Świat

Po wizycie Morawieckiego w Berlinie. Polska poganiaczem Niemiec?

Mateusz Morawiecki w Berlinie, 16 stycznia 2023 r. Mateusz Morawiecki w Berlinie, 16 stycznia 2023 r. Lisi Niesner/Reuters / Forum
Partnerstwo z Niemcami w Europie to w oczach PiS nie tyle wspólne działanie, ile wytykanie Niemcom dawnych i niedawnych zaszłości i ostentacyjne poganianie niemrawców do większych starań na rzecz Ukrainy.

Na początku roku nie niemiecki „Spiegel”, lecz brytyjski „Economist” wyrąbał w tytule: „Polska kocha nienawidzić Niemcy”. Mimo że Niemcy wyraźnie zerwali z pieczeniarstwem wobec Kremla, Jarosław Kaczyński nadal wali w antyniemiecki taraban, że Niemcy pod firmą UE budują „czwartą Rzeszę”, że są Polakom winni bajońskie sumy. Naczelnik Zjednoczonej Prawicy ofuknął własnego ministra obrony za to, że śmiał się zgodzić na niemiecką ofertę ściągnięcia do Polski amerykańskich antyrakiet z niemiecką obsługą. Warszawa odmówiła Niemcom także stworzenia warsztatów remontowych dla zużytych w Ukrainie niemieckich systemów zbrojeniowych, które teraz są naprawiane w Słowacji.

Fanzolenie Kaczyńskiego o „czwartej Rzeszy” – puentowali Brytyjczycy – fatalnie pokrywa się ze smędzeniem w Moskwie byłego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa. A sondażowe wiotczenie „zjednoczonej” prawicy czyni Kaczyńskiego zakładnikiem „ultranacjonalistycznych koalicjantów” – tuż przed wigilią wymusili na PiS wycofanie się z kompromisu, który zwolniłby te 36 mld euro unijnych dotacji i pożyczek, jakie zostały Polsce zamrożone z powodu złamania zasady trójpodziału władzy.

Antoni Dudek: Kujawiak reparacyjny

Mocarstwowe fanfary w pisowskiej prasie

Z kolei w mediach „dobrej zmiany” nerwowość po grudniowym sondażu. Ponad połowa respondentów (54,4 proc.) uważa, że prezes PiS ma antyniemiecką fobię, a więc mówiąc potocznie – fioła na punkcie Niemiec, a zaledwie 39 proc. – że działa racjonalnie. Stąd lęk, że w razie zmiany władzy „znów będziemy widzieli próbę podporządkowania Polski Niemcom”, „nasz kraj ma być czymś w rodzaju kolejnego niemieckiego landu, z własną flagą, herbem i granicami, ale bez faktycznej podmiotowości politycznej”.

Ale te niemal 40 proc. to „solidna baza, na której można oprzeć politykę niepodległościową”. A ta jest pisana kłonicą: Rosja to bezpośrednie zagrożenie dla niepodległości i bezpieczeństwa Polski, ale „równie niebezpieczna” była, a może i jest „polityka niemiecka ściśle spleciona z rosyjską”. Gazociągi omijające nasz region, a wiążące Berlin z Moskwą, to pętla wokół Ukrainy, Polski i państw bałtyckich. Berlin prowadził politykę „bezwzględnego egoizmu, oznaczającą faktyczną zgodę na rosyjski plan odbudowy imperium”, bo Angela Merkel, bo Olaf Scholz, bo „gdyby Berlin chciał”, to Bruksela przestałaby nękać Polskę za naszą praworządność.

Potem modlitewny młynek o dwóch wrogach Polski, o naszej traumie osamotnienia, o naiwnej wierze, że przynależność do instytucji europejskich kładzie kres polskiemu geopolitycznemu przekleństwu. I przestroga, że najbliższa dekada zdecyduje o tym, czy Polska „dobije się statusu regionalnej siły”, czy „zostanie zdegradowana do poziomu państwa wasalnego, zarządzanego przez kompradorską elitę”.

