Program był reklamowany głośnym cytatem z rozmowy telefonicznej, którą Boris Johnson, jeszcze jako główny lokator 10 Downing Street, przeprowadził z prezydentem Rosji Władimirem Putinem. Było to 2 lutego, krótko przed wybuchem wojny. Ryzyko inwazji było wtedy bardzo wysokie, a przede wszystkim znane. Z czasem pojawiły się informacje, że wywiad USA spodziewał się rosyjskiej napaści już od listopada 2021 r. Pierwsze dni lutego mijały zaś pod znakiem kolejnych alarmistycznych wystąpień Joe Bidena i apeli Wołodymyra Zełenskiego o wsparcie dla Ukrainy.
Na czoło euroatlantyckiej koalicji popierającej Kijów wybiła się od razu Wielka Brytania. I to mimo że Londyn bywał nazywany „Londongradem”, bo dawał schronienie rosyjskim miliarderom i ich splamionym krwią pieniądzom, a samego Johnsona oskarżano o nieudokumentowane rozmowy z oligarchami. W dodatku spotkanie ówczesnej szefowej MSZ Liz Truss z jej odpowiednikiem z Kremla Siergiejem Ławrowem zakończyło się kompromitacją i pokazem niekompetencji przyszłej premier, która pomyliła regiony geograficzne wschodniej Ukrainy z terytorium Federacji Rosyjskiej. Chwilę wcześniej, na początku lutego, do Kijowa poleciał sam Johnson, wyrażając wsparcie dla Ukrainy i Zełenskiego. Jak dowiadujemy się z dokumentu BBC, Moskwie to się nie spodobało.
Czytaj też: Nowa żelazna kurtyna. Rosja ustawia się plecami do Zachodu
Putin grozi i śmieje się pod nosem
Wspomniany na początku cytat dotyczył groźby, jaką pod adresem Wielkiej Brytanii rzucił rzekomo Putin w rozmowie z Johnsonem. Rosyjski autokrata – twierdzi Boris – powiedział, że „nie chce go skrzywdzić, ale gdyby miał wystrzelić pocisk, zajęłoby to tylko minutę”. Johnson groził wówczas Rosji sankcjami, ale i zapewniał, że „w najbliższej przyszłości” nie ma mowy o akcesie Ukrainy do NATO. W filmie dodał, że Putin niemal śmiał się pod nosem.
To zdecydowanie najciekawszy fragment produkcji, bo dobrze opisuje zmianę stosunku Zachodu do Rosji od aneksji Krymu w 2014 r. Twórcy zrelacjonowali najważniejsze w tym obszarze – przynajmniej z brytyjskiego punktu widzenia – wydarzenia ostatnich lat, w tym otrucie Siergieja i Julii Skripalów w Salisbury w 2018 r. Na uwagę zasługuje zwłaszcza sposób przedstawienia Putina oraz jego najbliższych współpracowników: to zgorzkniali, cyniczni, ale przenikliwi politycy, którzy raz po raz zadawali światu ciosy, ignorując ramy prawne i etyczne. Potwierdzają to m.in. przytoczone w filmie słowa Bena Wallace’a, ministra obrony, który 11 lutego 2022 r. spotkał się w Moskwie z szefem MON Siergiejem Szojgu. Wallace mówi, że pokazał mu dowody planowanej napaści, ten jednak zaprzeczał i kłamał w żywe oczy.
Kreml wszystkiego się wypiera. Rzecznik Putina Dmitrij Pieskow zdementował rewelacje BBC, stwierdzając, że „żadnej groźby użycia broni rakietowej nie było”. Jak sądzi, Johnson kolportuje kłamstwa przez przypadek, bo Putina przez telefon zwyczajnie nie zrozumiał, albo zmyśla celowo. Jeśli jednak ówczesny szef brytyjskiego rządu usłyszał, że Putin planuje go zaatakować, to „mamy do czynienia z naprawdę kłopotliwą sytuacją”, podsumował Pieskow. Po rzekomej groźbie nie ma śladu w oficjalnych dokumentach udostępnionych mediom przez 10 Downing Street. To jak: była groźba czy Johnson opowiada bajki?
