Wszyscy, którzy śledzą wydarzenia wojny w Ukrainie, znają już nie tylko geografię pola walki, ale dobrze poznali też broń, jaką posługują się obie armie. Wiedzą, jaką donośność mają haubice M777, jakie zalety mają polskie kraby, a jakie drony Bayraktar czy pociski przeciwpancerne Javelin. Mało kto jednak wie, że ta wojna toczy się nie tylko w okopach pod Bachmutem, Sołedarem czy Nową Kachowką, ale równolegle w cyberprzestrzeni. A tu ukraińska armia odnosi sukcesy dzięki wyjątkowemu narzędziu o nazwie MetaConstellation. Za jego sprawą ukraińscy dowódcy mogą przeniknąć „mgłę wojny”. A kto więcej widzi i rozumie, ten celniej i boleśniej jest w stanie uderzać.
Wojna. Setki satelitów i sztuczna inteligencja
MetaConstellation to usługa, jaką oferuje Palantir Technolgies. „Zapewniamy setki satelitów do rozwiązywania najbardziej złożonych problemów” – reklamuje się w sieci amerykańska firma, która obsługuje cywilnych i wojskowych klientów. Ukraińska armia uzyskała dostęp do jej oprogramowania, z którego korzysta także US Army. Jednak nie sam dostęp do danych satelitarnych decyduje o niezwykłości systemu, ale oprogramowanie sztucznej inteligencji.
Ta jest w stanie przeczesywać terabajty danych spływających non stop z wielu satelitów i błyskawicznie je integrować, analizować, przewidując dalszy rozwój wydarzeń oraz sugerując możliwe rozwiązania. Oprogramowanie potrafi rozpoznawać ruchy wrogich wojsk na wybranym odcinku frontu, przemieszczanie się sprzętu, aktywność artylerii, określa, gdzie są magazyny amunicji i którędy jest dostarczana. System jest w stanie rozróżnić nawet typy rosyjskich czołgów i innego uzbrojenia.
Czytaj też: Nie tylko patrioty. Co jeszcze dostanie Ukraina, a czego nie?
Latają nad frontem i przewidują przyszłość
Dane pochodzą z kosmosu – w zależności od potrzeb informacje może zbierać od kilku do kilkudziesięciu satelitów. I nie są to jakieś supertajne satelity szpiegowskie, ale komercyjne urządzenia, z których może skorzystać każdy klient, któremu takie dane są potrzebne i chce je kupić. Przelatując nad wyznaczonym rejonem Ukrainy, urządzenia skanują teren w różnych trybach – jedne zbierają dane optyczne, inne w podczerwieni, kolejne noktowizyjne, następne skanują go falami radarowymi itd. Na dane z satelitów programiści Palantira nakładają dane z ziemi, spływające od jednostek na froncie, z dronów lustrujących wybrany obszar, od szpiegów działających na zapleczu.
Powstaje z tego morze informacji, nad którymi armia analityków musiałaby siedzieć wiele godzin, by wytworzyć sobie jasny obraz sytuacji. Potem dopiero dowódcy musieliby wydać rozkazy i przekazać je walczącym oddziałom. Po tylu godzinach wiele z tych informacji byłoby już nieaktualnych, a rozkazów spóźnionych. I tu właśnie wkracza do akcji algorytm Palantir Technologies, który sprawia, że sztuczna inteligencja dokonuje błyskawicznej obróbki danych.
To system predykcyjny, który na podstawie otrzymanych informacji dokonuje analizy, kojarzy je i jest w stanie przewidzieć najbardziej prawdopodobny rozwój wypadków. Wie, gdzie i kiedy pojawiły się nowe oddziały, kiedy i którędy dotarł sprzęt bojowy, czy artyleria prowadziła ogień, czy były ostatnio dostawy amunicji, czy budowano ziemianki i co z tego może wynikać. Będą atakować, a może mają zamiar się wycofać? Jak w tej sytuacji najlepiej zareagować?
W praktyce wygląda to tak, że dowódca na ekranie wybiera interesujący go odcinek frontu i już nie musi pytać podwładnych: co tam u was? Dostaje wszystkie informacje i zdjęcia satelitarne, na których może sprawdzić, czy system się nie pomylił. O wszystkim informuje go program MetaConstellation.
Czytaj też: Dlaczego niespodziewanie to wygląda jak I wojna światowa?
