Zacznijmy od kwestii pochodzenia. Elżbieta II wywodziła się ze szkockiej rodziny. Jej matka była spadkobierczynią posiadłości Glamis Castle w Angus na północ od Dundee, pałacu, w którym William Shakespeare umieścił scenę zabicia króla w „Makbecie”. Elżbieta spędzała tu w dzieciństwie sporo czasu i korespondowała z babcią, do której zamek formalnie jeszcze należał. W zbiorach pałacu Buckingham zachowały się niektóre z pocztówek i listów, w których wychwalała otaczającą posiadłość przyrodę i zapowiadała swoje wizyty.
Lato często spędzała na północy, dzieląc czas między Glamis i Balmoral, rezydencję dziadków od strony ojca Jerzego VI. Jako nastolatka zadebiutowała tu publicznie – w 1944 r. wygłosiła przemowę na otwarcie budynku Królewskiego Klubu Żeglarskiego w Aberdeen, oddalonym od Balmoral o ok. 70 km.
Czytaj też: Zamki i pałace. Sześć najważniejszych rezydencji Windsorów
Królowa, która szanowała Szkotów
Zawsze czuła się tu dobrze, a o Szkotach wypowiadała się ciepło. Po jej śmierci brytyjska prasa wypełniła się zresztą relacjami ludzi, którzy przez 70 lat jej panowania mieli z nią różny kontakt. Zwłaszcza podczas pobytów w Balmoral i ona, i inni członkowie rodziny królewskiej korzystali z usług miejscowych rzemieślników i producentów żywności. Mieszkańcy hrabstwa Aberdeenshire wspominają ją jako osobę skracającą dystans, skromną, ale zawsze rzeczową. Choć komentatorzy spodziewają się rozniecenia na nowo debaty o niepodległości Szkocji z powodu zmiany na tronie, na razie przynajmniej takie głosy nie padły. Opinia publiczna wspomina teraz królową, która szanowała Szkotów – z wzajemnością.
Mogło być inaczej. Kiedy Elżbieta II została koronowana, w Szkocji podniosły się głosy, że nie ma prawa do tego imienia. W końcu Elżbieta I z Tudorów królową Szkocji nigdy nie była. Niektórzy nacjonaliści z północy zażądali nawet, by monarchini przyjęła dwa imiona i w Szkocji posługiwała się innym. Do tej tytularnej rebelii ostatecznie nie doszło, ale niesmak pozostał i był podstawą cichych antagonizmów.
Czytaj też: Widowiskowa monarchia brytyjska
Szkocka secesja i brexit
Przez kolejne lata w Szkocji umacniały się prądy niepodległościowe, w Londynie z kolei obawiano się o przyszłość monarchii, również z powodu konfliktu w Irlandii i terrorystycznej aktywności IRA. Kwestia ewentualnego referendum wracała od końca lat 70., mimo że Szkocja nie miała nawet własnych władz z realnymi prerogatywami – wprowadził je dopiero Devolution Act rządu Tony’ego Blaira z 1999 r. Dwie dekady wcześniej, w czasie obchodów ćwierćwiecza na tronie, Elżbieta II w Edynburgu wyraziła „zrozumienie dla politycznych aspiracji Szkotów”. Jak szybko dodała, „nie może zapominać, że była koronowana jako królowa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej”. Choć nie powiedziała tego wprost, wszyscy zrozumieli: zgody na secesję nie będzie.
Ten stanowczy ton po latach nieco złagodniał. Od czasów decentralizacji władz i ustanowienia parlamentów w Szkocji, Walii i Irlandii Północnej Elżbieta II jeździła na północ, by osobiście spotykać się w Edynburgu z każdym pierwszym ministrem. Rozumiała wiejący wiatr zmian. W 1999 r. w szkockim parlamencie powiedziała, że „wierzy w rozsądne decyzje” Szkotów na temat ich przyszłości. W tym samym roku niemal identyczne słowa wygłosiła pod adresem Australijczyków i ich ruchu republikańskiego.
Referendum w sprawie szkockiej niepodległości rozpisano w 2014 r., ale królowa nie zajęła stanowiska (tak się zresztą przyjęło), tak samo jak cztery lata później w sprawie brexitu. Miała jednak nadzieję, że „Szkoci bardzo uważnie przemyślą swoją przyszłość”, i można to uznać za lekkie wskazanie na „nie”. Ostatecznie wygrała opcja zjednoczeniowa, ale zwolennicy niepodległości uzyskali 44,7 proc. głosów. Za dużo, żeby ich ignorować i zakładać, że temat nie wróci.
Czytaj też: Ile i jak zarabia monarchia brytyjska
Westminster ważniejszy niż Windsor
Może właśnie teraz? Szkoci stracili królową, którą lubili – niektórzy nawet kochali – i przy Londynie trzymać ich będzie jeszcze mniej sentymentów. Ale okoliczności nie pomagają sprawie secesji. Królowa zmarła w Balmoral, więc świat znów spojrzał na Szkocję przez pryzmat monarchii, przypomniał sobie, że stanowi integralną część Królestwa, a monarchini czuła się związana z obiema rezydencjami. Trumna z ciałem królowej najpierw trafiła do Edynburga, a potem do Londynu.
Wywołana do tablicy Nicola Sturgeon, szefowa szkockiego rządu i przewodnicząca Szkockiej Partii Narodowej (SNP) opowiadała głównie o żałobie i smutku. Nie wspomniała przy tej okazji rzecz jasna, że chce przenieść stolicę na północ. SNP to ugrupowanie niepodległościowe, choć o stricte liberalnej orientacji, powoli wygryzające partie z południa: Laburzystów i Liberalnych Demokratów.
Ale kwestia niepodległości z monarchią ma akurat niewiele wspólnego. Sturgeon wielokrotnie podkreślała, że nawet w przypadku secesji ustrój kraju pozostałby niezmieniony. Czyli to brytyjski monarcha byłby nadal głową państwa, tak jak w Kanadzie czy Australii. Oczywiście zakres obowiązków pierwszego ministra, pewnie już nazywanego premierem, byłby nieporównywalnie większy, ale król czy królowa nie zniknąłby całkowicie z przestrzeni publicznej, monet, banknotów czy znaczków. Ważniejsze dla politycznej przyszłości Szkocji są rzeczy, które dzieją się w Westminsterze, niż historie z Windsoru i Buckingham.
Karol III. Ostatni król Szkotów?
Karol III w sprawy Szkocji będzie zapewne zaangażowany jeszcze bardziej niż jego matka – właśnie dlatego, żeby do secesji nie dopuścić. Dziennik „The Herald” w niedzielnym wydaniu na okładce umieścił jego zdjęcie z prowokacyjnym pytaniem: „Zbawca Unii czy ostatni król Szkotów?”. Ta druga opcja wydaje się teraz mało prawdopodobna. Już zresztą trwa kampania przypominająca, że ze Szkocją wiele go łączy. Dość wspomnieć, że w Balmoral spędził z Dianą miesiąc miodowy.
W dłuższej perspektywie układ sił może się oczywiście zmienić. Niemniej to bieżąca brytyjska polityka, sytuacja gospodarcza i relacje z resztą świata (Liz Truss raczej chce się od niej izolować, niż z nią współpracować) ostatecznie odegrają ważniejszą rolę w decyzji o ewentualnym referendum. Monarchia jest dziś dla Szkotów odległym, ale przez to niegroźnym i mimo wszystko partnerem, a nie wrogiem. Ta chłodna, ale szczera miłość jeszcze pewnie długo się utrzyma.