„Mówimy o tych zdarzeniach w sposób odpowiadający temu, czym z dzisiejszej perspektywy były: ludobójstwem” – powiedział w maju 2021 r. ówczesny minister spraw zagranicznych Niemiec Heiko Mass. „Prosimy o przebaczenie i uznając niemierzalne cierpienie ofiar, udzielamy wsparcia w wysokości 1,1 mld euro na programy odbudowy i rozwoju”.
Chodziło o zapomnianą masakrę. Między 1904 a 1908 r. Niemcy, próbujące dołączyć do grona europejskich kolonialistów dzielących między siebie Globalne Południe, dokonały pierwszego ludobójstwa XX w. W Niemieckiej Afryce Południowo-Zachodniej, dziś Namibii, wymordowano do 100 tys. rdzennych mieszkańców, głównie z ludów Herero i Nama. Proporcjonalnie to jedna z największych zbrodni w historii – zagłodzonych na pustyni i zabitych w obozach koncentracyjnych zostało nawet 80 proc. Herero i 50 proc. Nama. Przy okazji Niemcy wymordowali tysiące przedstawicieli San i Damara.
Trudne słowo „reparacje”
Przez ponad wiek ludobójstwo, zresztą tak jak cały dość krótki etap kolonialny w dziejach Niemiec, nie było tematem dyskusji politycznej. Dopiero w latach 90., gdy Namibia jako jedno z ostatnich państw w Afryce uwolniła się spod okupacji apartheidowego RPA, potomkowie ofiar zaczęli domagać się zadośćuczynienia. Międzyrządowe negocjacje ruszyły w 2015 r., ale wypracowane 113 lat później porozumienie mało kogo usatysfakcjonowało i do dziś nie zostało wprowadzone w życie, choć Berlin pewnie chciałby tę sprawę już mieć z głowy.
Niemal groteskowy opór przed uznaniem odpowiedzialności za ludobójstwo i obsesyjne unikanie słowa „reparacje” stoją w kontraście z polityką wobec odpowiedzialności za II wojnę światową i Zagładę, której Niemcy nigdy nie kwestionowały. Naukowcy ciągle zestawiają Aufarbeitung, czyli przepracowanie winy za Holokaust, z ignorowaniem cierpienia Herero i Nama. Chodzi tylko o rasizm i postkolonialny paternalizm czy o coś więcej?
Namibia płaci do dziś
Cesarskie Niemcy dołączyły do europejskiego wyścigu o Afrykę bardzo późno, bo dopiero pod koniec XIX w. Za czasów Bismarcka podbiły terytoria wchodzące dziś przede wszystkim w skład Namibii, Tanzanii, Kamerunu i Togo. Pozbawiona niebezpiecznego lasu tropikalnego Afryka Południowo-Zachodnia (dziś Namibia) była wówczas uznawana za najatrakcyjniejszy teren dla osadników.
Kolonia o powierzchni niemal trzy razy większej niż współczesna Polska była do tego prawie niezamieszkana (dziś mieszka tu 2,5 mln osób). Wydawało się, że łatwo będzie więc przydzielić ogromne połacie ziemi osadnikom z Europy bez oporu rdzennej ludności. Przez pierwszych kilkanaście lat faktycznie walk było mało, ale w 1904 r. Herero wzniecili powstanie. Chcieli po prostu odzyskać ziemie, ale w starciu z kolonialną armią nie mieli szans. W kolejnych latach Niemcy pod dowództwem gen. Lothara von Trothy wymordowali większość Herero i blisko połowę Nama. Nie ma wątpliwości co do celowości zbrodni – niezbędnego kryterium, by uznać ją za ludobójstwo. Von Trotha wydał jednoznaczne rozkazy. Herero i Nama mieli zginąć – mężczyźni, kobiety, dzieci; uzbrojeni i nie. Dużą część wypędzono na pustynię Omaheke, a gdy armia zablokowała dostęp do nielicznych źródeł wody, ludzie umierali z pragnienia. Tysiące osób zginęło też w obozach pracy w Swakopmund i na Wyspie Rekinów.
Na tym się nie skończyło. Szczątki wymordowanych Niemcy wysłali z powrotem do kraju, gdzie przez dziesiątki lat były obiektami eksperymentów medycznych (często mających udowodnić rasistowskie urojenia o wyższości Europejczyków) i eksponatami w muzeach. Ale najtrwalszym efektem ludobójstwa była zmiana struktury społecznej Namibii, która trwa do dziś. Biali osadnicy wciąż kontrolują większość ziemi uprawnej i stanowią elitę społeczeństwa. Pogłębione przez lata apartheidu nierówności wywodzą się z mordów ponad wiek temu. Do ludobójstwa doszło, zanim w Namibii odkryto jej największe bogactwo naturalne, czyli diamenty.
