Najpierw pozwoliła się sportretować Alexandrowi Osangowi, swemu ulubionemu – także z enerdowskim rodowodem – reporterowi „Spiegla”. Zaprosiła go do nowego biura, parlowała z nim na scenie Berliner Ensemble, zgodziła się, by jej towarzyszył we wznowionych wystąpieniach publicznych, a w końcu zjedli razem w Lychen, jej meklemburskim mateczniku, „roboczy obiad” w modnej restauracji w budynkach dawnego młyna. Po czym udzieliła już oficjalnego wywiadu tygodnikowi „Die Zeit”, który doprowadził Władimira Putina do furii jako dowód – stwierdził – że z premedytacją go oszukiwała. Zamiast uderzyć na Ukrainę już w 2013 czy 2014 r., zaufał jej i stracił cenny czas.
Trochę to wygląda na inscenizację psychodramy między nim a przez lata „najpotężniejszą kobietą świata”. A trochę jest przykładem rzeczywistego niemiecko-rosyjskiego szczękościsku.
Czytaj też: Cień Angeli. Rozdźwięk w nowym rządzie Niemiec
O królowej Elżbiecie, Chamberlainie i Churchillu
Emerycki gabinet 68-letniej Merkel w pobliżu Bramy Brandenburskiej skojarzył się Osangowi z domkiem dla lalek. Niby taki jak w Urzędzie Kanclerskim, ale dużo mniejszy. Ten sam portret Adenauera, te same cztery figury szachowe, ta sama rzeźba Kairosa – greckiego bożka, opiekuna właściwych momentów podejmowania decyzji – w tej klitce wydają się przeogromne. Kiedyś urzędowała tu minister oświaty NRD Margot Honecker, żona partyjnego sekretarza.
Merkel przez cztery kadencje rządziła Republiką Federalną i przez kilkanaście lat uchodziła za najpotężniejszą kobietę świata. Toteż wszystko, co jej dotyczyło, miało jakieś znaczenie. Jej ledwo skrywany lęk przed czarnym labradorem Putina, masaż karku zaaplikowany jej w Petersburgu przez prezydenta George′a W. Busha, berliński hołd byłego już prezydenta Baracka Obamy, cedującego na nią obronę liberalnego świata. A i ona zachowywała się niekiedy niczym monarchini. Na ważnych meczach piłkarskich pozdrawiała tłum z loży. W sylwestra przemawiała do narodu, dodając otuchy w czasie epidemii, jak to czyniła Elżbieta II. Resztę często załatwiała sama ze sobą, konkludował Osang, ponieważ jej zdaniem „od polityków oczekuje się pewnych decyzji bez zawracania nimi głowy swemu ludowi”.
W tym „domku dla lalek” rozgrzewają się, rozmawiając o królowej, serialach „The Crown” i „Babylon Berlin”, o filmie „Monachium 38” z Jeremym Ironsem w roli Neville′a Chamberlaina. Merkel podobało się, że poprzednik Churchilla nie został pokazany jako strach na wróble oszukany przez Hitlera, lecz strateg, który dwuznacznymi moralnie ustępstwami kosztem Czechosłowacji daje swemu krajowi te kilka niezbędnych miesięcy przygotowań na kolejny atak III Rzeszy. Za swoje Monachium uważa Bukareszt 2008, kiedy zablokowała Ukrainie wejście do NATO. Jest przekonana, że już wtedy, a zwłaszcza po aneksji Krymu, rozmowami w Mińsku kupiła czas, który Kijów wykorzystał, by lepiej odeprzeć rosyjski najazd w 2022 r. Twierdzi, że nie miała złudzeń co do charakteru Putina.
Mamy zatem nieustający spór o appeasement, o ustępstwa w grze na czas. Merkel siedzi na czarnej kozetce przeniesionej z Urzędu Kanclerskiego, wsparta ze względu na kontuzję kolana o czerwoną poduszeczkę w kształcie serca, i nie opowiada o Bismarcku czy pakcie Ribbentrop-Mołotow, lecz o królowej Elżbiecie, Chamberlainie, Churchillu, o kamiennej twarzy Xi, gdy na niedawnym zjeździe KPCh usuwano z prezydium jego poprzednika, o – także emerycie – Bushu malującym na farmie portrety swoich dawnych partnerów. A Osang niestety nie odnotował, czy do swego „domku dla lalek” Merkel przeniosła także konterfekt carycy Katarzyny, która 250 lat temu wraz z królem Prus i cesarzową Austrii rozpoczęła rozbiory RP.
