Gwiazdy karnawału
Austria znalazła się w dołku. Z ich winy. Co teraz robią skompromitowani politycy?
Austria znów nie ma w Europie dobrej prasy. Jeszcze nie tak dawno wydawała się nadzieją europejskich konserwatystów. W 2013 r. pokazała 27-letniego, uśmiechniętego i obrotnego ministra spraw zagranicznych Sebastiana Kurza, któremu w czasie kryzysu uchodźczego w 2015 r. bliżej było do Viktora Orbána niż Angeli Merkel. W samej Austrii Kurz stał się twarzą karnawałowego konserwatyzmu. Odmłodził rachityczną chadecję: został szefem ÖVP, Austriackiej Partii Ludowej, i zmienił jej partyjne barwy – sutannową czerń na pastelowy turkus. Powymieniał też zgranych partyjnych działaczy na młodych, prężnych, w garniturach slim. I wygrał wybory. Mając 31 lat, został kanclerzem.
Austria – mimo gospodarczych sukcesów – znalazła się w mentalnym dołku. Przed 1989 r. była neutralną tarczą obrotową między Wschodem i Zachodem. Ale później straciła uprzywilejowaną pozycję w Europie. W 1995 r. weszła do Unii Europejskiej i w nowym świecie coraz bardziej zamykała się w sobie. Niechętnie patrzyła na napór ze Wschodu. A kręcący się przez pół wieku kołowrotek rządów chadeckich i socjaldemokratycznych zaczął się zacinać.
Wejście w 2000 r. do koalicji rządzącej skrajnie prawicowych Wolnych Liberałów (FPÖ) Jörga Haidera ściągnęło na Austrię bezprzykładne sankcje UE, zniesione dopiero, gdy Haider odszedł. Ale jego partia została i jak taran zaczęła rozbijać słynne, ale zmurszałe już austriackie „społeczne partnerstwo”, w którym dwie partie po cichu rozdzielały między sobą stanowiska i przywileje.
FPÖ – najpierw za Haidera, a później za Heinza Christiana Strache – wypłynęła nie tylko na hasłach populistycznej ksenofobii i prawicowych resentymentów, ale także rewolty prowincji przeciwko skorumpowanym, zasiedziałym u władzy starym partiom.