Metoda lustra to jeden z najskuteczniejszych trików Kremla tej wojny. Polega na tym, że swoje winy Rosja przypisuje przeciwnikowi. Napada na Ukrainę, a twierdzi, że jedynie się broni – przed agresywnymi Anglosasami w Ukrainie. Rząd w Kijowie oskarża o nazizm, podczas gdy ideologią putinizmu jest raszyzm (rosyjska odmiana faszyzmu). Neonaziści są „psami wojny”, a ich bojówki walczą ramię w ramię z rosyjską armią w Donbasie. Nie wspominając już o tym, że wagnerowcy, armia najemników, nazywając się w ten sposób, oddają hołd ulubionemu kompozytorowi Hitlera.
Rosja, wielkie więzienie narodów
Najnowszym zastosowaniem metody lustra jest kampania skierowana do krajów Globalnego Południa. Zabiegając o ich przychylność, Rosja przekonuje, że „w odróżnieniu od państw zachodnich nigdy nie skalała się kolonializmem”. To nieprawda. Rosyjski kolonializm ekspandował na zewnątrz i do wewnątrz. Kraj rozciąga się na 11 stref czasowych, wchłonął prawie 200 grup etnicznych i narodowościowych. Już w oczach Karola Marksa Rosja stała się „więzieniem narodów”, a jeszcze wcześniej, w 1904 r., charyzmatyczny historyk Wasilij Kluczewski pisał, że jest krajem, „który sam się kolonizuje”. Na przełomie XVI/XVII w. sprawami podbitych terytoriów zajmował się specjalny urząd centralny. Za Tatarów odpowiadał tzw. prikaz kazański, za wschodnie narody prikaz syberyjski, za ukraiński – prikaz małorosyjski. Wszystkie kontrolowały ludność, zarządzały nią i ją przesiedlały. Włączając przybyszy z zagranicy, których Katarzyna II zapraszała do zamieszkania w imperium. W szczególności – z uwagi na rzekomą wyższość cywilizacyjną nad tubylczą ludnością – Niemców, Greków, a nawet Serbów.
Carat kopiował kolonialne metody Europejczyków. Miał własną „kompanię wschodnioindyjską” – w 1799 r. założył Rosyjsko-Amerykańską Kompanię Handlową. Zajmowała się handlem w rosyjskich koloniach w Ameryce, głównie na Alasce, a jej hitem eksportowym były futra wydr morskich. Rosyjski wschód był tak samo zasiedlany jako Nowa Anglia, Nowa Zelandia, Australia czy Quebec, działo się to zresztą równolegle. Kiedy na Syberii zakładano kolejne osady (np. Krasnojarsk w 1628 r.), w Ameryce Północnej powstawały Nowy Jork (1624) i Boston (1630).
Druga fala rosyjskiej kolonizacji wezbrała w XIX w. i tym razem była skierowana głównie na południe. Rosja podbiła m.in. Gruzję, Abchazję i Armenię, w drugiej połowie wieku spacyfikowała Kaukaz Północny, dotarła aż do Hindukuszu. Później, już jako Rosja sowiecka, znów wchłonęła Kaukaz, „wyzwoliła” zachodnią Białoruś i Ukrainę, a w 1940 r. siłą anektowała trzy państwa bałtyckie. Rozpad ZSRR dla Litwy, Łotwy i Estonii oznaczał odzyskanie niepodległości, nie dostały suwerenności w prezencie.
Imperium kolonizowało się w pewnym sensie samo: poprzez rusyfikację na poziomie języka i sowietyzację na poziomie ideologii. Aleksander Etkind, dziś najważniejszy badacz „wewnętrznej kolonizacji” Rosji, za przejaw radzieckiego kolonializmu uznaje też przymusową kolektywizację chłopów. Tak też postępował Stalin; chłopi wykorzystywani rozbójniczo padli ofiarą Hołodomoru (1932–33). Podobnie, choć w mniejszej skali, głodu doświadczyli Irlandczycy w 1846 r.
Czytaj też: Moskwa cierpi na imperium
Rosja nie kolonizuje, tylko „wyzwala”
Władze w typowo imperialny, a zarazem kolonialny sposób zarządzały tzw. kwestiami: polską, tatarską, żydowską itd. itp. Dzieliły i rządziły, podżegały i napędzały spory między mniejszościami. Świadomie podsycały i wykorzystywały nastroje antysemickie, przyzwalały na pogromy na Żydach. Tłumiły powstania, buntowników wysyłały do kolonii karnych (wcześniej gułagów), niekiedy przesiedlały całe narody (Czeczenii i Tatarzy).