I na koniec mocarstwowe fanfary, że tylko Polska jest w stanie dać Europie Środkowo-Wschodniej podmiotowość. Tylko nasza niepodległość, mocna i asertywna, zdolna do wytrzymania presji, odporna na szantaże i manipulacje, może sprawić, że między Rosją a Niemcami będzie coś więcej niż strefy wpływów obu mocarstw. Stawka jest więc naprawdę wysoka. „Wiemy to my, ale wiedzą także Niemcy”. I nic w tej tromtadracji nie ma o współdziałaniu, o globalnej przyszłości Zachodu, o słowach Jana Pawła II, „ale nam się udało” i „od unii lubelskiej do Unii Europejskiej”. Liczy się stary endecki wyścig narodowych egoizmów, kompleks oblężonej twierdzy i zadufanie, że to dopiero my dajemy regionowi podmiotowość...

Czytaj też: Pan Jarosław szuka miliona. Niemcy wygrali casting na wroga

Niemiecko-polskie relacje „na granicy”

Z kilkudniowym poślizgiem do tej łamigłówki włączyli się także niemieccy komentatorzy. W „Tagesspieglu” Christoph von Marschall pisał o szorstkich relacjach polsko-niemieckich: „Niemcy muszą zachować spokój i odfiltrowywać złośliwości”. Podobnie Konrad Schuller we „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung”. A w „Die Welt” Jacques Schuster w dwóch tekstach pisał o fatalnych dla Europy skutkach rozbitego polsko-niemieckiego małżeństwa, „które właściwie nigdy nie było harmonijne”.

Naszych narodowców z miejsca oburzył trafnym zresztą stwierdzeniem, że antyniemieckość stała się nieodrodną częścią tożsamości PiS, który „woli instrumentalizować historię i nadużywać jej dla utrzymania władzy. A w istocie działa nie inaczej niż znienawidzeni przez nich komuniści z dawnego wschodniego bloku. Jednak przeszłość nie powinna być bronią”.

Natomiast w piątek 13 stycznia – jakby pod wpływem „Economista” – Schuster docisnął swą tezę komentarzem o tym, że polsko-niemieckie relacje są „na granicy”, czemu wprawdzie obie strony są winne, ale ruch należy do Polski. Niemcy chcieli wszystkich kochać i przez wszystkich być kochani, a rząd PiS puszy się tym, że nikomu i niczemu nie ufa poza twardą walutą, która się Polsce należy za krzywdy dziejowe. Berlin chciał trzymać w garści za ogon dwie sroki naraz: mieć korzystne relacje gospodarcze z Moskwą, aż po – od początku wątpliwą – drugą nitkę gazociągu bałtyckiego, a zarazem serdecznie ściskać się ze wschodnimi Europejczykami. W sumie jednak „za bardzo zezował ku Moskwie, dając polskiemu partnerowi do zrozumienia, że Rosja jako (osłabione) mocarstwo jest dlań ważniejsza”.

Natomiast rząd PiS od 2015 r. (tu Jacques Schuster się myli, to się zaczęło od kampanii wyborczej 2005) rozgrywa w polityce wewnętrznej kartę antyniemiecką. „Pomówienia z Warszawy dawno już wykroczyły poza ten pchli cyrk małostkowych docinków stosowanych w Europie. Rząd polski postępuje brutalnie i z nienawiścią. Konsekwentnie odwraca się od tego faktu, że naród sędziów i katów, jakim Niemcy byli w latach 1933–45, zmienił się w jak najbardziej cywilne i pokojowe społeczeństwo zabiegające o pojednanie i porozumienie z sąsiadami. Niemcy po 1945 r. musieli w sobie okiełznać to »dzikie« i to się udało”.

Czytaj też: Niemiecka minister w Warszawie. Żądanie sum bajońskich

Straszenie „czwartą Rzeszą”

Według Schustera Kaczyński wręcz z lubością straszy „czwartą Rzeszą”. On i jego paladyni są „omotani zgrzebną plątaniną nieliberalnego poglądu na świat”, zamykają się na rzeczywistość, nie zauważając sprzeczności, w jakie się wikłają. Raz atakują Niemców za to, że chcą zawładnąć Europą, potem znów za to, że wedle swych możliwości za mało pomagają Ukrainie. Nie obchodzi ich, że niemiecka pomoc jest większa od polskiej. To „nacjonalistyczne zawężenie wraz z idealizacją własnych mitów uniemożliwia jakąkolwiek konstruktywną współpracę”.