Czytaj też: Narodziny pojęcia „ludobójstwo”
Odpowiedzialność moralna, ale nie prawna
Do lat 90. Niemcy praktycznie nie mówili publicznie o Namibii, a tym bardziej o ludobójstwie. Temat pojawił się na agendzie dopiero po uzyskaniu przez kraj niepodległości w 1990 r. Od nieudanej próby pozwania Niemiec przez diasporę Herero w USA stopniowo rosło zainteresowanie opinii publicznej i polityków, odbyły się pierwsze zwroty szczątków, aż w końcu w 2015 r. rzecznik niemieckiego MSZ na konferencji prasowej użył słowa „ludobójstwo”. Ruszyły negocjacje międzyrządowe, które po dziewięciu rundach przerwanych wybuchem pandemii doprowadziły do porozumienia w 2021 r.
Niemcy zobowiązały się zainwestować 1,05 mld euro w ciągu 30 lat w programy rozwojowe na rdzennych terenach Herero i Nama. Kolejne 50 mln euro ma trafić na projekty związane z upamiętnieniem ludobójstw i pojednaniem. Cała kwota jest mniej więcej równa temu, co Niemcy przekazały w pomocy rozwojowej Namibii od lat 90., więc w zasadzie zobowiązały się jedynie utrzymać ten poziom wsparcia. W porozumieniu nie ma słowa o „reparacjach” czy „odszkodowaniu”; Niemcy wzięły odpowiedzialność moralną i polityczną, ale – co jednoznacznie podkreślił Maas – nie prawną. Ani cent nie trafi bezpośrednio do potomków ofiar. Cisza o zwrocie zagrabionych ziem, kwestii dla Namibijczyków fundamentalnej.
Herero i Nama nie uznali tego porozumienia za satysfakcjonujące. Zostało wypracowane bez nich, przez negocjatorów z rządzącej od niepodległości partii SWAPO, zdominowanej przez Ovambo z północy. Tekst oświadczenia za zmarnowaną szansę uznały liczne organizacje prawnoczłowiecze i zrzeszające ludność rdzenną.
Dlaczego Niemcom tak trudno uznać odpowiedzialność za niekwestionowaną zbrodnię? Na pewno nie bez znaczenia jest europejski rasizm – dużo łatwiej zignorować ludobójstwo Czarnych mieszkańców odległego i mało znanego kraju, nieśledzone przez media. To, że Namibia jeszcze 75 lat po czasach niemieckiego kolonializmu nie była niepodległa, a sam okres kolonialny trwał tylko 31 lat, pomogło zapomnieć o tej zbrodni.
Czytaj też: Jak Niemcy radzą sobie ze swoją przeszłością?
Wyparte zbrodnie kolonializmu
Henning Melber, niemiecki naukowiec, który był członkiem SWAPO w czasach walki z apartheidem, zwraca uwagę na rolę skrajnej prawicy. Wzrost popularności AfD – partii jednoznacznie odrzucającej jakąkolwiek krytykę kolonializmu – podkopał rodzący się od paru lat konsensus. Do tego reparacje za zbrodnie i uznanie ich za zło stanowi precedens dla podobnych roszczeń w koloniach innych państw, potencjalnie znacznie dalej idących. Polityka w Namibii też nie jest bez winy – SWAPO raczej dobrze koegzystuje z potomkami niemieckich osadników. Redystrybucja środków i zwrot zagrabionych ziem Herero i Nama nie są dla tej partii aż tak ważne.
Ale najważniejszym czynnikiem może być, paradoksalnie, głęboko idący Aufarbeitung Zagłady i jego kompensacja. Zwraca na to uwagę Franziska Boehme z Texas State University – energia poświęcona na przepracowanie jednej zbrodni może zmniejszać szanse na refleksję na temat innej, mniej znanej.
Niemcy nigdy nie unikali odpowiedzialności za Holokaust, a ich system edukacji jest zbudowany na niepodważalnej winie za nazizm i jego zbrodnie. Ale ta kolektywna trauma jest kompensowana wybielaniem kolonializmu. Niemcy często mówią o sobie: „dokonaliśmy okropnych zbrodni w historii, ale akurat zbrodnie kolonialne to domena innych”. Najsilniej widać to w romantyzacji stosunku niemieckich osadników do rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej. Przyznanie się do ludobójstwa w Namibii osłabia ten wyidealizowany obrazek.
Herero i Nama liczą, że uda im się wynegocjować nowe porozumienie, na którym skorzystają bezpośrednio potomkowie ofiar. W styczniu 2022 r. zwrócili się o to do nowej ministry spraw zagranicznych Annaleny Baerbock. Po inwazji Rosji na Ukrainę sprawa zeszła jednak na znacznie dalszy plan.