Scholzomat
Uparty Olaf Scholz. Kluczy w sprawie Ukrainy, zbliża się do Chin. A Europa się dziwi
Gdyby stworzyć ranking najbardziej nielubianych polityków europejskich, Olaf Scholz miałby szansę stanąć na podium. Gdzie te czasy, kiedy jego poprzedniczkę Angelę Merkel nazywano „matką Europy” i hołubiono jako ostoję Unii? Dzisiaj akcje samej Merkel dołują, bo po rosyjskiej inwazji na Ukrainę nie była zdolna do samokrytyki za Nord Stream 2 i inne posunięcia. Ale Scholz, mimo krótkiego stażu, wcale nie ma łatwiej.
Co z tego, że na samym początku wojny wygłosił głośne przemówienie, w którym zapowiedział rewolucyjne jak na niemieckie warunki zmiany w podejściu do polityki obronnej i energetycznej? Użyty przez niego wtedy termin Zeitenwende (przełom epok lub nowej ery) wszedł wprawdzie przebojem do globalnego języka polityki, ale z perspektywy czasu wciąż niewielu rozumie, o co tak naprawdę chodziło Scholzowi.
W Polsce i w państwach bałtyckich niemiecki kanclerz budzi irytację kluczeniem w sprawie pomocy wojskowej dla Ukrainy. Oskarżany jest wręcz o dążenie do paktu z Władimirem Putinem. Na Scholza obraził się także prezydent Emmanuel Macron, który pod koniec października odwołał – rzecz bez precedensu – francusko-niemieckie konsultacje międzyrządowe. Bodaj największą falę krytyki Niemiec ściągnął jednak na siebie, składając 4 listopada wizytę w Chinach – zaraz po tym, jak tamtejszy przywódca Xi Jinping po raz kolejny dokręcił śrubę autorytaryzmu.
Czy business as usual z Chinami nie zakrawa na prowokację, gdy konfrontacja między USA i Chinami narasta, a rosyjska agresja na Ukrainę pokazała pułapki dogadywania się z dyktaturami? Jeśli Scholz swoją Zeitenwende chciał wzbudzić respekt i wzmocnić zaufanie do Niemiec, to jego wysiłki skończyły się jak dotąd jedną wielką katastrofą. Chyba że to wcale nie było jego celem.