Świat

Jacinda Ardern ustępuje. Jak została najpopularniejszą premier świata

Jacinda Ardern Jacinda Ardern Marty Melville / AFP / East News
Premier Nowej Zelandii odejdzie ze stanowiska najpóźniej 7 lutego. Mediom powiedziała, że „nie ma już więcej siły”, by rządzić krajem. Partia Pracy znalazła się w trudnej sytuacji, bo postaci jej kalibru na horyzoncie nie widać.

Decyzję Jacinda Ardern ogłosiła na partyjnym kongresie. Dziękowała laburzystom za wsparcie i nazwała swoje premierostwo „najbardziej uprzywilejowaną”, ale i „dającą spełnienie” funkcją, jaką kiedykolwiek pełniła. Ze stanowiska ustępuje po niespełna sześciu latach – szefową rządu została w 2017 r., mając zaledwie 37 lat. Była najmłodszą na świecie przywódczynią suwerennego państwa. Przez ten czas dała się poznać jako polityczka bardzo skuteczna i bliska wyborcom, a wyniki jej działań mocno przyczyniły się do poprawy wizerunku Nowej Zelandii na arenie międzynarodowej.

Jacinda Ardern schodzi ze sceny

Szerszą rozpoznawalność zdobyła w czasie pandemii, przeprowadzając kraj przez zarazę niemal suchą stopą. Świat z podziwem patrzył na jej opanowanie, gdy w kolejnych, często nagrywanych we własnej kuchni materiałach wideo informowała obywateli o sytuacji, nawołując do zachowania spokoju i przestrzegania zasad sanitarnego reżimu. Lockdown starała się normalizować, pokazując, jak sama sobie z nim radzi. Była uznawana za liderkę pełną empatii i zrozumienia dla problemów swojego społeczeństwa. Nastawienie to odbijało się zresztą echem w jej słowach po ogłoszeniu rezygnacji ze stanowiska. Jak mówiła partyjnym kolegom i koleżankom, ma nadzieję zostawić Nowozelandczyków „z wiarą, że można być dobrym, ale silnym, empatycznym, ale zdecydowanym, optymistycznie nastawionym do świata i skoncentrowanym. I że można być liderem na własną modłę, który wie, kiedy należy zejść ze sceny”.

Szefową rządu została nieco z przypadku. Partia Pracy nie wygrała wyborów parlamentarnych, lepiej szły jej negocjacje koalicyjne z populistycznym mniejszościowym partnerem New Zealand First. Pierwsze trzy lata upłynęły więc pani premier pod znakiem utrzymywania delikatnej równowagi sił w koalicji i diagnozowania głównych problemów kraju. A na koniec wybuchła pandemia covid-19, która zdefiniowała jej urzędowanie. Ardern szybko zdecydowała się odizolować Nową Zelandię od świata, jej polityka zarządzania kryzysem okazała się jednak skuteczniejsza niż w stosującej podobne metody Australii. Gdy na rząd w Canberze spadały gromy z powodu chaotycznej komunikacji, powolnego progresu szczepień i drogiej dla wracających z zagranicy Australijczyków przymusowej hotelowej kwarantanny, Nowa Zelandia cieszyła się globalną estymą. Życie było relatywnie normalne i nie ograniczano podróży po kraju, co uznaje się za główny czynnik ułatwiający przetrwanie czasów zarazy.

Czytaj też: Doktryna Jacyndy. Przepis na zwalczenie pandemii

Zdany test przywództwa

Sporo dobrego udało się jej też osiągnąć w warstwie symbolicznej. Ardern przeprowadziła kraj przez proces gojenia ran i osądzenia sprawcy największej tragedii w jego dziejach. 15 marca 2019 r. Brenton Tarrant, zradykalizowany teoriami spiskowymi Australijczyk, zorganizował w Christchurch, największym mieście Wyspy Południowej, prawdziwą procesję śmierci. Wchodził do meczetów i otwierał ogień – zabił 51 osób, a początek ataku transmitował na żywo w mediach społecznościowych. Tarrant został rok później skazany na dożywocie bez możliwości skrócenia odsiadki. Jako pierwszy człowiek w historii Nowej Zelandii otrzymał najcięższy wyrok i jako pierwszy został skazany za działalność terrorystyczną.

Proces był transmitowany w telewizji, a świat patrzył, jak zachowa się Ardern. W jej wypowiedziach nie było żalu, agresji czy żądzy zemsty. Mówiła jedynie, że „bezprecedensowa zbrodnia wymaga bezprecedensowej kary”, chciała, by zabójca „spędził resztę swoich dni w ciszy”. Była za to chwalona, zagraniczni komentatorzy uznali to za przykład dojrzałego przywództwa.

Ardern sprawnie zarządziła też skutkami wybuchu wulkanu Whakaari w 2019 r. (w katastrofie zginęły 22 osoby). I przygotowała grunt pod ważne reformy, takie jak stopniowe wygaszanie dostępności papierosów w Nowej Zelandii i bardziej inkluzywna polityka tożsamościowa. Jako pierwsza liderka w kraju otwarcie mówiła o potrzebie wprowadzenia równoległego, podwójnego nazewnictwa: obok „Nowej Zelandii”, czyli kolonialnego określenia, do powszechnego obiegu weszła zatem rdzenna Aotearoa.

Kto na czele Nowej Zelandii

Kto zastąpi Jacindę na stanowisku? Nie wiadomo. Ani Partia Pracy nie ma w swoich szeregach postaci podobnego kalibru, ani też Ardern, dość paradoksalnie, nie była jednoznacznie lubiana. Bardziej lewicowe skrzydła ugrupowania krytykowały ją za zbyt liberalną politykę gospodarczą. Związki zawodowe wypominały jej reformę pozwalającą pracodawcom w poszczególnych sektorach indywidualnie negocjować stawki minimalne. Młodej lewicy nie podobało się z kolei jej zaangażowanie w Unię Młodych Socjalistów w pierwszej dekadzie XXI w. ani współpraca z byłym brytyjskim premierem Tonym Blairem.

Teraz krytycy będą mieli okazję się wykazać. Skala wyzwania jest spora, bo, jak pokazują grudniowe sondaże, laburzyści przegrywają o 6 pkt proc. z konserwatywną Partią Narodową. Rośnie też pozycja innego ugrupowania prawicowego: ACT New Zealand, a część tradycyjnie lewicowych postulatów przejmują trzeci w rankingach Zieloni. Ardern umiała nie tylko rządzić, ale też robić kampanię – w wyborach z 2020 r. poszerzyła partyjny stan posiadania, Partia Pracy zyskała 18 mandatów, nie trzeba było szyć eklektycznych i niestabilnych koalicji. Tym razem może być o to znacznie trudniej, zwłaszcza w obliczu globalnej recesji. Wybory odbędą się 14 października. Laburzyści mają dziesięć miesięcy, by wyłonić z szeregów kogoś, kto choć w części okaże się liderem (bądź liderką) na miarę swojej poprzedniczki.

Czytaj też: Jacinda Ardern. Nowa stalowa dama

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną