Już pierwszy kontakt z Serbią wywołuje wrażenie przebywania w alternatywnej lub co najmniej przeterminowanej rzeczywistości. Po wylądowaniu na lotnisku w Belgradzie w dyskomfort wpędza tablica połączeń międzynarodowych. Do Rosji można polecieć właściwie co godzinę, AirSerbia oferuje cały wachlarz opcji. Jest oczywiście Moskwa, ale i Petersburg, Kazań, po kilka połączeń dziennie. Serbia nie zamknęła nieba dla rosyjskich samolotów w przeciwieństwie do praktycznie całej Europy. Podróż będzie dłuższa, bo trzeba lecieć naokoło, przez Unię się nie da. Ale dla robiących wciąż w Rosji interesy Serbów, a przede wszystkim dla Rosjan uciekających przed Putinem i branką najważniejsze jest, że w ogóle da się wsiąść do samolotu, który przekroczy granicę.
Zaraz za lotniskiem przyjaźń zacieśnia się jeszcze bardziej. Przy prowadzącej do centrum miasta drodze szybkiego ruchu nad krajobrazem unosi się wielka reklama Gazpromu: rosyjska flaga, powiewająca jak wstęga, płynnie przechodzi we flagę Serbii. Na środku napis „Zajedno”, czyli „razem”, potem jeszcze wykrzyknik, żeby nikt nie miał wątpliwości. Tych billboardów w samym mieście znaleźć można jeszcze kilka, prawie zawsze w eksponowanych miejscach. Na przykład obok głównego budynku poczty nieopodal starówki.
Czytaj też: Rosjanie wieją za granicę nawet na hulajnogach
Rosjanie z serbskim paszportem
Rosyjski widać tu na plakatach, słychać też wszędzie na ulicy.