Cyberpoligon wojny XXI wieku
„To jest »wojna czarodziejów«, tajna kampania cyfrowa, która nigdy wcześniej nie była szczegółowo opisywana” – emocjonuje się reporter „The Washington Post” David Ignatius, który od dyrektora generalnego Palantir Technologies Alexa Karpa dostał zgodę na dostęp do wielu tajemnic. Dla amerykańskiej firmy dzisiejsza Ukraina jest wielkim cyberpoligonem wojny XXI w. Może w warunkach pełnowymiarowego konfliktu zbrojnego dwóch równorzędnych armii testować skuteczność swoich cyfrowych rozwiązań. A ta skuteczność sprawia, że firma z Doliny Krzemowej już dostaje nowe kontrakty. Właśnie podpisała wielomilionową umowę z armią brytyjską.
Waszyngtoński dziennikarz dostał więc zgodę także na wyjazd do Kijowa i rozmowy z ludźmi Palantira pracującymi na miejscu oraz współpracującymi z nimi ukraińskimi oficerami i programistami. „Ukraińcy łączą swego odważnego ducha walki z najbardziej zaawansowanym oprogramowaniem wywiadowczym i do zarządzania bitwą, jaki kiedykolwiek widziano w walce” – zachwyca się reporter, który na komputerowych ekranach śledził zmagania na najgorętszym odcinku wojny pod Bachmutem.
„Korzystając z cyfrowego modelu pola bitwy, dowódcy mogą przeniknąć przez osławioną »mgłę wojny«. Wykorzystując sztuczną inteligencję do analizy danych z czujników, doradcy NATO spoza Ukrainy mogą szybko odpowiedzieć na podstawowe pytania dotyczące walki: gdzie są siły ukraińskie? gdzie jest wróg? która broń będzie najskuteczniejsza przeciwko pozycjom wroga? Następnie mogą dostarczać ukraińskim dowódcom w terenie dokładne informacje o lokalizacji wroga. A po akcji ocenić, czy ich wiedza była trafna, i zaktualizować system” – czytamy w waszyngtońskim dzienniku.
Czytaj też: Poligon Ukraina. Wojna to niezrównany test dla broni
Rosjanie nawet o tym nie myślą
Pytanie: co na to Rosjanie? Czy mają podobny system? Pytania te zadał dziennikarz portalu Moskowskij Komsomolec (MK.ru) pewnemu specjaliście z rosyjskiej prywatnej firmy wywiadowczej. Oczywiście odpowiadał anonimowo, także firma, która go zatrudnia, została utajniona. Prowadzący wywiad nie ukrywał, że samo namówienie do rozmowy było trudne.
„Istnieją systemy gromadzenia i analizy danych, ale wciąż pozostają daleko w tyle za rozwojem Palantira” – relacjonuje sytuację po rosyjskiej stronie rozmówca moskiewskiego portalu i wyjaśnia, że „to nie tyle z powodu braku utalentowanych programistów (z tym radzimy sobie bardzo dobrze), ile niechęci klientów do używania takich systemów. Nie mamy takiego zwyczaju, wyszkolonego personelu itp. Chociaż dużo mówimy o cyfryzacji, technologicznej efektywności otaczającego nas świata, bardzo daleko do wprowadzenia tego wszystkiego w życie”.
Na pytanie o to, czy w Ukrainie taki system przydałby się Rosjanom, ekspert wyjaśnia, że systemy takie jak MetaConstellation byłyby niezwykle przydatne, ale nie mogą istnieć w próżni. Po pierwsze, konieczne jest nawiązanie łączności: między rodzajami sił zbrojnych, różnymi jednostkami. Trzeba zapewnić środki rozpoznania operacyjnego i wyznaczenia celu. Niestety, wdrożenie MetaConstellation po prostu nie zrobiłoby różnicy.
Dlatego tajemniczy ekspert dodaje, że dziś jedynym sposobem na przeciwdziałanie skutkom amerykańskiego oprogramowania może być wykorzystywanie jego słabych punktów – tego, że satelity nie wiszą cały czas nad frontem. Więc trzeba się maskować, działać skrycie, w nocy albo w pochmurnej pogodzie, kiedy kamery i czujniki mogą zebrać mniej informacji. Rosjanin wyjaśnia przy okazji, że armia amerykańska jest w trakcie transformacji – do 2035 r. powinna stać się zunifikowanym systemem, w którym zacierają się granice między różnymi siłami i jednostkami, a to dzięki nowoczesnym technologiom odbierania, przetwarzania i przekazywania informacji. Rosjanie nawet o tym nie myślą.
Czytaj też: Groźne plany Rosjan. Oni też się uczą
Kontrowersje w Dolinie Krzemowej
Wnioski, jakie można z tego wyciągnąć, są takie, że słabością rosyjskiej armii jest nie tylko nieufność jej dowódców wobec „burżujskich wydumek”, takich jak wykorzystywanie narzędzi cyfrowego pola walki, ale także sposób dowodzenia, który sprawia, że wszystkie informacje muszą najpierw dotrzeć na szczyt piramidy, a zanim rozkazy wrócą do oddziałów, mija masa czasu. Na dodatek sporo informacji wędrujących do góry jest świadomie fałszowanych, by dostawała obraz sytuacji bardziej optymistyczny od rzeczywistego.
