Z duszka do drona. Ukraina walczy z nimi jak Wlk. Brytania z latającymi bombami Hitlera
Wygląda to trochę jak Londyn w czasie Blitzu. Skierowane w nocne niebo reflektory szperacze wyłuskują nadlatujące pociski dla załóg stanowisk ogniowych – karabinów maszynowych i dział przeciwlotniczych. Część jest rozstawiona na ziemi, ale są też plutony mobilne, na terenówkach pick-up i zwykłych ciężarówkach. Gdy tylko oświetlacze znajdą cel, działka i karabiny plują ogniem, najczęściej seriami. O bezpośrednie trafienie w tych warunkach trudno, więc trzeba stworzyć zaporę z pocisków, przez którą bezzałogowiec nie będzie miał szansy się przedrzeć.
Drony, nawet uzbrojone, to miękkie cele, podatne na ostrzał i odłamki. Nawet małokalibrowa broń łatwo sobie z nimi radzi, a gdy do dyspozycji jest lepsza amunicja, np. zawierająca liczne odłamki, nawet nie trzeba strzelać serią. Prymitywna to obrona, ale okazuje się wystarczająco skuteczna, bo irańskie uzbrojone drony Szahid niewiele różni od latających bomb V1 Hitlera. Brytyjczycy podrywali w powietrze nawet myśliwce, Ukraińcy skupiają się na naziemnej obronie powietrznej, choć zestrzelenie drona zdarza się też pilotom.
Skuteczność obrony miast i obiektów infrastruktury systematycznie rośnie. O ile w pierwszych falach bombardowań w październiku strącano 10–20 proc. wystrzelonych przez Rosję bezzałogowców, o tyle teraz Kijów podaje, że radzi sobie z większością z nich. Dwie trzecie do trzech czwartych i więcej szahidów nie dociera do celu. To imponujący postęp w zaledwie kilka tygodni, godny docenienia, tym bardziej że realizowany prostymi, a czasem nawet archaicznymi środkami.
Z „duszka” w irańskiego drona
Postrachem irańskich dronów okazuje się broń pamiętająca II wojnę światową. Na pakach pick-upów obrony terytorialnej widać ciężkie karabiny maszynowe DSzK, zwane potocznie „duszkami”, które stanowiły podstawową broń tego typu w ZSRR od późnych lat 30., a potem rozprzestrzeniły się na resztę armii Układu Warszawskiego i tę część globu, która korzystała z sowieckiego uzbrojenia. DSzK to „półcalówka”, kaliber 12,7 mm, czyli odpowiednik równie wiekowego browninga M2, nadal powszechnego i niezastąpionego w armiach NATO. Charakterystyczna lufa wyposażona w rękaw z otworami chłodzącymi jest znakiem rozpoznawczym konstrukcji amerykańskiej – radziecką można bezbłędnie rozpoznać po lufie żebrowanej, też w celu jej schładzania.
Oba karabiny były i nadal są wykorzystywane jako broń przeciwlotnicza, ze względu na zasięg skutecznego strzału zdolna do zestrzeliwania celów nisko lecących. W czasie II wojny „duszki” potrafiły zestrzeliwać nawet niemieckie bombowce, które zeszły zbyt nisko. Dla zwiększenia skuteczności karabiny były wyposażane w celowniki pierścieniowe, a także składane w zespoły po dwa, a nawet cztery. Dzisiaj celność poprawiają głównie termowizyjne lunety, ale w użyciu są też podstawowe celowniki, w których drona szuka się w centrum koła, na przecięciu linii. Wiek tych konstrukcji nie ma jednak znaczenia, gdy okazują się skuteczne, niezawodne, łatwe w obsłudze, a przede wszystkim wciąż są do nich nieprzebrane zapasy amunicji. Duszki zestrzelą jeszcze niejednego drona.
Shahidy hałasują i lecą wolno
Tym łatwiej to robić, że szahidy są hałaśliwe i powolne. Drony napędzane spalinowym silniczkiem, podobnym do takich z motorowerów, słychać z daleka, nie są w stanie ani rozpędzić się przed osiągnięciem celu, ani dokonać gwałtownych manewrów. Rosyjski zwyczaj wypuszczania ich w nocy czy nad ranem paradoksalnie ułatwia więc wykrycie, a namierzony bezzałogowiec przesuwa się na tyle powoli, że nie stanowi problemu dla zespołu ogniowego.
Ukraińcy nauczyli się już, gdzie uderzają Rosjanie. Infrastruktura energetyczna nie zmienia swojego położenia, tymczasem agresorzy wciąż ponawiają ataki na te same miejsca. Charakterystyczny dźwięk, zwłaszcza nocą, niesie się daleko, a w wykrywaniu dronów poza radarami obrony powietrznej mogą pomagać czujniki akustyczne czy wręcz obserwacja przez mieszkańców (jest nawet specjalna aplikacja na smartfony pozwalająca udostępniać wojsku lokalizację przelotu). Wystarczy więc w pobliżu rozstawić odpowiednio dużo pick-upów z karabinami lub mieć w jakimś rejonie zespół mobilny, zdolny „obsłużyć” jakąś liczbę potencjalnych celów.
