Jeszcze w piątek wieczorem szefowa Braci Włoskich próbowała zmobilizować swoich sympatyków, przypominając, że cel prawicy nie został jeszcze osiągnięty. Na podsumowującym kampanię wiecu w Rzymie apelowała „o każdy możliwy głos”, zachęcając do wspólnego uczestnictwa w misji „przywrócenia Włochom dumy narodowej”. Choć jej partia samodzielnie przewodziła w sondażach nieprzerwanie od 27 kwietnia, podnosząc jeszcze od tego momentu swoje poparcie z 22 do 26 proc., Meloni, polityczka ze wszech miar pragmatyczna, zdawała się emanować co najwyżej ostrożnym optymizmem. Mówiła, że przed prawicą stoi ogromna szansa na naprawienie błędów i zaniechań poprzednich rządów, ale żeby móc to zrobić, w niedzielę trzeba będzie jeszcze pokonać rywali. Ciepło wypowiadała się też o prawdopodobnych przyszłych koalicjantach – Lidze Matteo Salviniego i Forza Italia Silvio Berlusconiego. Przede wszystkim dlatego że bez nich nie będzie w stanie stworzyć stabilnego większościowego rządu i budować kraju, o jakim marzy: konserwatywnego, chrześcijańskiego, wolnego od wpływów „globalnej lewicy”, czyli według Meloni – źródła wszelkich nieszczęść mieszkańców Półwyspu Apenińskiego.
Czytaj też: Włoska prawica pcha kraj w objęcia Putina
Prawica wygrywa wybory we Włoszech
Podane w exit poll wyniki nie odbiegły wyraźnie od przedwyborczych sondaży. Wygrali Bracia Włoscy, zdobywając między 22 a 26 proc. poparcia. Na drugim miejscu, z relatywnie niewielką stratą, uplasowała się centrolewicowa Partia Demokratyczna (17–21 proc.). Zaraz za prawicą, na trzecim miejscu, znalazł się poprzedni wyborczy zwycięzca Ruch Pięciu Gwiazd z poparciem wynoszącym 13,5–17,5 proc. W perspektywie ostatniej kampanii to wynik lekko zaskakujący, bo sondaże na tym miejscu plasowały raczej Ligę, ale trudno powiedzieć, żeby w Ruchu zapanowała ekstaza. Populistyczna formacja stacza się po równi pochyłej. W 2018 r. samodzielnie zdobyła ponad 32 proc. głosów w wyborach zarówno do Izby Deputowanych, jak i do Senatu. Dziś jednak o takim wyniku w Ruchu nikt nawet nie marzył. Osłabione odejściem twórców tamtego sukcesu, na czele z byłym już szefem dyplomacji Luigim Di Maio, wewnętrznymi sporami o ordynację podatkową i politykę zagraniczną oraz etykietką konformistów odpowiedzialnych za upadek rządu Mario Draghiego ugrupowanie straciło prawie 20 pkt proc. w porównaniu z poprzednią elekcją i – co za tym idzie – miejsce w koalicji rządzącej. Czwarte miejsce, wewnątrz partii uznane zdecydowanie za porażkę, zajęła Liga (8,5–12,5 proc.), którą po raz drugi w ostatnich czterech latach czeka los mniejszościowego koalicjanta.
Warte odnotowania są jeszcze rezultaty Forza Italia, która pod przewodnictwem Silvio Berlusconiego zdobyła 6–8 proc. głosów, oraz centrolewicowego sojuszu Azione + Italia Viva, którego twarzami byli były premier Matteo Renzi i były minister rozwoju Carlo Calenda (6,5–8,5 proc.). Te wyniki, choć z punktu widzenia liderów wyścigu wyborczego wyglądają marnie, mają spore znaczenie w matematyce przyszłego parlamentu. Renzi, wyłamując się Partii Demokratycznej, której w poprzednich wyborach sam przewodził, i zgarniając do siebie Calendę, wschodzącą gwiazdę włoskiej polityki, osłabił centrolewicowego monopolistę i być może ostatecznie odebrał progresywistom (w tym sobie samemu) szansę na stworzenie kolejnego rządu. Z kolei Berlusconi w typowy dla siebie sposób odegrał w minionej kampanii rolę niewidzialnego rozgrywającego. To wokół niego sformowała się centroprawicowa koalicja, to on połączył w jedną całość dwie dotychczas antagonizujące się partie – Braci Włoskich i Ligę. Przy okazji sam wykrawał sobie kolejną w swojej karierze ważną rolę we włoskiej polityce – po wyborach planuje zostać przewodniczącym Senatu, a w sierpniu zaczął lansować pomysł wprowadzenia bezpośrednich wyborów prezydenckich, być może myśląc w tym kontekście o własnej przyszłości. Pewne jest bowiem, że pomimo 86 lat Berlusconi z politycznej działalności wycofywać się nie zamierza.
