Barka nabiera wody
Watykan drży w posadach. Starzy rządzą, młodzi odchodzą. Taki Kościół przestaje być potrzebny
Śmierć Benedykta XVI zakończyła surrealną dekadę papieskiego dualizmu. Miło sobie obejrzeć ciepły film o dwóch papieżach, ale w istocie to był czas konsolidacji kościelnej prawicy pod nie zawsze milczącym protektoratem papieża emeryta. I postępującej erozji autorytetu papiestwa uwikłanego w wewnętrzne kontrowersje między frakcjami i nieustającą serię skandali. Ratzinger obiecał zaskoczonym kardynałom, że usunie się z widoku publicznego do dawnego klasztoru w obrębie watykańskich murów i będzie tam wiódł życie na wzór benedyktyńskiego mnicha. A jednak pokazywał się nadal w białej sutannie, ze złotym krzyżem na piersi i białej piusce na głowie. To musiało budzić konsternację i konfuzję wśród katolików.
Kościelna i pozakościelna prawica tę konfuzję – kto tu jest papieżem – podsycała przeciwko Franciszkowi. Sam Benedykt pozwolił sobie na przywołanie urzędującego papieża do porządku w sprawie poluzowania celibatu: nie ma mowy. I upokorzony Franciszek zdjął temat z wokandy. Kolejny raz Ratzinger wyszedł z cienia, gdy urzędujący papież uznał kryzys pedofilski za skutek patologicznej klerykalizacji, czyli wskazał przyczynę w systemie kościelnym. Papież emeryt obarczył winą za ten kryzys seksualną rewolucję lat 60. Jej symbolem były dla niego – wtedy profesora teologii – studentki wymachujące biustonoszami. Wierni dostali więc od największych kościelnych autorytetów sprzeczne ze sobą diagnozy dotyczące największego kryzysu zaufania do Kościoła w ostatnim półwieczu.
Benedykta życie po życiu
Po śmierci papież Ratzinger będzie dalej wykorzystywany przez prawicę w jej antyliberalnych krucjatach w Kościele i w polityce. Obecność i polskiego prezydenta, i premiera na jego pogrzebie można zresztą odbierać jako sygnał poparcia ortodoksyjnej wizji Kościoła.