Była kanclerz opowiada, że przez kilka miesięcy musiała się w Meklemburgii „wywietrzyć” z polityki. Teraz lata już tylko liniowymi samolotami. Czyta wiele książek o historii, także Szekspira o mechanizmach władzy, „przypadkiem” przewertowała też biografię Churchilla. Czasami spotyka się z berlińskim aktorem Ulrichem Matthesem, by porozmawiać o dramatach – tych na scenie i tych w świecie realnym. Merkel w młodości oglądała Hilmara Thate′a w roli Ryszarda III i Ekkeharda Schalla w roli Arturo Ui. „Już wtedy był złowrogi” – mówi i reporter nie jest pewien, czy ma na myśli tego brechtowskiego Hitlera, czy Putina. Gdy Borisowi Johnsonowi rzuciła w twarz, że w związku z brexitem jest na najlepszej drodze, by stać się mroczną postacią szekspirowską, odwrócił się wzburzony, ale wrócił, mówiąc, że jeśli już, to Hamletem.
Czytaj też: Koniec ery. Ostatnie spotkanie Merkel i Putina
Przeklęta dyplomacja
Jako byłej kanclerz przysługuje jej obok biura i obstawy honorowy tytuł kanclerski. W mediach z dodatkiem „alt” (dawna), choć jest dużo młodsza od Konrada Adenauera, który był od niej dzisiejszej pięć lat starszy, gdy w 1949 r. zaczynał 14-letnie urzędowanie. Wraz ze swą wieloletnią szefową biura Merkel zabiera się do spisywania wspomnień. W gabinecie leży gruby tom akt dotyczących niemieckiej polityki zagranicznej z 1991 r., z którego właśnie wyczytała, że radziecki minister spraw zagranicznych przestrzegał niemieckiego kolegę Hansa-Dietricha Genschera, że jeśli ZSRR się rozpadnie, to na porządku dziennym znów stanie sprawa Krymu.
Żeby zrozumieć, co się dzieje, Merkel czyta Szekspira i Schillera. Natomiast bezradna jest, gdy czyta o sobie samej, jak choćby to, że „zaczynała jako rzeczniczka zmiany, a stała się zachowawcza. Powoli i boleśnie pojmowała, że mieszkańcy świata zachodniego byli słabo dostrojeni do nowego świata”. Sprawdza liczby, własne wspomnienia, relacje Putina i Wołodymyra Zełenskiego, Olafa Scholza i Emmanuela Macrona, chińskich przywódców Xi i Hu, jej i Helmuta Kohla. Osamotnionego Gerharda Schrödera. Jej bezskuteczne poszukiwania następcy. Zawsze potrafiła znakomicie przedrzeźniać swoich kontrahentów. Byłego bawarskiego premiera Horsta Seehofera, Nicolasa Sarkozy’ego, Schrödera, Putina, Busha, a i Jarosława Kaczyńskiego.
Osang odniósł wrażenie, że Merkel wczytuje się w dzieje powszechne, by znaleźć sobie w nich miejsce, którego dla niej już nie ma w świecie dzisiejszym. Na żywo śledzi, co się dzieje, ale ciekawsze teksty – mówi – znajduje w gazetowych esejach i wywiadach, jak choćby te obawy byłego analityka CIA, że dziś dyplomacja jest tak samo słowem przeklętym jak tuż przed I wojną światową, kiedy głowy państw europejskich uważały, że stać ich na krótką, ograniczoną wojnę, a ześlizgnęły się w katastrofę, w której wyginęło całe pokolenie.
Ludzie piszą o latach 2013–14 – opowiada reporterowi była kanclerz – jakby miała do czynienia jedynie z Ukrainą. A przecież miała także wybory do Bundestagu i trudne rozmowy koalicyjne. Trwał kryzys grecki, a ona miała złamaną kość miednicową. Nikt też nie mówi o ówczesnym porozumieniu UE–Turcja. „Myślę, że trzeba się zastanowić, jak działa historia powszechna. Według jakich reguł. W przeciwnym razie zawsze będziemy popełniać te same błędy”. Oczekuje się od niej, by przyznała się do błędów, przeprosiła za politykę wobec Rosji. Ona jednak nie chce przepraszać, bo nie wie, czy się pomyliła, czy historia nie przyzna jej racji.
Angela Merkel: Róbmy, co do nas należy
Bilans wypada coraz gorzej
Dla obecnej ekipy rządowej Merkel nie jest już problemem. Budzi pewne zażenowanie, choć jest też traktowana z szacunkiem za czysto fizyczne zaangażowanie w przeszłości. Ale jej bilans wypada coraz gorzej. Polityka wobec Rosji, energetyczna, zdrowotna, klimatyczna, cyfryzacja. Instynkt – podsumowuje Osang – podpowiada, by nie zwalać na nią wszystkiego. Ale to się jeszcze może zmienić w przyszłej kampanii wyborczej.
