnie nowych zamówień, ich realizacji i inwestycji w zaplecze produkcyjne.

W tym momencie kłania się oczywiście kwestia wydatków obronnych, które nadal nie osiągnęły uzgodnionego poziomu – pomimo upływu niemal dekady od słynnej „obietnicy z Walii”, by każdy kraj NATO do 2024 r. przeznaczał na nie minimum 2 proc. PKB. Spóźnialscy mogą za chwilę mieć jeszcze więcej do nadrobienia. Obecnie trwa w Sojuszu dyskusja, czy zobowiązania tego nie należy podnieść, a kluczowa decyzja ma zapaść na lipcowym szczycie w Wilnie. Już wiadomo, że nie będzie o nią łatwo, skoro nawet połowa krajów członkowskich nie realizuje zobowiązania z Newport. Ważne jednak, że krzywa rośnie i globalnie kraje NATO wydają na obronę znacznie więcej niż przed dekadą. Kłopot polega na tym, że ten wzrost jest nierówno rozłożony i dopiero niedawno zaczął być dostrzegalny w krajach najbogatszych, o największym potencjale przemysłowym. Bo drugim niezbędnym elementem tej układanki jest kondycja przemysłu zbrojeniowego, jego zdolność do produkcji znacznie większych niż przez ostatnie lata ilości amunicji i sprzętu.

Po trzech dekadach „dywidendy pokoju”, która w zakresie zbrojeń polegała m.in. na redukcji niepotrzebnych zdolności przemysłowych, baza produkcyjna nie jest przygotowana na masowe zamówienia. Żadne nowe zamówienia, nawet jeśli przyjdą, nie zmienią tej sytuacji bez audytu zdolności, pilnego doinwestowania zakładów, szukania współpracy zamiast konkurencji, która była chlebem codziennym europejskiego i amerykańskiego sektora zbrojeniowego. A najważniejsze wydaje się to, co niemierzalne – nastawienie wobec przyszłości, które zdeterminuje decyzje polityczne. Czy obecny kryzys to przerwa w pokojowym współistnieniu, czy raczej zwrot ku nowej zimnej (a kto wie, czy kiedyś nie gorącej) wojny Zachodu z Rosją.

Czytaj też: Polska wyda niewyobrażalne pieniądze na zbrojenia. Czy można mądrzej?

Wnioski po roku dziwnej wojny

Nawet jeśli przywiązanie do realiów przeszłości jest u części elit politycznych silniejsze niż realia teraźniejszości, z upływem czasu maleje wiara w przywrócenie „starego porządku”, status quo ante czy business as usual. Stoltenberg wyraził to jasno: „żyjemy w innym świecie, w Ukrainie, w Europie trwa wojna na duża skalę, żyjemy ze stałym zagrożeniem terrorystycznym i widzimy wyzwania stawiane przez Chiny”. Nie odpowiedział jednak na pytanie, czy Ukrainie grozi wyczerpanie zapasów amunicji dostarczanej przez NATO.

Otwartość sekretarza generalnego się kończy, bo szczegóły i sposoby rozwiązania problemu zahaczają już o sprawy tajne: związane z bezpieczeństwem narodowym i tajemnicą handlową. Jednak sygnał ze strony z reguły nadzwyczaj ostrożnego, wyważonego i spokojnego Norwega był jasny – Stoltenberg chciał zwrócić uwagę opinii publicznej krajów NATO na istniejący i poważny problem oraz wzmóc jej nacisk na decydentów politycznych, by coś z tym zrobili. Najwyraźniej zakulisowe rozmowy na szczeblach dyplomatycznych okazały się niewystarczające i nie pozostało nic innego, tylko bić na alarm. Ta sytuacja pokazuje rzecz równie niepokojącą co amunicyjny kryzys – mianowicie ogromny opór przed przyjęciem do wiadomości, jaka zmiana zaszła 24 lutego 2022 r.

Wygląda bowiem na to, że przez miniony rok niewiele zrobiono, by na bieżąco uzupełniać luki powstałe po przekazaniu Ukrainie zachodniego sprzętu i niezbędnej amunicji. Kolejne transze były coraz większe i bardziej spłycały istniejące zapasy, również nieduże, bo utrzymywane bez perspektywy realnej wojny w Europie. Amunicja kosztuje nie tylko w produkcji – nawet jak leży, trzeba ją bezpiecznie składować, chronić, poddawać przeglądowi, wymieniać najstarsze partie na nowe, tak by w każdej chwili była w pełni zdatna do użytku. Niektóre odmiany wymagają specjalnych warunków, ale paradoksalnie te nowocześniejsze są bezpieczniejsze. W każdym razie jest to również taki wojskowy zasób, który trzeba utrzymywać na pewnym poziomie gotowości. No a skoro „wojny miało nie być”, to zapasy amunicji nie były traktowane priorytetowo, poza tymi absolutnie niezbędnymi, na minimalnym poziomie. I teraz powstał wielki kłopot.

Na krótką metę nie ma wyjścia, jak tylko zwiększać bieżącą produkcję – zarówno w fabrykach amunicji, jak i u powiązanych poddostawców z sektora chemicznego i metalowego. Praca na dwie i trzy zmiany, gdy trzeba – rekrutacja nowych pracowników, rozbudowa istniejących linii produkcyjnych, reorganizacja procesów. W drugim kroku niezbędna może być budowa nowych fabryk – co np. jest realizowane w Polsce – albo wchodzenie w wielonarodowe porozumienia, by przepływ środków bojowych był swobodniejszy, a odbudowa zapasów bardziej równomierna. Wielką rolę może mieć tu do odegrania ekonomiczna struktura Europy w postaci Unii. Pozostaje jeszcze przekonać podatników, by za to zapłacili, a firmy obronne, by chwilowo przymknęły oczy na utrwalony podział rynku. Wszystko to może się nie udać bez swoistej mobilizacji na poziomie mentalnym, ale jeśli się nie uda, mobilizacja jako środek przymusu gospodarczego może się okazać koniecznością.

Czytaj też: Nowa żelazna kurtyna. Rosja ustawia się plecami do Zachodu

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną