Partia Krzemowa
Partia Krzemowa. Nie tylko Elon Musk chce wpływać na politykę i świat
Najbogatszy ekstrawagant świata Elon Musk doradził Ukrainie, aby raz na zawsze wyrzekła się Krymu, czym zgłosił akces do klubu „pożytecznych idiotów Putina”. Kilka dni później zapowiedział też, że wstrzyma w Ukrainie finansowanie łączności satelitarnej Starlink, która przecież jest kluczowa dla obrońców. Na szczęście szybko z tej decyzji się wycofał. I choć kilka miesięcy temu w programie „Saturday Night Live” rzucił mimochodem: „Czy naprawdę myśleliście, że jestem normalny?”, trudno ignorować wypowiedzi kogoś, kto jest tak rozpoznawalny.
Musk wpisuje się w powszechne zjawisko szukania u celebrytów opinii na każdy temat, od tresury psa, poprzez przepis na szarlotkę, a kończąc na globalnym ociepleniu. Rodzi to pytanie: gdzie się kończy ekstrawagancja, a zaczyna niebezpieczna głupota? William Randolph Hearst III, przed drugą wojną światową jeden z najbogatszych Amerykanów, był przekonany, że zważywszy na kasę, jaką dysponował, uczyni i z Benito Mussoliniego, i z Adolfa Hitlera swych zagranicznych korespondentów i tym samym zapewni światu pokój.
Dla zagorzałych fanów Musk to Henry Ford, Bill Gates i Steve Jobs w jednym. On sam powtarza, że nie jest inwestorem, że chce stworzyć przełomowe technologie, a nie pułapkę na myszy, która dobrze się sprzeda. Sceptycy powiadają, że dla Muska liczy się głównie to, aby świat widział jego wyjątkowość, a na przykład Hyperloop, futurystyczny system transportowy, to wyłącznie sztuczka marketingowa i Musk nie ma najmniejszej ochoty, aby się tym na poważnie zająć.
Nawet gdyby tak było, to Tesla wciąż nie ma sobie równych na rynku aut elektrycznych, a SpaceX wygrywa rywalizację z potentatami w przemyśle lotniczym, buduje lepsze rakiety, i to w dodatku dużo taniej. Poza tym daje NASA szansę, aby nie utracić kontaktu z czołówką w podboju kosmosu.