Gdy latem, kulejąc powoli, wspinała się po schodach do Katedry Francuskiej przy berlińskim Gendarmenmarkt na uroczyste otwarcie fundacji im. Helmuta Kohla, dwaj posłowie CDU powitali ją z szyderczym śmiechem: „Ta dama wydaje się dość przeciążona”. To z takimi facetami musiała się użerać. Ale według sondaży najważniejszym kanclerzem republiki był Adenauer, po nim Brandt i ona. Wśród 15–25-latków to ona wyprzedza Kohla. Ale 16 proc. z nich nawet nie ma pojęcia, kim był. Całun statystyki przykrywa wszystkich, bo i tak popadają w niepamięć.
W katedrze głos Merkel brzmi jednak jak dzwon, gdy przywołując Kohla, mówi, że dbał o kontakty osobiste, był pełen radości tworzenia czegoś nowego i myślał w kategoriach historycznych. I jest pewna, że już teraz by się zastanawiał, kiedy da się wznowić relacje z Rosją. Bo do tego dojdzie, a poważne traktowanie Rosji nie jest oznaką słabości, lecz mądrości. W katedrze pełnej chadeków – zanotował reporter – zapadła niezdecydowana cisza. Rosję? Poważnie? Po czym gruchnął aplauz – głośno i długo.
Dwa dni później była kanclerz wygłasza mowę w Harzu z okazji jubileuszu starego miasta cesarskiego Goslar. Robi to dla Sigmara Gabriela, byłego szefa SPD i wicekanclerza u jej boku. Przedtem byli na kawie. Socjaldemokrata odpłaca się Osangowi komplementem: „Nie martwiłbym się o dziedzictwo Angeli Merkel. Była dobrym kanclerzem, pod wieloma względami wielkim. Nie ma absolutnie żadnego powodu, by za cokolwiek przepraszała. Nord Stream i sprzedaż magazynów gazu, za które ja byłem odpowiedzialny, był skutkiem liberalizacji europejskiego rynku energii, o czym UE zdecydowała w 2002 r. Angela Merkel z pewnością nie wierzyła aż tak jak Gerhard Schröder, że rurociągiem zdołamy politycznie zintegrować Rosję. Dlatego wynegocjowała z Putinem warunki polityczne. Zawsze było jasne, w jakiej sytuacji Nord Stream 2 zostanie wstrzymany. Choćby takich jak obecnie”.
Czytaj też: Merkel twarzą w twarz z dziennikarzami
Nikt nie daje wiary, że szła własną ścieżką
Gabriel jest przekonany, że gdyby Merkel nadal była kanclerzem, Putin nie zaatakowałby Ukrainy. Jako kobietę przewodzącą najpotężniejszemu państwu w Europie bardzo ją cenił, bo rozumiała Rosję. Także Viktor Orbán niedawno stwierdził w Berlinie, że przy Merkel nie doszłoby do wojny. „Naocznych świadków się nie wybiera”, mruczy na to Aleksander Osang. Pod koniec października zaprosiła go do swego matecznika w Uckermark. Pokazała „wiejski kościółek” hugenotów, zniszczony w czasach NRD, odbudowany w 1994 r. staraniem jej ojca, pastora, podczas gdy matka, zrobiwszy prawo jazdy, właśnie się emancypowała, dojeżdżała trabantem do Berlina, gdzie uczyła angielskiego i łaciny. To ojca trafiło, ale nauczył się sobie gotować.
Na pytanie, czym jest dla niej Uckermark, odpowiada: „Czymś w rodzaju domu”. Tu czuje się u siebie. Na Zachodzie czuła się niekiedy upokorzona, „jakby życie w NRD było w jakiś sposób narzucone”, ale jej krajanie na wschodzie uważali, że zapomniała, skąd się wywodzi. Nikt nie daje wiary, że szła własną ścieżką. Urodziła się w Hamburgu, ale jej ojciec przeniósł się do NRD. Wychowała się w domu parafialnym, ale za wygranie olimpiady z rosyjskiego wyjechała do ZSRR. Studiowała fizykę, bo w NRD nie chciała zostać nauczycielką, a potem pomagała we wschodnioniemieckim ruchu obywatelskim, który wchłonęła zachodnia CDU. Na wschodzie gardzono nią za to, za co Zachód ją najbardziej podziwiał – za wpuszczenie w 2015 r. uchodźców do kraju. To nie zdanie „damy temu radę” wyrwało jej się wtedy z duszy, lecz stwierdzenie, że „w przeciwnym razie to nie jest mój kraj”.
Opowiada, że na pierwsze postkanclerskie święta Wielkanocy pojechała do Toskanii. Ale tam dopadł ją tweet od ambasadora Ukrainy, że powinna raczej zwiedzić masowe groby w Buczy. Dziś czuje, że powinna, ale nie może interweniować. Nikt nie chce jej mieć przy stole, nikt z ważnych nie dzwoni. Kanclerz Scholz zapewniał, że będzie podtrzymywał dobry kontakt, ale to była raczej retoryka. Sam stąpa po cienkim lodzie. Jego partia była bardziej przywiązana do rosyjskiego gazu niż Merkel. A kilka dni przed rosyjskim najazdem Scholz niczym uczniak siedział przy długim stole Putina.