Jak, pyta Schuster, PiS wyobraża sobie polsko-niemieckie i europejskie relacje, gdyby Berlin zapłacił te żądane 1,3 bln euro reparacji? Na takie pytania ludzie Kaczyńskiego odpowiadają frazesami. Domagają się od Brukseli błyskawicznego przyjęcia Ukrainy do UE, ale przecież to stworzyłoby Europę już nie dwóch prędkości, przeciwko czemu jest Warszawa, a wręcz trzech. Ponadto Niemcy przestałyby być w UE płatnikiem netto, zatem zmniejszyłyby się środki nie tylko dla Polski, ale także dla Ukrainy. Krótko mówiąc, w Warszawie w sprawach zagranicznych zieje Ideenarmut – pustka myśli. I nie ma widoków na szybką poprawę sytuacji.

W relacjach polsko-niemieckich PiS ma we wzgardzie wszelką soft power. Liczy się twarda waluta za polskie krzywdy i twarda niemiecka broń dla Ukrainy. Polska pod komendą Kaczyńskiego rzuca na stół rachunki za przeszłość, lekceważąc to, co już zostało osiągnięte i zbudowane. 50 lat po utworzeniu polsko-niemieckiej komisji podręcznikowej partia rządząca przywraca obraz Niemca jako dziedzicznego wroga, a minister oświaty blokuje polsko-niemiecki podręcznik dziejów Europy, co wywołuje publiczny protest nie tylko miarodajnych historyków, ale i klubu byłych polskich ambasadorów.

Czytaj też: A jeśli niemieccy inwestorzy się wyniosą?

Morawiecki w Berlinie

To prawda, że i po niemieckiej stronie są deficyty „miękkiej siły”, co niemieccy komentatorzy przyznają prywatnie i publicznie. Jednak są bezradni, gdy nowy polski wiceminister spraw zagranicznych przez ponad godzinę mówi w Berlinie o polskich krzywdach, ale nie ma nic do powiedzenia o przyszłości.

Niemniej w relacjach PiS z Niemcami niby coś drgnęło. W ten sam piątek 13 stycznia Sejm przegłosował korektę reformy psującej od 2016 r. polską praworządność. Po czym w poniedziałek 16 stycznia premier Mateusz Morawiecki został zaproszony na 50-lecie posłowania Wolfganga Schäuble (CDU) do Bundestagu. Ten wybitny chadecki polityk, który miał być następcą kanclerza Helmuta Kohla, niedawno we „Frankfurter Allgemeine Zeitung” ponownie monitował o miejsce dla Polski w unijnej czołówce. To nagłe zaproszenie było ładnym gestem uzupełniającym dobre kontakty obu prezydentów: Franka-Waltera Steinmeiera i Andrzeja Dudy.

Premier Morawiecki, który nie ma w Niemczech opinii polityka o zbyt solidnej substancji, wystąpił wprawdzie bardziej miękko niż jego wiceminister. Mówił o koniecznej „wspólnej wizji wolnych i demokratycznych narodów, które dążą do budowy silnej i zjednoczonej Europy” – nie dodając, jak konkretnie sobie wyobraża połączenie narodowego egoizmu swego ugrupowania z „silną i zjednoczoną Europą”. Z dalszej wypowiedzi wynikało, że tak samo jak dotąd. Partnerstwo z Niemcami w Europie to w oczach PiS nie tyle wspólne działanie, ile wytykanie Niemcom dawnych i niedawnych zaszłości i ostentacyjne poganianie niemrawców do większych starań na rzecz Ukrainy.

Jeszcze latem te nasze ostentacyjne nalegania Niemców zawstydzały, teraz coraz bardziej irytują, tym bardziej że w obliczu realnej niemieckiej pomocy we wtorek 17 stycznia prezydent Zełenski na wirtualnym spotkaniu ze studentami frankfurckiej Viadriny i berlińskiego uniwersytetu im. Humboldta imiennie podziękował kanclerzowi Scholzowi za wsparcie i skuteczny system rakietowy. PiS w naszym roku wyborczym chętnie występuje w roli poganiacza Niemców, ale sytuacja się zmienia i trzeba chcieć oraz umieć z tym sąsiadem rzeczywiście współpracować, a nie ciągle pouczać i strzelać fochy, jak to my środkowo-wschodniej Europie dajemy podmiotowość.

Czytaj też: Płacić nie planują. Niemiecka prasa o reparacjach

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną