Sensacyjne rezultaty przynosi przeciągające się liczenie głosów po wtorkowych wyborach do amerykańskiego Kongresu i władz stanowych. W sobotę wieczorem (czasu USA) okazało się, że wbrew przewidywaniom Partia Demokratyczna zachowała większość w Senacie. O jej sukcesie przesądziła wygrana urzędującej demokratycznej senator Catherine Cortez Masto w stanie Nevada nad kandydatem z Partii Republikańskiej (GOP) Adamem Laxaltem, a wcześniej tego samego dnia zwycięstwo demokratycznego senatora Marka Kelly′ego, byłego astronauty, nad republikańskim challengerem Blakiem Mastersem. W rezultacie Demokraci mają już w Senacie 50 mandatów – czyli, jak dotychczas, równo połowę (w Senacie zasiada 100 osób) – co wystarcza im jednak do utrzymania kontroli, ponieważ decydujący głos w takiej sytuacji należy do wiceprezydenta, w tym wypadku Kamali Harris.
To też sukces Joe Bidena
Ta minimalna przewaga może jeszcze urosnąć po drugiej turze wyborów w Georgii, która odbędzie się 6 grudnia, ponieważ żaden z dwóch rywalizujących w tym stanie kandydatów: Demokrata Raphael Warnock ani Republikanin Hershel Walker, nie uzyskał wymaganej większości minimum 50 proc. głosów. Warnock, pastor Kościoła baptystów, wygrał z Walkerem, byłym futbolistą, różnicą 1 proc. Jeżeli powtórzy ten wynik w drugiej turze, mandaty w Senacie będą rozłożone między Demokratami a Republikanami w proporcji 51–49.
Zwycięstwo Demokratów jest tym bardziej niespodziewane, że doszło do niego wbrew historycznej prawidłowości mówiącej, że w połowie pierwszej kadencji urzędującego prezydenta jego partia zwykle przegrywa wybory do Kongresu, tracąc mandaty na rzecz opozycji albo nawet większość, jeśli ją posiada. Demokraci stracili większość w 1994 r., kiedy prezydentem był od dwóch lat Bill Clinton, w 2010 r., kiedy w Białym Domu zasiadał Barack Obama, a Republikanie w 2018 r., za prezydentury Donalda Trumpa. Wynik w Senacie jest zatem również ogromnym sukcesem Joe Bidena. Wybory są zwykle swego rodzaju plebiscytem na temat rządów urzędującego prezydenta, a sondażowe notowania Bidena oscylują wokół 40–42 proc.
Czytaj też: Recesja czy tylko spowolnienie? Biden ma kłopoty
Porażka Trumpa i jego kandydatów
Trwa jeszcze liczenie głosów w wyborach do Izby Reprezentantów, gdzie przed 8 listopada prognozowano zdecydowane zwycięstwo Republikanów i przejęcie przez nich większości od Demokratów. Wielu komentatorów, zwłaszcza sympatyzujących z GOP, prorokowało „czerwone tsunami”, czyli odebranie Demokratom wielkiej liczby, tj. 20–30 mandatów („niebiescy” to w USA Demokraci, a „czerwoni” – Republikanie). Na podstawie dotychczasowych obliczeń głosów w okręgach, gdzie jeszcze nie ma rozstrzygnięcia, głównie w zachodnich stanach, przewiduje się, że Republikanie raczej zdobędą w Izbie przewagę, ale najwyżej minimalną, rzędu raptem kilku miejsc, a i to nawet nie jest jeszcze stuprocentowo pewne. Kilkumandatowa zaledwie przewaga będzie wynikiem znacznie poniżej oczekiwań Republikanów – więc w praktyce również sukcesem Demokratów.
Przyczyną takiego obrotu rzeczy – zgodnie uważają komentatorzy – było wystawienie przez Partię Republikańską w wielu stanach i okręgach wyborczych kandydatów popartych przez Trumpa, osób bez żadnego doświadczenia politycznego ani kompetencji ustawodawczych, których główną kwalifikacją była lojalność wobec byłego prezydenta i powtarzanie za nim kłamstwa, że w 2020 r. wybory sfałszowano, nie dopuszczając do jego reelekcji. Na przykład w Pensylwanii wypromowany przez Trumpa Republikanin jako kandydat do Senatu Mehmet Oz przegrał z Demokratą Johnem Fettermanem, a kandydat na gubernatora Doug Mastriano został pokonany przez Demokratę Josha Shapiro. W stanie New Hampshire kandydat GOP do Senatu Don Bolduc przegrał z urzędującą demokratyczną senator Maggie Hassan.
Czytaj też: Burza po rewizji w rezydencji Trumpa. Fani się zagotowali
Republikanie mainstreamowi i radykalni
Niemal wszyscy faworyci Trumpa prowadzili kampanię na platformie bliskiego mu programu „America First”, czyli nacjonalistyczno-prawicowego populizmu, prezentowali skrajnie konserwatywne opinie, a niektórzy głosili spiskowe teorie powielane w internecie przez byłego prezydenta i jego fanów. Nie wszyscy przegrali, ale porażka wielu uważana jest za masowe odrzucenie polityków negujących – za Trumpem – prawomocność istniejącego systemu wyborczego, głoszących najbardziej ekstremalne poglądy. Republikanie prezentujący programy zgodne z mainstreamową ideologią tej partii, dystansujący się od Trumpa, wygrywali w wielu stanach i okręgach wyborczych, akcentując w kampanii takie sprawy jak wysoka inflacja, rosnąca przestępczość czy chaos z nielegalnymi imigracjami na granicy z Meksykiem.
Kierownictwo GOP obwinia Trumpa za niezgodny z oczekiwaniami partii wynik wtorkowych wyborów. Może to osłabić jego pozycję, tym bardziej że na Florydzie reelekcję wygrał z ogromną przewagą urzędujący republikański gubernator Ron DeSantis, od dłuższego czasu uchodzący za alternatywę dla Trumpa. Prawica w nim pokłada teraz główne nadzieje na zdobycie Białego Domu w wyborach w 2024 r.
Czytaj też: Merrick Garland. Człowiek, który ściga Trumpa