Władza w gruzach
W Turcji trzęsienia ziemi przewracają nie tylko budynki, ale i rządy
Zeki to szczupły 50-latek, kruczoczarne włosy, ciemne oczy. Dorobił się na handlu samochodami. Kilkanaście lat temu wraz z niedomagającą matką wprowadził się do apartamentu na drugim piętrze nowego budynku w dzielnicy Selimiye, to przedmieścia Gaziantep. Na mieszkanie odłożył, pracując przez wiele lat w Niemczech. Jak na Turka był bogaty, miał mieszkanie.
W poprzednią niedzielę wieczorem był na przyjęciu u sąsiadów, z którymi pracował w Niemczech. Nie pił, podjechał swoim Mercedesem. Gdy nad ranem wsiadał do auta, ziemia się zatrzęsła. Ruszył szybko do domu, ale nie mógł go znaleźć. W stresie przyszło mu do głowy, że może pomylił przecznice, bo jego osiedle to ogromna siatka 12 na 12 ulic.
Przed nim kurzyła się kupa gruzu i cegieł, metalowe elementy poskręcane jak spaghetti. 28 apartamentów i siedem kondygnacji – wszystko sprasowane. – Widziałem w gruzach ściany zbrojone, w których pręty metalowe były co 30–40 cm – mówi Zeki. – Powinny być nie rzadziej niż co 20. To nie mogło utrzymać konstrukcji.
1.
Gdy zamykaliśmy ten numer POLITYKI, liczba ofiar przekroczyła już 21 tys. Pod tym względem trzęsienie ziemi, które 6 lutego nawiedziło południowo-wschodnią Turcję i północną Syrię, pobiło już niesławny rekord trzęsienia z 1999 r., które w Stambule i okolicach zabiło 17 tys. ludzi. Dwa wstrząsy – pierwszy o sile 7,8 st., drugi 7,5 – natychmiast zniszczyły prawie 7 tys. budynków mieszkalnych. Kolejne domy waliły się po kilku godzinach, w następnych dniach. Tureckie Stowarzyszenie Architektów i Inżynierów szacuje, że ponad 200 tys. budynków może być nieodwracalnie uszkodzonych i nadaje się do rozbiórki. Większość tych zawalonych w Gaziantep została zbudowana wbrew regułom bezpieczeństwa.