Walka narodowowyzwoleńcza była zawsze buntem „niewdzięcznych poddanych” cara czy władzy sowieckiej. Dobrym przykładem jest przypadek walczącego z caratem legendarnego czeczeńskiego przywódcy Szamila. Historycy przedstawiali go jako watażkę i przywódcę rebelii Kaukazu przeciw miejscowym klasom posiadającym, a jego starania uznawali za „powrót do zacofania, ucisku, ciemnoty i azjatyzmu”. Był zdrajcą, który okazał gościnność „polskiemu i węgierskiemu motłochowi”, inspirowanym rzecz jasna przez wrogów Rosji (Turcję i Anglię).
Samą siebie Rosja kreowała na wyzwolicielkę ludów kaukaskich od okrutnego i arbitralnego ucisku irańskich i tureckich bandytów. Nie „kolonizowała” i nie uciskała podbijanych narodów, tylko je „wyzwalała”. Jej ekspansja zawsze rzekomo oznaczała awans cywilizacyjny, emancypację, zapewniała równość obywatelom i obiecywała wielki projekt modernizacyjny (zwłaszcza w czasach ZSRR). Szczególnie Ukraina, Gruzja, Armenia i Azerbejdżan miały skorzystać na „przyłączeniu” do Rosji, żyjąc z nią w „wielkiej przyjaźni”.
Czytaj też: Imperium do rozbiórki. Putina trzeba osłabić już teraz
Imperium, wielki brat i ruski mir
Rosja narzucała swoją kulturę, język, umacniała supremację etnicznych Rosjan (Ruskich). Dziś stanowią oficjalnie ok. 77 proc. populacji kraju, przed rozpadem ZSRR ledwie połowę. Ale lepiej nie przywiązywać się do tych liczb, bo identyfikacja narodowa jest deklaratywna. Siergiej Ławrow, z pochodzenia Ormianin, uznaje się przede wszystkim za Rosjanina. Podobnie Tuwiniec Siergiej Szojgu czy spin doktor Putina Władysław Surkow, syn Czeczenki.
Syndrom „wielkiego brata” sprzyjał tymczasem przejawom ksenofobii, rasizmowi wobec „cziornych” (m.in. narodom kaukaskim), a azjatyckie dziedzictwo (jarzmo tararsko-mongolskie) utrwaliło się jako symbol przemocy, podstępu i „wieków ciemnych” w dziejach Rosji. Wchłonięte narody mogły być tylko posłuszne albo niewdzięczne. Relacje Kremla z Ukraińcami to symboliczny przykład takiej kolonialnej pacyfikacji. Rosjanie do dziś nie uznają siłowej rusyfikacji za kolonializm. Gdy w XIX w. w Ukrainie miało miejsce ożywienie narodowe, przestraszony tym car wprowadził w 1876 r. ukaz zakazujący używania języka ukraińskiego, a „Ukrainę” nazwał „Małorosją”. Putin jest więc przekonany o swojej słuszności, gdy neguje prawo Ukrainy do odrębności i z uporem narzuca jej „ruski mir”.
Takie myślenie jest w Rosji jak odruch Pawłowa. Dlatego nie dziwi, że gdy na szczycie państw OUBZ w Armenii premier Nikol Paszynian odmówił podpisania komunikatu końcowego i publicznie przeciwstawił się Putinowi, rosyjscy politycy tak się wściekli. Jewgienij Fiodorow, deputowany Jednej Rosji, komentował: „Aktualny rząd Armenii jest tworem USA z czasów pomarańczowej rewolucji, tak jak rząd w Kijowie”. Między wierszami zawarł w tej deklaracji groźbę agresji i powtórki losu Ukrainy.
Sąsiedzi Rosji przestają mieć wątpliwości co do jej imperialnej i kolonialnej natury. Inaczej niż Globalne Południe, które na razie kupuje tę narrację. Tam wciąż silniej pracuje antyzachodni resentyment, co nie dziwi, bo jest skutkiem doświadczeń europejskiego kolonializmu. Kreml na tym korzysta, grając na poczuciu krzywdy dawnych kolonii. A z drugiej strony romantyzuje obraz Rosji, która angażuje się rzekomo w międzynarodowy ruch antykolonialny. Twierdzi ponadto, że kolonizacja to przecież ekspansja zamorska, a ona ekspandowała śródlądowo. Między innymi dlatego wojna w Ukrainie ożywiła na Zachodzie dyskusje o potrzebie dekolonizacji ostatniego takiego imperium.
Czytaj też: Wielka Ruś kontra Mała Ruś