Problem robi się dużo większy, gdy w powietrzu pojawia się całe „stado” dronów, tak liczne, że nie są mu w stanie sprostać obsługiwane ręcznie karabiny. Dopiero atak roju bezzałogowców wymaga bardziej zaawansowanych, zautomatyzowanych i precyzyjnych zespołów ogniowych, np. takich jak podarowane Ukrainie kilka miesięcy temu samobieżne zestawy Gepard z Niemiec. Te jednak używane są głównie „w polu” i do zwalczania celów poważniejszych niż drony, np. pocisków manewrujących, poruszających się znacznie szybciej, potrafiących robić uniki i gwałtownie zmieniać wysokość lotu. Tylko na takie „prawdziwe” rakiety opłaca się przeznaczać drogie uzbrojenie z Zachodu – zestawy rakietowe obrony powietrznej krótkiego zasięgu z pociskami wartymi nawet setki tysięcy dolarów za sztukę.
Nowa broń masowego rażenia
Problem irańskich dronów spadających na ukraińskie miasta mimo rosnącej skuteczności najniższego szczebla obrony powietrznej obrazuje szersze ryzyko związane z upowszechnieniem tej prostej, ale niebezpiecznej technologii. Bezzałogowce są dziś dostępne dla każdego i potrafią coraz więcej. Zarówno gotowe drony, części do nich, kluczowe komponenty, jak i oprogramowanie do sterowania można swobodnie kupić na cywilnym rynku – pozostaje kwestia montażu uzbrojenia. Najprostszy sposób to granat na drucie podwieszonym do zabawkowego kwadrokoptera za kilkaset dolarów. Ale nawet na platformach internetowych można już za kilkadziesiąt tysięcy dostać drony, które przelecą kilkaset kilometrów z ładunkiem kilkunastu kilogramów. Takie konstrukcje da się z łatwością przerobić na dalekosiężną broń, zapewne niespecjalnie celną i wysoce awaryjną, za to śmiesznie tanią w porównaniu z profesjonalnymi urządzeniami z wojskowych fabryk.
Dlatego za rozwój dronów biorą się dziś kraje średniozaawansowane w zbrojeniach, jak Iran, a także uchodzące za wojskowe skanseny, jak Korea Północna. Reżim Kimów zdołał zawstydzić i zasiać panikę u sąsiadów z Południa, gdy wysłał kilka zaledwie bezzałogowców nad Seul, a południowokoreańska armia – zdawałoby się, nowoczesna i sprawna – nie była w stanie ani jednego z nich zestrzelić. Mało tego, w panicznym wysyłaniu w powietrze wszystkiego, co mogła, sama straciła jeden samolot.
Był to kolejny dowód, że zagrożenie ze strony dronów nie bez powodu nazywane jest dziś najszybciej rosnącym ryzykiem dla wojsk i cywilów narażonych na ich oddziaływanie. Co by się stało, gdyby Kim z Północy w tajemnicy przygotował salwę kilkudziesięciu czy kilkuset uzbrojonych w granaty dronów i wysłał je na Seul? Co jeśli przenosiłyby groźniejsze głowice – chemiczne, biologiczne czy radiologiczne brudne bomby? Nie ma się co dziwić, że takie systemy bywają nazywane nową bronią masowego rażenia. A wciąż mówimy o konstrukcjach prymitywnych, możliwych do wytwarzania „w garażu” na masową skalę i przy niskich nakładach.
Czytaj też: Długie pięści Ukrainy. Majstrują domową broń dalekiego rażenia
Głupie, ale groźne
Prawdziwe zagrożenie na wielką i niespotykaną skalę niesie połączenie relatywnie taniej technologii z wysoce zaawansowanym oprogramowaniem i łącznością, bazującymi na algorytmach sztucznej inteligencji. Koszmarem dowódców są roje inteligentnych dronów, przed którymi będzie bardzo trudno się bronić, bo będą w stanie się uczyć w trakcie wykonywania misji.
Już teraz użycie dronów i rakiet manewrujących polega na atakach, które mają najpierw „zająć” obronę powietrzną, a czasem odwrócić jej uwagę, podczas gdy druga i trzecia fala pocisków uderza we właściwy cel. Jeśli produkcja dronów jest tania, zawsze można ich wytworzyć i wysłać więcej, niż da radę zwalczyć nawet najdoskonalszy system obronny. W dodatku zdesperowani obrońcy mogą zacząć używać coraz kosztowniejszych rakiet, a to zwiększa koszty po ich stronie.
Dlatego Ukraińcy są ostrożni i do zestrzeliwania irańskich dronów stosują głównie tanie w użyciu karabiny. Ale udaje im się karabinami zestrzeliwać irańskie drony tylko dlatego, że są głupie. Gdyby posiadały wysokie IQ, umiałyby „przeskoczyć” obronę, zmylić ją, zasypać stanowisko ogniowe masą, a potem spokojnie zrealizować zadanie bojowe. Na razie tego nie potrafią, a Rosja nie ma źródeł zaopatrzenia w broń bardziej zaawansowaną. Tuż przed Nowym Rokiem Putin podpisał zestaw dokumentów składających się na nową strategię dronową dla sił zbrojnych. Od publikacji samego ukazu nic się rzecz jasna nie stanie, a wysokie technologie nie będą bardziej dostępne. Jest to sygnał, że Kreml dostrzega potencjał, widzi własne zapóźnienie i chce je jak najszybciej nadrobić.
Czytaj też: Poligon Ukraina. Wojna to niezrównany test dla broni