Władimir Putin złożył w poniedziałek oficjalną wizytę w Mińsku. Rozmowy z Aleksandrem Łukaszenką nie budziłyby tak dużego zainteresowania, gdyby w grę nie wchodziła kolejna ofensywa na Ukrainę, faktyczne wchłonięcie Białorusi i atmosfera miłości między politykami… których wzajemna niechęć jest wręcz symboliczna.
Czytaj też: Ostateczna klęska Putina. Rosja traci „Związek Radziecki”
Putin w obstawie i show miłości
W Mińsku Putin zjawił się pierwszy raz od czerwca 2019 r. (z reguły rolę petenta odgrywa Łukaszenka, który stawiał się na spotkanie z prezydentem Rosji 12 razy w ostatnich dwóch latach). W dodatku przyleciał w silnej obstawie szefa dyplomacji Siergieja Ławrowa i ministra obrony Siergieja Szojgu. Zdecydowanie nie była to więc standardowa wizyta, w takim składzie nie rozmawia się wyłącznie o sprawach gospodarczych, finale mistrzostw świata czy białoruskim kosmonaucie, który za rok ma z Rosjanami trafić na orbitę.
Oficjalnie tematem rozmów była współpraca obu państw. Podczas konferencji prasowej żaden z przywódców nie wspomniał o wojnie. Była mowa o „sprawach bezpieczeństwa”, padły zapewnienia, że przekazane przez Rosję systemy obrony przeciwrakietowej S-400 i samoloty ze „specyficzną” amunicją – jak mówił Łukaszenka – „nie stanowią zagrożenia dla nikogo”. Rosja i Białoruś mają też kontynuować wspólne ćwiczenia wojskowe, które przewidziano na wiosnę (80 tys. Rosjan, 30 tys. Białorusinów). A to już może niepokoić, zwłaszcza Kijów, jeśli weźmie się pod uwagę, że rosyjską agresję zawsze poprzedzają ćwiczenia w pobliżu granicy.
Łukaszenka nieraz składa zapewniania, a następnie robi wszystko, żeby się nie ziściły, więc nie ma pewności, czy dołączy bezpośrednio do agresora. Ani jasności, co naprawdę uzgodniono w poniedziałek w Mińsku. Jeśli zapadły konkretne decyzje, to podczas nieformalnej części spotkania w rezydencji prezydenta w Gródku Ostroszyckim, gdzie po oficjalnych rozmowach udał się Putin.
Należy zakładać, że jednym z celów wizyty było wzmocnienie presji na Łukaszenkę w sprawie Ukrainy. Stało się to jasne po dementi rzecznika Kremla Dmitrija Pieskowa, który nazwał te spekulacje „bezpodstawnymi pomówieniami”. Z drugiej strony nie ma pewności, czy Mińsk uległ Moskwie. Instytut Studiów nad Wojną zakłada, że i tym razem białoruski dyktator zdołał się oprzeć, ale da się to ocenić w najbliższych tygodniach, śledząc dyspozycje, które będą wychodzić ze sztabów generalnych obu państw.
Łukaszenka z pewnością stawia opór, co paradoksalnie potwierdza atmosfera miłości, serdeczności i zapewnienia o prawdziwym sojuszu. Białorusin czekał na gościa na płycie lotniska, wspólnie przejechali limuzyną rosyjskiej produkcji Aurus na pl. Niepodległości, gdzie zorganizowano spotkanie. Ta deklarowana jedność tym bardziej raziła, że zwyczajowo obaj panowie z trudem ukrywają wzajemną niechęć. Putin raczej nie waha się przed poniżaniem białoruskiego partnera, a Łukaszenka stwierdza niekiedy, że z uwagi na swoje wieloletnie doświadczenie jest jego „starszym bratem”.
Ostatni pokaz był elementem twardych negocjacji, w których obaj zdecydowali się grać rolę „dobrego policjanta”. Putin nie zastraszał ani nie groził, za to wręczył bukiet prezydenckiej rzeczniczce Natalii Eismont i serdecznie uścisnął dłoń Mikołajowi, najstarszemu synowi Baćki (wie, jak bardzo Łukaszence zależy na wychowaniu sobie następcy). Publicznie też przytakiwał swemu partnerowi, a Białoruś określił mianem „sojusznika w najprawdziwszym tego słowa znaczeniu”.
Czytaj też: Rosja gromadzi wojska na Białorusi. Coś się święci?
Kij i marchewka
„Sam fakt, że Putin odwiedził Łukaszenkę pierwszy raz od ponad dwóch lat, pokazuje, komu ta wizyta była bardziej potrzebna” – czytamy na kanale „Wriemirnnoje Prawitielstwo” (Rząd Tymczasowy) na Telegramie. Nie powinno więc dziwić, że Łukaszenka ośmielił się zademonstrować swoją pozycję i nie marnował okazji do wymownych uszczypliwości. Najpierw wytknął gościowi: „Dawno cię tutaj nie było”. Później zasugerował, że mają równy status: „Nasza dwójka to współagresorzy, najbardziej szkodliwi i toksyczni ludzie na planecie. Mamy tylko jeden spór: kto jest większy. Władimir Władimirowicz twierdzi, że ja. Ja – że on. Ostatecznie zdecydowaliśmy, że po równo”. Dla niewtajemniczonych to zakrawa na żart, dla innych oznacza podkopywanie dominacji „wielkiego brata”.
Baćka nie poprzestał na słowach. Na stanowisko zmarłego niedawno szefa dyplomacji Uładzimira Makieja mianował Siergieja Alejnika. Z Ławrowem nie rozmawiał więc polityk, który ma zbliżać swą ojczyznę do Rosji, lecz były przedstawiciel Białorusi przy ONZ w Genewie i ambasador w Wielkiej Brytanii i Watykanie. A zatem dyplomata, którego zadaniem było (i zapewne będzie) poszukiwanie jakiejś normalizacji z Europą.
Putin zaś sięgał sprytnie po marchewkę, czyli zagwarantował Białorusi korzystne dostawy gazu na najbliższe trzy lata. Hojność Kremla nie jest bezinteresowna. Rosja potrzebuje wspólnych projektów importu równoległego, by zapełnić lukę po zachodnich firmach. Politycy nie podali szczegółów, w mediach społecznościowych trwają więc spekulacje: „Łukaszenka chce kolejnej bezzwrotnej pożyczki, ok. 105–110 mld rubli, i »równych warunków«, czyli gaz po 60–80 dol. wobec obecnych 130 dol. za 1 tys. m sześc. Panuje przekonanie, że tylko jeden z negocjatorów osiągnie swoje cele. Na kogo postawiłbyś pieniądze?” – pyta retorycznie „Kremliowskij bezBaszennik” na Telegramie.
Marchewka jest zawsze powiązana z kijem lub groźbą jego użycia. W przypadku relacji rosyjsko-białoruskich jest nim integracja w ramach Państwa Związkowego. Od kilku lat bardzo naciska na nią Kreml, a za wszelką cenę opóźnia ją Mińsk. Jeśli Putin publicznie oświadczył, że „Rosja nie jest zainteresowana wchłonięciem kogokolwiek”, to była to zawoalowana demonstracja oczekiwań. Nie ma co do tego złudzeń Ned Price, rzecznik amerykańskiego departamentu stanu, który słowa Putina uznał za szczyt hipokryzji. „Oświadczenie pochodzi od przywódcy, który obecnie – właśnie teraz – dąży do brutalnego wchłonięcia swojego drugiego pokojowego sąsiada” – komentował.
„Z kolei Łukaszenka zagrał kartą niezbędności Białorusi” – twierdzi białoruski politolog Walerij Karbalewicz w wywiadzie dla telewizji Nastojaszczije Wriemja. Jakieś pole manewru teoretycznie ma, bo wciąż nie zrealizowano 40 proc. tzw. map drogowych, które mają doprowadzić do zjednoczenia. Z drugiej strony po protestach w sierpniu 2020 r. Łukaszenka zwrócił się o pomoc do Putina i w pełni uzależnił od Kremla. Rosyjski prezydent może w każdej chwili doprowadzić do wymiany przywódcy sąsiedniego kraju na bardziej „pragmatycznego” w relacjach z Moskwą. A rosyjskie wojska już są na miejscu.
Wydaje się, że pat potrwa do czasu, gdy Putin desperacko zacznie potrzebować wsparcia białoruskiej armii. Na razie zadowala go rola zaplecza dla rosyjskich wojsk. Nikołaj Pietrow, rosyjski politolog, nie skreśla jednak Łukaszenki: „Wydawałoby się – komentował w programie Żiwowo Gwozdia – że Łukaszenka spalił wszystkie mosty pozwalające mu balansować między Rosją a Zachodem. Ale Baćka trwa. I choć nie ma silnych kart, to ostro gra z Putinem”. Pytanie, jak długo jeszcze zdoła to robić.
Czytaj też: „Po Putinie nikt by nie płakał, jego otoczeniu też by ulżyło”