W sobotę ok. godz. 6 rano na moście Kerczeńskim łączącym Krym z Rosją eksplodowała ciężarówka. Wybuch zniszczył dwie z czterech nitek przeprawy drogowej i podpalił siedem wagonów kolejowych przewożących paliwo na półwysep. Dwa odcinki mostu częściowo się zawaliły, zginęły trzy osoby. I choć kilka godzin później ruch został w jakiejś mierze wznowiony, kluczowa trasa zaopatrzenia na front jest uszkodzona, a eksplozja była policzkiem dla Putina.
Podwójnym. Z jednej strony, jeśli faktycznie stoi za tym wszystkim Ukraina, jej służby zademonstrowały wyjątkowe możliwości, a ponieważ wybuch wydarzył się dzień po 70. urodzinach prezydenta, był zarazem kartką z życzeniami od władz w Kijowie. To właśnie sugerował wpis szefa Rady Bezpieczeństwa Narodowego i Obrony Ukrainy Ołeksija Daniłowa, który obok filmu płonącego mostu zamieścił w sieci słynne wideo z 1962 r., na którym Marilyn Monroe zmysłowo śpiewa Johny′emu F. Kennedy′emu: „Happy birthday, Mr. President”. Kreml i bez tego nie miałby wątpliwości, kto zorganizował operację, zwłaszcza że Kijów od początku zapowiada „demontaż samowolki budowlanej na terytoriach suwerennej Ukrainy”.
Czytaj też: Wybuchowy prezent dla Putina. Wszystkich nurtuje, jak to zrobiono
Most pod pozornie silną ochroną
Cios był potężny, chociaż most nie runął. Widząc skalę zagrożenia, Putin zdecydował się najpierw zabezpieczyć infrastrukturę w Cieśninie Kerczeńskiej, więc nie tylko przeprawy transportowe, ale też most energetyczny i gazociąg z Krasnodaru na Krym. W dekrecie, który podpisał, przerzucił zadania i odpowiedzialność z ministerstwa transportu na Federalną Służbę Bezpieczeństwa. Wcześniej za ten rejon odpowiadało kilka instytucji. W 2019 r. szef Rosgwardii Wiktor Zołotow oświadczył, że do zabezpieczenia mostu powołano osobną brygadę, w skład której wchodziły oddział marynarki wojennej, pułk Gwardii Narodowej, jednostki operacyjne i specjalne. Upraszczając: Rosgwardia odpowiadała za ochronę obszaru wodnego mostu (także część podwodną), natomiast resort transportu i Rosżeldor (koleje państwowe) za ochronę „drogowych i kolejowych elementów przeprawy”.
Putin żąda teraz powołania komisji śledczej, która ma ustalić szczegóły zamachu i poszukać luk, które umożliwiły atak terrorystyczny, gdyż tak właśnie kwalifikują to wydarzenie władze Rosji. Jak twierdzi Narodowy Komitet Antyterrorystyczny, było to uderzenie precyzyjnie zaplanowane – ciężarówka wybuchła dokładnie na wysokości pociągu, który na górnym poziomie mostu transportował paliwo na półwysep.
Szybko zidentyfikowano jej właściciela, którym okazał się mieszkaniec Kubania Samir Jusubow. Portal Baza opublikował wideo, na którym mężczyzna oświadczył, że przebywa za granicą i „nie ma nic wspólnego z tym, co stało się na Moście Krymskim”. Wyjaśnił też, że z ciężarówki korzysta jego wuj Mahir Jusubow, prowadzący usługi logistyczne. Jak dodał, zamówienia były realizowane przez internet. Według źródła rosyjskiego dziennika RBC kierowca mógł być wykorzystany na ślepo, co oznacza, że przypuszczalnie nie wiedział o planowanym ataku.
Czytaj też: Nie histeryzować! Jak propaganda tłumaczy porażki armii Rosji
Putin udaje, że go nie ma w domu
Jeśli potwierdzi się wersja z ciężarówką, a nie np. atakiem rakietowym, winna może się okazać korupcja i nieudolność władz – czyli to co zwykle. Rosyjski portal zamówień publicznych podał w sobotę, że ministerstwo transportu zakontraktowało 617 mln rubli na doposażenie mostu w techniczne środki bezpieczeństwa, lecz do 2019 r. nie było w stanie wdrożyć swoich projektów. Poziom zabezpieczenia nie był jednolity na całej przeprawie. Dziennikarze RBK ustalili, że o ile na kolei wszystkie składy podlegały kontroli, o tyle na drogach jedynie co drugi. Obawiano się korków i niezadowolenia turystów, więc na przeprawie drogowej panował nie trzeci – jak w przypadku kolejowej – poziom alertu, ale drugi.