Meloni pierwszą premierką w historii
Po zsumowaniu mandatów zdobytych przez bloki koalicyjne wątpliwości jest jeszcze mniej. Prawica zdobyła pomiędzy 111 a 131 miejsc w Senacie (101 gwarantuje większość) i 227–257 w Izbie Deputowanych (większość to 201). Meloni zostanie więc najpewniej szefową nowego włoskiego rządu, stając się tym samym pierwszą kobietą na tym stanowisku od utworzenia po II wojnie światowej włoskiej republiki. Dotychczas kraj miał aż 69 gabinetów, utrzymujących władzę średnio rok i sześć tygodni. Kierowali nimi jednak sami mężczyźni.
Czytaj też: Gwiazda salonów i agentka GRU. Przez 10 lat szpiegowała Włochy i NATO
Swój sukces szefowa Braci Włoskich zawdzięcza przede wszystkim sprawnie prowadzonej kampanii i redefinicji głównych osi krajowej debaty publicznej. W bezpośrednich starciach z rywalami, zwłaszcza szefem PD Enrico Lettą, wypadała znacznie lepiej. Precyzja wypowiedzi, zdecydowany (czasem agresywny) ton, chwytliwe hasła – to wszystko ugruntowało jej wizerunek jako polityczki efektywnej, sprawnej, choć czasem bardzo koniunkturalnej. W zależności od publiki, do której się zwracała, używała różnych narracji, mieszając wizerunki twardej nacjonalistki, czułej matki i obrończyni praw kobiet w społeczeństwie.
Liczy się skala. Dłuższe stopy w Photoshopie
Duży udział w zwycięstwie Braci miała też skuteczna kampania w internecie. Nie sposób tu nie dostrzec analogii z niedawnym triumfem prawicy, w tym Szwedzkich Demokratów (SD), w wyborach w Szwecji. Choć Bracia i SD to partie dość różne pod względem ideologicznych źródeł i elektoratu (klasa ludowa i wykluczeni u pierwszych, mieszczaństwo i przedsiębiorcza klasa średnia u drugich), wygrali dzięki skupieniu debaty na swoich ulubionych postulatach (w obu przypadkach była to migracja spoza Europy) oraz sprawności w sieci.
Meloni regularnie komunikowała się ze zwolennikami za pomocą „Gazzetta Tricolore”, partyjnego newslettera, który pod względem treści był po prostu ordynarną propagandą sukcesu. W dodatku nie zawsze opartą na faktach, bo jak doniosła „La Repubblica”, Bracia przerabiali w Photoshopie zdjęcia z kampanijnych wieców partii, rozciągając je i zwiększając głębię, aby stworzyć wrażenie o wiele większej liczby uczestników tych wydarzeń. Meloni wpadła, bo przy okazji powiększania tłumów… wydłużono na zdjęciu jej własne stopy. Niewiele to jednak zmieniło, bo w takiej komunikacji nie liczy się treść, a forma i skala. Tu Bracia okazali się bezapelacyjnymi liderami. Według kalkulacji stacji Euronews partia wydała na samą reklamę na Facebooku aż 119 tys. euro w ciągu ostatnich 30 dni. To prawie trzy razy więcej niż Partia Demokratyczna (46 tys. euro), druga w rankingu najaktywniejszych w mediach społecznościowych.
