Kim wymachuje rakietami. Straszy, straszy, aż przestraszy?
Kim Dzong Un wymachuje rakietami. Czy Korea Północna przestraszy świat?
Korea Północna wysłała pod granicę z Koreą Południową 180 samolotów myśliwskich, w odpowiedzi Południe poderwało swoje maszyny. Oba państwa oddały strzały w obszary morskie drugiej strony. Jednocześnie Północ od tygodni intensywnie odpala rakiety, nie zawahała się też przelecieć nad terytorium Japonii. I właśnie przetestowała coś wyglądającego na międzykontynentalny pocisk balistyczny, choć akurat ten lot zakończył się po 760 km w Morzu Japońskim, chyba przedwcześnie.
Obecna eskalacja to odpowiedź na wspólne coroczne manewry Południa i Stanów Zjednoczonych, wyjątkowo liczne ze względu na posunięcia Północy – w tym roku przetestowała rekordowo dużo pocisków, dodatkowo wystrzeliwanych z terenu całego kraju. Ćwiczenia Południa i USA zostały więc doraźnie przedłużone, powodem są najnowsze kroki Pjongjangu. Wreszcie eksperci nie wykluczają, że Północ jeszcze tej jesieni zechce przeprowadzić próbę ładunku jądrowego, siódmą w swojej historii.
Czytaj też: Żyjemy w najgroźniejszym czasie od ostatniej wojny światowej
Kim tupie i straszy
To nie pierwsze zamieszanie tego typu wywołane przez Kim Dzong Una, ale do poprzednich – szczyt przypadł na próby jądrowe w 2017 r. – nie dochodziło w czasie tak poważnych globalnych napięć, z jakimi borykamy się obecnie. Eskalacjom nie towarzyszyła wojna w Europie, odwracająca część amerykańskiej uwagi od Azji. Nowym kontekstem jest otwarta wrogość Stanów Zjednoczonych i Chin, głównego protektora i sponsora Kima. Drugim źródłem wsparcia jest putinowska Rosja. Ale w gruncie rzeczy zawsze chodziło o to samo. Ameryka starała się maksymalnie utrudnić Kimom zbudowanie arsenału rakietowo-nuklearnego, zagrażającego jej bazom wojskowym i interesom w Azji Wschodniej oraz stanowiącym bezpośrednią przyczynę lęków dla jej sojuszników w regionie, przede wszystkim Korei Południowej i Japonii, które Północ uważają za wrogie.
Nie zmienia się i to, że polityka Kima przypomina reakcje rozkapryszonego kilkulatka. Odziedziczony po ojcu i dziadku przepis na utrzymanie tyranii to filozofia samowystarczalności gospodarczej, totalitarny zamordyzm dyscyplinujący poddanych oraz silna armia, puklerz tak skomponowanego raju. Kim wie, że z przaśności Korei można drwić, ale militarnie trzeba się z nią liczyć. A żeby się bano, reżim – to także instrument utrzymywania wojennej mobilizacji społeczeństwa – serwuje regularne seanse z wrzaskami, tupaniem i nonsensownymi groźbami o rozpętaniu wojny jądrowej.
Czytaj też: Korea Północna odbudowuje ośrodek rakietowy
Czy Korea użyje broni jądrowej?
Chodzi także o to, by o Korei Północnej nie zapominać, by regularnie donoszono o wymachiwaniu rakietami. Kim stara się zmęczyć przede wszystkim Amerykę, by znużona awanturami zrozumiała swoją bezsilność, pogodziła się z rzeczywistością, machnęła ręką i uznała Północ za mocarstwo atomowe. To w wariancie optymistycznym prowadziłoby do zniesienia sankcji. No i udziału reżimu w biznesowej bonanzie, z której skorzystali wszyscy sąsiedzi z regionu. Oczywisty problem leży w tym, że zabawa w szantaże może w pewnym momencie zawędrować w niekontrolowane rewiry i wprawić w ruch domino prowadzące do wojny. Potencjalnie krwawej i przy okazji rujnującej dla części filarów globalnej gospodarki.
Do tej pory zwracano uwagę na pokrętną racjonalność podejścia Kima i to, że potrafi kalkulować ryzyko. Amerykanie ostrzegają go, że wojna, a już na pewno użycie broni masowego rażenia to początek jego końca. Przy czym znów – jeśli ktoś jako pierwszy od II wojny światowej miałby użyć broni jądrowej, to raczej przyparty do muru Kim. Nie ma nic do stracenia, ewentualny gorący konflikt z Południem i Ameryką będzie jak porachunki gangów albo walka z dawnych epok, gdy wojny kończyło się ukatrupieniem przywódcy wroga. Niemniej inna okoliczność podpowiada, że teraz Kim jest pewny swego i zarazem nie szykuje się do wojny. Gdyby faktycznie ją przewidywał, raczej nie wysyłałby amunicji artyleryjskiej do Rosji. Wywiad amerykański twierdzi, że transporty idą przez Bliski Wschód i Afrykę Północną.
Zresztą wojna w Ukrainie podpowiada Kimowi, że ładunki jądrowe są trudne w użyciu. Widzi, co się dzieje podczas starcia wojska licznego, ale uzbrojonego w sprzęt nielicujący z nowoczesnym polem walki, z armią używającą precyzyjnej broni. Ukraińcom udaje się znosić wykorzystywany przez Rosję argument przewagi liczebnej, nawet duża liczba luf i rakiet nie złamała obrony doposażonej systemami dostarczanymi przez sprzymierzeńców z Zachodu. Także ukraińska kultura dowodzenia stoi wyżej, bardziej się dba o żołnierzy, ich wyposażenie osobiste też jest lepsze niż żołnierzy rosyjskich. Na Półwyspie Koreańskim jakość jest po stronie Południa. Wojsko ma broń z Ameryki i własnego przemysłu, stoi za nim prężne zaplecze przemysłowe, prześcigające resztę świata w wielu najnowocześniejszych technologiach.
Czytaj też: Kim Jo Dzong. Gorsza od brata?
Koreańska armia liczna, ale słaba
Tymczasem Północ na odcinku konwencjonalnym dysponuje możliwościami muzealnymi. Koreańska Armia Ludowa wygląda bardziej jak grupa rekonstrukcyjna przygotowana do gargantuicznych rozmiarów inscenizacji zimnowojennych bojów niż wojsko gotowe do udziału w konflikcie toczonym w XXI w. 1,2 mln żołnierzy robi wrażenie, to czwarte najliczniejsze – po Chinach, Indiach i USA – wojsko na świecie. Eksperci na podstawie rozmaitych poszlak spekulują o formie szeregów. Jakąś podpowiedzią ma być stan zdrowia mundurowych zbiegłych z kraju. W 2017 r. ujawniono informacje o żołnierzu, który uciekł w dramatycznych okolicznościach na Południe. Został kilkakrotnie postrzelony, trafił do szpitala, a tam oprócz operacji zrobiono mu gruntowny przegląd. Pasożyty przewodu pokarmowego (w tym jeden, który zwykle występuje u psów) w tak dużej liczbie i w takich rozmiarach południowokoreańscy lekarze widzieli tylko w podręcznikach. Pacjent cierpiał też na zapalenie wątroby typu B. Obecność pasożytów to pewnie rezultat stosowania ludzkich odchodów do nawożenia pól i ogrodów. Z kolei wirus HBV mógł być śladem zakażenia szpitalnego.
Podobny stan zdrowia nie jest rzadkością wśród uciekinierów z Północy, pasożyty przewodu pokarmowego ma ponoć połowa populacji za 38. równoleżnikiem, aczkolwiek wydawałoby się, że akurat wojsko, pupil reżimu i filar jego stabilności, powinno być w lepszym stanie niż przeciętni obywatele i dysponować lekami umożliwiającymi radzenie sobie z łatwymi do zwalczenia przypadłościami. Oficerowie są pewnie w kondycji proporcjonalnej do szarż, większą zagadką pozostaje morale i wiara w szefa. Sankcje ostatnich lat uderzyły w handel zagraniczny, a to ze sprzedaży np. owoców morza brały się obce waluty, za które kupowano lojalność żołnierzy i funkcjonariuszy. Ojciec Kim Dzong Una był bardzo sprawny w rozdawaniu głasków popartych drogimi prezentami. Syn nie ma już możliwości, by oferować takie pozytywne wzmocnienie. Stąd wniosek, że w korpusie oficerskim łatwiej dziś o frustrację czy wręcz zwątpienie, a świadomy ich Kim będzie starał się nie przesadzić, by nie uruchomić kaskady zdarzeń prowadzących do jego upadku.
Czytaj też: Wielka zapaść Korei Północnej