Wykluczone przecież, żeby winien był sam Putin. Dlatego w obliczu każdego potężnego ciosu milczy, gasi światło na Kremlu i udaje tak długo, jak się da, że sprawy nie ma. W praktyce wygląda to tak, że reaguje dopiero po dłuższym czasie i zawsze pośrednio, zaprzęgając do tego swego rzecznika Dmitrija Pieskowa. Po kilku godzinach w sobotę poinformował on o krokach podjętych przez prezydenta, ale i zapewnił, że w najbliższych dniach przywódca nie przewiduje apeli do Rosjan. Nic nowego, jeśli przypomnimy sobie, że gdy w 2000 r. utonął okręt jądrowy „Kursk”, Putin był na wakacjach i zareagował pięć dni później. Osobiście sprawę skomentował dopiero w niedzielę. Wieczorem agencja TASS poinformowała, że według prezydenta Putina nie ma wątpliwości, ze wybuch był atakiem terrorystycznym wymierzonym w krytyczną infrastrukturę cywilną, a za incydentem stoją ukraińskie służby bezpieczeństwa.
Standardowo też winni są „źli bojarzy”, niepowodzeniami zajmują się więc politycy średniego szczebla. Na Krym poleciał wicepremier Marat Khusnullin, szefowie resortów transportu i sytuacji nadzwyczajnych. Na miejscu „pożar gasił” także gubernator Sewastopola Michaił Rażdżew i rosyjskie władze półwyspu. Od rana apelowały do spanikowanych mieszkańców o spokój. Rażdżew zapewniał, że miastu benzyny i żywności wystarczy na 40 dni, więc nie ma potrzeby gromadzić zapasów. Chwilowo zakazał też sprzedaży paliwa w kanistrach, „żeby nie wywoływać sztucznej histerii”. Później, kiedy częściowo udrożniono ruch, zwrócił się do turystów, których na Krymie wypoczywa ok. 50 tys., by pozostali w hotelach na koszt lokalnych władz.
Czytaj też: Krym, czuły punkt Rosji i Putina
Trudny weekend dla propagandy Kremla
Uspokajać nastroje próbowali też kremlowscy propagandyści. Większość w weekend wypoczywała, na posterunku pozostał więc „wtaroj sort” (drugi gatunek) gwiazd. W czołowym programie „Sołowiow Live” zamiast gospodarza Władimira Sołowiowa wystąpił przed kamerami Dmitrij Jewstafiew, kremlowski politolog, bardzo niezadowolony, że ponownie trafił mu się „trudny weekend”. Co zaskakujące, długo milczeli na Telegramie zawsze lojalni Z-patrioci. Gdy już było wiadomo, jaki jest przekaz dnia, skoncentrowali się na nim: „bez paniki, nic takiego się nie stało”, i podawali dalej zdjęcie mostu oświetlonego tego wieczoru w barwach rosyjskiej flagi.
Tymczasem stało się o wiele więcej niż widać na zdjęciach. Po pierwsze, padł mit Putina polityka, któremu zawsze dopisywało szczęście. Z każdego kryzysu wychodził przecież bez uszczerbku. Napadł na Gruzję, a w nagrodę dostał reset z Zachodem. W 2014 r. wziął Krym bez jednego wystrzału, a Zachód wstydliwie odwrócił wzrok. W 2018 r. użył broni chemicznej w Wielkiej Brytanii (sprawa Skripala), a skończyło się kryzysem dyplomatycznym. Nie wspominając już o tym, że – jak wierzą Rosjanie – to Putin doprowadził do zwycięstwa Donalda Trumpa.
Cios w most i władzę Putina
Atak został odczytany jako personalny afront. Z trzech ciosów, które mogą pogrążyć Putina, dwa zostały już wymierzone. Pierwsze było zatopienie flagowego okrętu Floty Czarnomorskiej „Moskwa”, drugie uszkodzenie Mostu Krymskiego, symbolu władzy rosyjskiego prezydenta, kropką nad „i” będzie odbicie Chersonia przez Ukraińców.
Uderzenie w „most Putina” ma jednak największy kaliber. Prezydent taktuje go bardzo osobiście, a propaganda Kremla zawsze stawia w pierwszym szeregu jego sukcesów. W 2018 r. Putin otwierał pierwszą część przeprawy, przejechał przez nią ciężarówką Kamaz i oświadczył, że dla Rosji to osiągnięcie historyczne, a dla niego samego – spełnienie marzeń.