Nawet BBC zauważa, że nie sposób zweryfikować, czy Putin blefował w sprawie ataku na Wielką Brytanię. Stacja daje wiarę słowom Johnsona, mimo że w swojej karierze kłamał niejednokrotnie. Jeszcze jako korespondent dziennika „Daily Telegraph” w Brukseli słynął ze zmyślania historii, koloryzował, opisując unijną rzeczywistość, podkręcał opisy biurokracji i zawiłych procedur politycznych. Zdaniem wielu jego krytyków właśnie w Brukseli nad rozsądkiem i inteligencją zaczęły u Johnsona górować pycha i ambicja. Kampanię na rzecz brexitu też oparł na zmyślonych argumentach, manipulacjach i półprawdach. Nie byłoby specjalnie dziwne, gdyby okazało się, że lutowa rozmowa z Putinem przebiegła inaczej, niż to Boris dziś wspomina.
Czytaj też: Spór o raszyzm. Czy można przyrównać Putina do Hitlera
Boris Johnson nie przepuści okazji
Główny wniosek z filmu jest jednak inny, przynajmniej dla brytyjskiej polityki: Johnson nie zamierza usunąć się w cień. Choć odszedł z rządu pół roku temu, a Rishi Sunak zdaje się powoli konsolidować swoją władzę w Partii Konserwatywnej, Boris nadal chciałby grać pierwsze skrzypce. Nie zatopiła go fala skandali związanych z łamaniem zasad w czasie pandemii ani nawet przedłużanie rządów w zasadzie tylko po to, by korzystać z przywilejów, w tym rezydencji szefów rządu w Chequers Court.
Co ciekawe, skandale wciąż się za nim ciągną. W ubiegłym tygodniu „The Sunday Times” ujawnił, że w uzyskaniu 800 tys. funtów pożyczki pomagał mu rzekomo m.in. kierownik BBC Richard Sharp. To o tyle kłopotliwe, że Sharp kandydował dopiero na obecne stanowisko. Sharp zaprzecza i nie planuje ustępować z funkcji, choć całą procedurę powołania go bada teraz Urząd ds. Nominacji Publicznych. Zaprzecza również sam Johnson, choć temu akurat nie ma się co dziwić.
Z jego otoczenia płyną sygnały, że do pożyczki mogło jednak dojść. Johnson często ponoć narzekał, że w rządzie zarabia mniej – jako szef MSZ, a potem główny lokator 10 Downing Street. Premier inkasował ok. 155 tys. funtów rocznie. Sporo więcej niż przeciętny Brytyjczyk (33 tys.), ale jeśli porównać to z faktem, że „Daily Telegraph” płacił mu 23 tys. funtów miesięcznie za felietony, zmianę odczuł na pewno.
Były premier w typowy dla siebie sposób próbuje obrócić wszystko w żart. I, co ciekawe, wciąż znajdują się na Wyspach tacy, którzy mu wierzą. Według badań pracowni YouGov nadal jest najbardziej rozpoznawalnym politykiem Partii Konserwatywnej. Z sondażu Savanta ComRes dla gazety „The Independent” wynika z kolei, że zdaniem 19 proc. respondentów sytuacja w kraju by się poprawiła, gdyby wrócił na Downing Street (niemało, choć zdecydowanie mniej niż w przypadku Sunaka – 41 proc.). Kolejne wybory na Wyspach w 2024 r. Torysi raczej z hukiem je przegrają, więc poszukają nowego przewodniczącego. Takiej szansy Johnson na pewno nie przepuści.
Czytaj też: Duch Margaret Thatcher krąży nad Wielką Brytanią