Czytaj też: Włochy. Dwa kraje w jednym
Lewica przechodzi do opozycji
Dla lewicy niedzielne wybory okazały się porażką – choć jak najbardziej spodziewaną. Wynik Partii Demokratycznej jest przyzwoity, jednak w końcowym rozrachunku nic nie zmienia. Letta przegrał nie tylko w rywalizacji całych ugrupowań, ale również ich liderów. W kampanii spisał się zdecydowanie słabiej od Meloni, przegrywał z nią retorycznie, nie przebijał się z własnym przekazem. Choć program PD merytorycznie był bogatszy od propozycji Braci, koncentrował się też na problemach realnych – sytuacji w oświacie i katastrofie klimatycznej – a nie wyimaginowanych, jak lansowana przez prawicę konieczność zbudowania mostu łączącego Sycylię z kontynentem. Dał się jednak wciągnąć w przepychanki wokół migracji, a w wywiadach uchodził za histeryka, który straszy Meloni jako nowym wcieleniem Mussoliniego. Nie pomogły wywiady dla zagranicznej prasy, jak niedawny dla Associated Press, w których alarmował Europę i świat przed demonami skrajnej prawicy. W kraju okazał się bezsilny, lewica przechodzi do opozycji.
Może się jednak okazać, że wcale nie na tak długo, jak się teraz wydaje. Na korzyść obozu progresywnego działa nie tylko statystyka i wspomniane rok i sześć tygodni trwania przeciętnego rządu, ale też skład przyszłej koalicji. Między jej członkami już zresztą trzeszczy. Zamieszanie wprowadza Berlusconi, który w niedzielę przekazał swoim sympatykom, że liczy na „więcej głosów, niż otrzyma Liga”. Publicznie poniżył też Salviniego, o którym powiedział, że „jest bystry, ale nigdy w życiu nie pracował”. Dwie rzeczy są już więc bardzo wyraźne. Po pierwsze, że Il Cavaliere, jak popularnie nazywa się byłego premiera we Włoszech, będzie cały czas sterował koalicją z tylnego fotela. Po drugie – w tym wyścigu zdecydowanie stawia na Meloni, co Salviniego prawdopodobnie rozwścieczy i rozczaruje. Lider Ligi za przyszłą panią premier nie przepada, bo uważa, że ukradła mu część elektoratu. Wreszcie sama Meloni bywa bezkompromisowa, a koalicja z zakotwiczoną politycznie w chadeckiej Europie Forza Italia może oznaczać konieczność kompromisów w relacjach z Brukselą – czyli coś, na co zwłaszcza partyjne doły wewnątrz Braci Włoskich patrzeć będą niechętnie. Wszystko to, napędzane ogromnym ego Salviniego, ambicją Berlusconiego i nieufnością Meloni wobec reszty klasy politycznej, może szybko doprowadzić do wewnętrznych napięć, a w konsekwencji – do rozłamu i upadku koalicji.
Europa na wybory we Włoszech patrzyła ze wstrzymanym oddechem, choć większość komentatorów biła na alarm ze złego powodu. Sama Meloni z Brukselą będzie żyć raczej dobrze, przynajmniej na początku kadencji. Doskonale zdaje sobie sprawę, że dziedziczy gospodarkę w trudnym stanie i jej ponowne rozpędzenie uzależnione będzie od pieniędzy z unijnego funduszu odbudowy. Znacznie bardziej niepokoi natomiast postawa Berlusconiego, polityka od dawna ciepło myślącego o Putinie i potencjalnie podatnego na rosyjskie wpływy. Jeszcze kilka dni temu mówił zresztą do sympatyków, że oczywiście Forza Italia popiera Ukrainę, ale słowa te padły dopiero po wypowiedzi, w której uznał Rosję za „pełnoprawny kraj europejski”. Kilka miesięcy temu jego postawa doprowadziła do wysadzenia kompromisu, na którym opierał się mocno proeuropejski i proatlantycki rząd Mario Draghiego. W kontekście toczącej się wojny i przetasowań w światowym porządku to on, a nie Meloni, powinien być może Europę i Waszyngton martwić dużo bardziej.
Czytaj też: Gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie Ukraina