Czytaj też: Czy Niemcy poradzili sobie z uchodźcami?
Jak wiele pozostaje niedokonane
W czasie lunchu w Lychen, notuje Osang, Merkel na pół godziny uciekła ze świata Steinmeierów, Scholzów i Zełenskich w daleką przeszłość, która ją zajmowała w tym roku samotności. Mówi o republice weimarskiej, Kongresie Wiedeńskim, zasadzie cuius regio eius religio w augsburskim pokoju religijnym z 1555 r., o sytuacjach po wojnach napoleońskich czy I wojnie światowej. Właśnie skończyła czytać imponujące dzieło Churchilla o II wojnie, odkrywając, że wcale nie był takim entuzjastą wojny, jak sądziła. Merkel ma nadzieję, że Churchill pozwoli jej znaleźć odpowiedź na pytanie o to, czy rzeczywiście mogła zapobiec temu, co się stało. W rozmowie poucza: „Obecna wojna zamyka pewien etap historii. Fazę euforii ze zwycięstwa wolności w 1989 r. Dziś stajemy raczej znów wobec pokomplikowanego świata”; „historia się nie powtarza, ale obawiam się, że wzorce się powtarzają. Groza znika wraz ze świadkami. Ale znika też duch pojednania”.
Pod koniec swych rządów ponoć coraz częściej wpadała w ponury nastrój. Pewnie przygniatało ją to, jak niewiele z jej dyplomatyki wychodzi, a jednak nie widziała realnej alternatywy. Ceni opór Ukraińców, ale jej myśli kręcą się wokół temperamentów szefów państw, hierarchii przy stole, kartek z nazwiskami i planów podróży, nastrojów, potencjalnych partnerów i nietypowych koalicji. Była królową dyplomacji kryzysowej, nocnych sesji. Przed porozumieniem w Mińsku w ciągu ośmiu dni latała tam i z powrotem między Berlinem, Brukselą, Moskwą, Kijowem i Waszyngtonem, aż w pewnym momencie, gdy słońce powoli zachodziło, usiadła w monumentalnym białoruskim pałacu i negocjowała do rana. Kelnerzy non stop próbowali podsuwać wódkę. Putin potem powiedział, że była to najtrudniejsza noc w jego życiu.
W Lychen Angela Merkel zamawia medalion z dziczyzny z ziemniakami z rozmarynem. I karafkę czerwonego wina. „Wszystko zależy od ludzi, to może być banalne. Ale my, ludzie, jesteśmy banalni, a Niemcy i Francja i tak przezwyciężyły swoje różnice” – mówi, a Osang ma wrażenie, że ma na myśli mężczyzn. Całe życie grała w grę nadętych chłopców i często z nimi wygrywała. Kiedyś umówiła się z Chirakiem i Putinem na spotkanie kryzysowe. Gdy przybyła o wyznaczonej porze, obaj już od godziny ze sobą rozmawiali. Po prostu umówili się na spotkanie między facetami. A jednak wygrywała: z Kohlem, Stoiberem, Schröderem, Sarkozym czy Bushem. W zasadzie całe jej życie było przykładem polityki feministycznej, choć nigdy nie rozgrywała tej karty. Jej pensja była mniejsza niż dyrektora prowincjonalnego ośrodka TV. Żadnych skandali, afer, rozdmuchanych historii rodzinnych czy prac doktorskich.
Ale w ostatecznym rachunku z Putinem przegrała. Tak dobrze go znała, jego sztuczki, kłamstwa, brawurę, a jednak zrujnował jej reputację. Największy łobuz z nich wszystkich. A i Donald Trump chce znów kandydować, choć wydawało się, że go przetrzymała. Niektórych spraw nie da się przesiedzieć. W jej partii górę biorą krzykacze. Na nic się zdała cała ta jej woltyżerka, moderowanie, tonowanie, asymetryczna demobilizacja, z jaką krok po kroku odbierała w polityce pozycje swoim przeciwnikom – wszystko zniknęło. Usypiała ten męski świat, ale gdy przestała śpiewać, oni znów się obudzili. Działało, dopóki wygrywała wybory. Teraz wszyscy dobierają się do kulawej lwicy. Z dzisiejszych kręgów rządowych słychać, że Merkel wprawdzie dobiegła do mety, ale to oni muszą płacić jej rachunki. To niesamowite, mówi na zakończenie Osangowi, jak wiele po 16 latach pracy pozostaje niedokonane.
Czytaj też: Anty-merkel po Merkel. Jest nowy szef CDU