230. dzień wojny. Jeśli Rosja chciała stępić siłę Ukrainy, to skucha. Więc o co chodziło?
W poniedziałek w 70 obiektów w Ukrainie trafiło 41 rakiet różnych typów (z 84 odpalonych) i trzy sztuki amunicji krążącej (z 13 wysłanych). Niektóre rakiety siłą swego wybuchu raziły więcej niż jedno miejsce. Brzmi strasznie: wystrzelono blisko sto pocisków. Ale było zupełnie inaczej. Rosjanie uderzyli w sumie w 29 obiektów związanych z infrastrukturą krytyczną, ale nie w stopniu, który miałby wpływ na jej funkcjonowanie.
Weźmy elektrownię. Wydawałoby się, że jak się ją trafi, to prądu nie ma i nie będzie. Wcale tak nie jest. W elektrowni węglowej można np. trafić w hałdy i rozrzucić węgiel po okolicy. Da się to posprzątać. Można trafić w biurowiec, ale to też nie problem – dyrektor, finanse i kadry przeniosą się na jakiś czas do kontenerów mieszkalnych, trudno. A prąd nadal płynie. Co trzeba trafić, żeby na długo unieruchomić elektrownię? Są trzy takie elementy: kotłownia, hale turbin i stacja elektroenergetyczna (transformatorowo-rozdzielcza) z nastawnią. Kotłownie i hale turbin umieszcza się w potężnych betonowych budynkach, ze ścianami i stropem o wielkiej wytrzymałości – gdyby doszło do wybuchu kotłów lub rozerwania turbiny, awaria nie porazi reszty obiektu. Żeby je zniszczyć, trzeba uderzyć celnie, najlepiej silnym ładunkiem typu penetrującego. Są specjalne ładunki do przebijania grubego betonu nawet pod warstwą ziemi. Ale nie na rosyjskich rakietach.
W tej sytuacji należało zniszczyć stację elektroenergetyczną, czyli cały zespół transformatorów, szyn energetycznych, rozdzielni i nastawnię sterującą.