Jeśli do tego dodamy konkurencję pomiędzy dowódcami, formacjami i rodzajami wojsk, to mamy to, co Michał Fiszer nazywa zwykle dosadnym rosyjskim słowem „bardak”. O firmie Palantir Technologies, która dziś tak skutecznie wspiera Ukraińców, Polityka.pl pisywała już w przeszłości. I zawsze negatywnie, bo Palantir (to dziwne słowo z pewnością kojarzą miłośnicy Tolkiena) jest zwykle nazywana „najbardziej kontrowersyjną firmą w Dolinie Krzemowej”. Bo cyfrowe narzędzia, które sprawdzają się do inwigilacji ruchów rosyjskiej armii, mogą być także wykorzystywane do inwigilacji społeczeństw.
System może rozpoznawać okopane czołgi, ale także twarze ludzi na ulicy. Tak jak w Chinach, gdzie testowany jest już cyfrowy „system zaufania społecznego”. „Cyfrowe technologie zamieniają naszą wolność i prywatność w towar. Żyjemy dziś w kapitalizmie inwigilacji” – napisał kilka miesięcy temu Edwin Bendyk, wskazując wśród winowajców nie tylko twórców Pegasusa, ale także programistów Palantira.
PiS też korzysta
Niewątpliwie tę kontrowersyjność narzucił jeden z założycieli firmy Peter Thiel, który wraz z Elonem Muskiem stworzył wcześniej PayPala i doszedł do miliardów. Thiel jest jak Musk nie tylko biznesmenem, ale i człowiekiem owładniętym misją i nieźle zakręconym (finansuje badania nad nieśmiertelnością). To radykalny republikanin, zwolennik Donalda Trumpa i silnej władzy państwowej. Dlatego Palantir – firma, której pierwszym i długo jedynym klientem było CIA – tworzy programy wspierające głównie wojsko, policję, służby specjalne.
Choć oczywiście ma też ofertę dla cywilów, bo jej oprogramowanie sprawdza się dobrze tam, gdzie trzeba panować nad big data, czyli przetwarzać duże ilości rozmaitych danych, np. w firmach logistycznych. I to właśnie dzięki takiej zdolności do kojarzenia przy wsparciu programów Palantira udało się Amerykanom namierzyć Osamę bin Ladena. Jednak ostatnio falę oburzenia w Dolinie Krzemowej wywołało zaangażowanie firmy w stworzenie cyfrowego narzędzia dla amerykańskiej służby granicznej do zwalczania napływu imigrantów z Meksyku.
Także PiS korzysta z usług Palantira. Dziełem jego programistów jest portal Pracawpolsce.gov.pl służący łączeniu pracowników z Ukrainy, którzy mają nadany polski PESEL, z pracodawcami. System obejmuje profilowanie bezrobotnych uchodźców, co skłoniło Rzecznika Praw Obywatelskich do zajęcia się kwestią przestrzegania praw prywatności i ochrony danych osobowych.
Każda technologia może być groźna
Do zarzutów kierowanych pod adresem firmy odniósł się ostatnio drugi z założycieli Palantir Technologies dyrektor generalny Alex Karp (w odróżnieniu od Thiela radykalny członek Partii Demokratycznej i jej sponsor). „Zaangażowanie w obronę narodu, które wznosi się ponad zwyczajne gesty i teatr naszego obecnego życia politycznego, często wymaga trudnych wyborów i kompromisów. Rozumiemy, że każda technologia, w tym nasza, jest niebezpieczna, a oprogramowanie może być używane jako broń” – napisał w liście do akcjonariuszy.
I dodał: „Życie może zostać uratowane i odebrane dzięki oprogramowaniu, które stworzyliśmy. (...) Większość firm w Dolinie Krzemowej próbuje ukryć lub zaprzeczyć istnieniu niezwykle trudnych kwestii, które pojawiają się w wyniku tworzenia nowych form technologii, umożliwiających agencjom obrony i wywiadu prowadzenie ich operacji i atakowanie terrorystów. Technokratyczna elita w Dolinie Krzemowej może wierzyć, że większość lub wszystkie znaczące kwestie moralne i polityczne na świecie zostały rozwiązane, że rozbieżne poglądy szerszej publiczności można odrzucić jako niewygodne i nieprzemyślane wyrazy sprzeciwu. Ale my się z tym nie zgadzamy”.