Władimir Putin znów narzeka, że Ukraina nie jest gotowa na negocjacje. Nie bardzo jesteśmy w stanie zrozumieć, co można negocjować. To tak, jakby złodziej ukradł nam samochód, a następnie chciał negocjować. Ale co? Ma oddać i koniec, to warunek negocjacjom niepodlegający. Zgodnie z wszelkimi zasadami cywilizowanego świata powinien zresztą jeszcze ponieść za taką kradzież karę. Nie ma pola do negocjacji, dopóki Rosja nie opuści całego terytorium Ukrainy, zarówno tego zagarniętego w 2022 r., jak i zajętego w 2014 r. Od Rosji nikt nie chce ani skrawka jej terytorium, ale to, co nielegalnie zabrała, niech łaskawie odda. Rosjanie powinni też zapłacić reparacje wojenne, by pokryć szkody, które wyrządzili, nawet gdyby te szkody nie były bezpośrednim żądaniem Ukrainy, lecz zostały wycenione w drodze międzynarodowego arbitrażu.
Dla państw zachodnich minimalnym warunkiem negocjacji jest wycofanie się Rosji na pozycje sprzed 24 lutego 2022 r. Tyle że to półśrodek. To nieugaszenie pożaru do końca, lecz zostawienie tlących się iskier, z których za kilka lat wybuchnie nowy pożar. Jedynie powrót do granic z 1992 r. dałby Rosji do zrozumienia, że jakakolwiek agresja wobec zachodniego państwa nie przyniesie żadnych, jeszcze raz: żadnych korzyści. Czyli nie ma po co takiej agresji podejmować, bo straty będą niepowetowane. Dlatego negocjować można, owszem, ale wysokość odszkodowań oraz powojenny kształt stosunków między Rosją a Ukrainą w granicach z 1992 r. Można ustalić wymianę jeńców, nieumieszczanie na terenie Ukrainy środków rażenia dalekiego zasięgu. Ale