Miał rację – połączył Krym z Rosją, czego nie były w stanie dokonać nawet władze radzieckie. Pierwszy most krymski powstał podczas Wielkiej Wojny Ojczyźnianej jesienią 1944 r., ale zimą następnego roku zniszczył go lód z Morza Azowskiego. W 1954 r. udało się uruchomić przeprawę promową, ale brak funduszy zgasił wszystkie pomysły z lat 70. i 90. Udało się dopiero po aneksji Krymu, i to też nie od razu. Budowę rozpoczęto w 2015 r., trzy lata później otwarto most drogowy, przeprawę kolejową – między grudniem 2019 r. i czerwcem 2020. To była chluba Putina, symbol aneksji, a zarazem najdłuższy, bo 19-kilometrowy most w kraju.
Czytaj też: Odwet na Rosji za ewentualny atak jądrowy? Tak. Ale jaki?
Nowy dowódca, podbój Zaporoża i kosmosu
Atak dowodzi, że całkowite zerwanie mostu jest w zasięgu ukraińskich służb. Eksplozja utrudnia zaopatrywanie armii Rosji na wybrzeżu Morza Czarnego, lecz jeśli (albo: kiedy) zostanie zerwany, „cały rosyjski południowy front rozpadnie się szybko i łatwo” – wyjaśniał dziennikowi „Haaretz” Mykoła Bielieskow z Ukraińskiego Instytutu Studiów Strategicznych. Bez niego, a zwłaszcza nitki kolejowej, Kreml nie miałby wielu opcji zaopatrywania wojsk w paliwo i sprzęt. Dostawy drogą morską czy powietrzną byłyby ogromnie problematyczne. W dodatku alternatywna droga lądowa, wykorzystująca południowe terytorium Ukrainy zajęte przez rosyjskie siły, byłaby wystawiona na ukraińskie ataki i wymagałaby użycia ciężarówek, bo linie kolejowe tam nie funkcjonują.
Porażkę może przykryć tylko sukces i jeszcze więcej sukcesu. W kilka godzin po eksplozji rzecznik ministra obrony Siergieja Szojgu poinformował więc o nominacji nowego dowódcy operacji specjalnej w Ukrainie. Został nim gen. Siergiej Surowikin, który zasłynął z prowadzenia kontyngentu w Syrii, gdy rosyjskie siły masowo ostrzeliwały tam cywilów.
Później media skoncentrowały się na ostrzale Zaporoża. Tego samego, który niecałe dwa tygodnie temu anektował oficjalnie Putin. Wisienką na torcie wydaje się zapowiedź na Kanale Pierwszym, flagowej kremlowskiej antenie, premiery filmu o kulisach wielkiego sukcesu agencji Roskosmos, która latem ubiegłego roku wystrzeliła na orbitę „podniebne laboratorium”. Rosjanie dostaną namiastkę zwycięstwa na miarę Sputnika.
Krym, most, początek
Maskowaniu bolesnego policzka miały najpewniej przeszkodzić doniesienia wywiadu ukraińskiego, który sugerował, że w Moskwie zaczęły się aresztowania wojskowych, a w miasto wyruszyły elitarne siły Rosgwardii. To niepotwierdzone informacje. Faktem jest jednak, że problemy wewnętrzne na Kremu narastają, iskrzy między frakcjami. Szczególnie Kadyrow/Prigożin ostro punktują ministra Szojgu za nieudolność rosyjskiej ofensywy.
Putin nie interweniuje, bo jest słaby (to pierwsza opcja) albo po prostu zarządza kryzysem w elitach (opcja druga). Niebezpieczna jest dla niego bez wątpienia rosnąca świadomość, że wojna może się dla Rosji skończyć czymś więcej niż porażką. Ukraina po raz kolejny pokazała swoje możliwości. I ma ich coraz więcej. Może pójść za ciosem i odbić Krym, który jeszcze niedawno wydawał się „nie do odzyskania”.
Ambicje te potwierdził już w sobotę Mychajło Podolak. „Krym, most, początek. Wszystko, co nielegalne, musi zostać zniszczone, wszystko, co skradzione, zwrócone Ukrainie, wszystko, co okupowane przez Rosję, musi być oddane” – zatweetował doradca z kancelarii prezydenta Wołodymyra Zełenskiego.
Czytaj też: Rosyjski Posejdon wyszedł w morze i straszy. Powinien śmieszyć