210. dzień wojny. Hełm i karabin nie wystarczą. Dwa możliwe scenariusze branki Putina
W rosyjskiej armii dotychczas polegano na ochotnikach, którzy jednak nie zawsze byli ochotnikami. Czasem zaciągali się do ochotniczych batalionów, bo nie mieli innego wyjścia, ciężko im było znaleźć środki do życia. Inni szli do rosyjskiego wojska, bo są awanturnikami z urodzenia, tudzież wychowania, i taka ukraińska zadyma to coś dla nich – mogą bezkarnie wyładowywać swoje frustracje, złe emocje i inne niezbyt pozytywne uczucia. Ochotników namawiano na różne sposoby. Na przykład ktoś miał pójść do więzienia, ale jak się zaciągnął do ochotniczego batalionu, to nie szedł. Skoro nawet prywatna firma militarna, co prawda pod patronatem GU Sztabu Generalnego SZ FR (dawnego GRU), ale jednak przedsięwzięcie prywatne, jest w stanie wyjąć z więzienia ludzi, anulowawszy im resztę wyroku w zamian za pół roku służby w Ukrainie, to co dopiero może państwowe wojsko?
Trudno powiedzieć, ilu „ochotników” wysłano w ten sposób do Ukrainy. Dziesięć takich ochotniczych batalionów to jakieś 5 tys. ludzi. A na front wysłano może 30 batalionów, czyli ledwie 15 tys. Z czego jakaś ćwierć już wyleciała z szeregów, zginęli, zostali ciężko ranni albo zgarnięto ich do niewoli. Pewnie część z nich, gdy zobaczyła piekło wojny, nie wytrzymała psychicznie i zdezerterowała.
Czytaj także: My mamy NATO, Rosja ZATO. A na front wysyła sadystów
300 tys. rezerwistów. Czy to dużo?
Po wygłoszonym dziś rano orędziu prezydenta Władimira Putina wiemy, że zdecydowano o powołaniu 300 tys.