Samemu Snowdenowi decyzja Putina nie musi się wydawać specjalnie podejrzana. W końcu na terenie Federacji Rosyjskiej ukrywa się od 2013 r. Kreml przyznał mu status azylanta politycznego, gdy Amerykanin ujawnił zasady działania tajnego programu PRISM. We współpracy z „Washington Post” i „Guardianem” opisał metody, za pomocą których rząd USA inwigiluje obywateli, zasłaniając się koniecznością wczesnego wykrywania zagrożeń terrorystycznych. Biorąc pod uwagę znaczenie sprawy, wyczyn Snowdena uznaje się za największy wyłom w strukturach bezpieczeństwa wewnętrznego USA w historii.
Snowden w kieszeni Putina
Po ucieczce ze Stanów jego pole manewru było dość ograniczone, mógł poruszać się tylko po krajach, które nie mają z Waszyngtonem podpisanej umowy o ekstradycji. Przez jakiś czas przebywał w Makau, dawnej portugalskiej kolonii, dzisiaj jednym z dwóch specjalnych regionów administracyjnych wchodzących w skład ChRL. To stamtąd przekazywał dziennikarzom kolejne informacje, o czym szeroko opowiadał m.in. Barton Gellman, amerykański reporter, dziś związany z magazynem „The Atlantic”, niegdyś z „Washington Post”. W poświęconej tej aferze książce „Czarne lustro: Edward Snowden i amerykańskie państwo nadzoru” Gellman opisał Snowdena nie tylko jako analityka NSA przekonanego o słuszności swoich działań, ale też postać skrajnie narcystyczną, która żądała od redakcji np. umieszczania jego zakodowanego podpisu w artykułach, by potwierdzić ponad wszelką wątpliwość, że on jest źródłem tajnych informacji. Wycieczki do podejrzanych parapaństw były jednak rzadkie i niebezpieczne. Snowden przebywał głównie w Rosji, która w 2020 r. przyznała mu prawo stałego pobytu.
Obywatelstwo było kwestią czasu. Zwłaszcza że Putin od początku uważał posiadanie (bo trudno inaczej nazwać jego status w Rosji) Snowdena w kieszeni za swój wielki atut. W 2017 r., wypowiadając się do filmu „Snowden” Olivera Stone’a (skądinąd innego znanego sympatyka rosyjskiego prezydenta), stwierdził, że nie uważa analityka z USA za tchórza. Jego zdaniem Snowden ani nie zadziałał na szkodę ojczyzny, ani nie oddał się na służbę obcego mocarstwa. Nikomu przecież nie udostępnił (przynajmniej na wyłączność) żadnych wrażliwych danych na temat poczynań rządu federalnego. Dodał na końcu, że „wszystko, co Snowden robi, robi publicznie”, co w rozumieniu Putina zwalniało go z odpowiedzialności za łamanie amerykańskiego prawa.
Oficjalnie Amerykanin nie zrzekł się macierzystego obywatelstwa. Oznacza to, że jego wniosek dotyczył drugiej, a właściwie podwójnej, amerykańsko-rosyjskiej narodowości. O obywatelstwo ubiega się też jego żona Lindsay Mills. Snowden od lat przy tym twierdzi, że nie boi się powrotu do USA. Chętnie by to zrobił, ale pod warunkiem, że władze zapewnią mu uczciwy proces.
Czytaj też: Śladami Snowdena. Pokolenie Y szuka swoich bohaterów
W wojnę nie wierzył
Dekret podpisany przez Putina, w którym obok Snowdena jest jeszcze 71 nazwisk, ukazał się w poniedziałek i natychmiast pojawiły się pytania, czy jako obywatel Federacji Rosyjskiej będzie on podlegał mobilizacji. Cytowani przez „Guardiana” jego rosyjscy prawnicy rozwiali te domysły, stwierdzając, że brak mu doświadczenia wojskowego. Nie znaczy to, że Snowden inwazji na Ukrainę nie popiera. Nigdy nie zajął w tej sprawie stanowiska sprzecznego z polityką Kremla. Wcześniej z kolei bagatelizował w sieci ryzyko wybuchu wojny, twierdząc, że zachodnie media po prostu próbują ją wywołać. Ostatni raz na ten temat wypowiedział się 27 lutego, zapowiadając milczenie w kwestii wojny, bo „jego opinie i tak nic nie zmienią”.
Relacja Snowdena z Kremlem daleka jest od jednoznacznej. Na pierwszy rzut oka Amerykanin w Moskwie czuje się dobrze, a Putin jest zadowolony, że ma straszak na Biały Dom. Z drugiej strony Snowden kilka razy odważył się publicznie skrytykować politykę rosyjskiego przywódcy, oskarżał go o łamanie praw człowieka i represje. To stopień krytyki, na który odważyć mógłby się tylko ktoś, kogo Kreml trzyma na długiej smyczy. Dla zwykłych dysydentów podobna wypowiedź bez co najmniej kary więzienia byłaby trudna do wyobrażenia. Możliwe więc, że Putin używa Snowdena jako listka figowego. Pozwalając mu odgrywać rolę koncesjonowanej opozycji, w dodatku spoza Rosji, przekonuje zachodni świat, że wcale nie jest władcą autorytarnym.
Czytaj też: Dlaczego Putin zaatakował i co go dziś przeraża
Putin drwi z Zachodu
Przyznanie rosyjskiego obywatelstwa Snowdenowi właśnie teraz, chwilę po ogłoszeniu mobilizacji i całkiem już poważnych groźbach nuklearnych, nie jest na pewno przypadkiem – jak wszystko, co nosi podpis Putina. Interpretować ten ruch należy wielowarstwowo. Po pierwsze, to na pewno drwina z Zachodu i jego liberalnych wartości. Po drugie, przypomnienie o politycznej broni, którą Kreml ma pod bokiem. Po trzecie, ewentualna amunicja w negocjacjach. Fakt, że Snowden jest teraz w świetle prawa obywatelem Federacji Rosyjskiej, w praktyce nie musi mu dawać żadnej ochrony. Gdyby Putin zdecydował się go poświęcić – w wymianie więźniów albo rozmowach o zniesieniu części sankcji – to, jaki ma paszport, nikogo by nie obchodziło.
Warto śledzić losy Snowdena, a w tym przypadku nawet cisza będzie wymowna. Do czasu, aż Putin zdecyduje się go użyć niczym pionka w zagrywce. Bo że go wykorzysta, nie ulega najmniejszej wątpliwości.
Czytaj też: Imperium znów atakuje. Co jest ostatecznym celem Putina?