Jednak i w nim widziałem polityka, który Zachód oceniał źle, a w słowiańszczyźnie naiwnie upatrywał dobroci i braterstwa. W tym wspomnieniu korzystam z przywileju wieku: zdarzyło mi się być statystą w filmie wielkiej przemiany ustrojowej. O faktach politycznych związanych z życiem Gorbaczowa już pisaliśmy. Ja mam do zreferowania trzy obrazki z Gorbaczowem, z którym zetknąłem się bezpośrednio.
Popis otwartości
Pierwszy dotyczy pierestrojki, czyli próby przebudowy absurdalnej i niewydolnej gospodarki tzw. socjalizmu – a więc jednego z głównych haseł Gorbaczowa. Gorbaczow wcale nie zamierzał owego socjalizmu przekreślać, lecz z uporem wierzył, że uda się go poprawić, by osiągnąć wydajność porównywalną z porządnym gospodarowaniem. Starałem się o wywiad z jakimś czołowym ekonomistą z nim związanym i wskazano mi dyrektora Instytutu Ekonomii Akademii Nauk ZSRR, no już lepiej nie można.
Pełen najgorszych obaw tam się udałem i nagle zaskoczenie: prof. Leonid Abałkin opisał gospodarkę Kraju Rad, jak byłby szczerym zwolennikiem rewolucyjnej zmiany ustroju. Podał przykłady niewiarygodnego marnotrawstwa sił i środków, nagradzania miernoty, lekceważenia wykształconych. Był absolutnie przekonany, że trwanie tzw. socjalizmu doprowadzi cały kraj do totalnego upadku. Dał popis „głasności”, otwartości, o której nawet w Polsce – najweselszym baraku w obozie socjalistycznym – się nie śniło. Nie wiedziałem, ilu Gorbaczow ma takich zwolenników i czy reprezentują siłę polityczną zdolną do owej pierestrojki, ale same te słowa robiły wrażenie.
W paszczy lwa
Drugi obrazek pochodzi z dnia wizyty Tadeusza Mazowieckiego na Kremlu w listopadzie 1989 r. Oto całkowicie uzależniony od Moskwy satelicki kraj, pełen rosyjskich wojsk, obiera sobie nagle niekomunistycznego premiera i ten premier jedzie do kraju, który nie raz brutalnie poskramiał buntujących się satelitów. Polska Agencja Prasowa, w której wówczas pracowałem, wysłała mnie dla wsparcia ekipy pracującej w Moskwie.
Dziennikarzy wypuszczono z samolotu przed Mazowieckim, by można było sfilmować moment jego wyjścia na lotnisko. Noc, światła reflektorów odbijały się w oczyszczonym ze śniegu czarnym tarmaku lotniska; wydawało mi się, że emocje udzieliły się wszystkim obecnym: Mazowiecki wchodził do paszczy lwa.
Tuż przed rozmową Mazowieckiego na Kremlu wpuszczono mnie do gabinetu Gorbaczowa. Pytałem, jak Moskwa ułoży sobie stosunki z Polską w tej zupełnie nowej sytuacji – z Polską, która chce mieć dużo większą niezależność. Gorbaczow, wydaje mi się, też poruszony, odpowiedział bardzo poważnie, cytuję z pamięci: „Cały świat na nas patrzy. Jakby to wyglądało, gdybyśmy my, sąsiedzi, nie potrafili ułożyć sobie dobrych stosunków?”.
Oczywiście nie miałem dostępu do ich rozmów. Dopiero z ujawnionych później dokumentów dowiedziałem się, że dużo miejsca Mazowiecki i Gorbaczow poświęcili perspektywie zjednoczenia Niemiec. Polska nie miała nawet potwierdzenia, że ewentualne przyszłe Niemcy – a istniała przecież jeszcze NRD – nie będą kwestionować granicy na Odrze. Mazowiecki chciał, by Moskwa gwarantowała przyszły traktat potwierdzający granicę polsko-niemiecką.
A Gorbaczow miał powiedzieć: „Dobrosąsiedzkie stosunki między naszymi krajami odpowiadają również strategicznym interesom Polski. Odnosi się to i do waszych stosunków z Zachodem, ponieważ dobre sąsiedztwo z nami jakby was ubezpiecza, tym bardziej że Zachód umie zastawiać pułapki”. Dziś widać, jak bardzo świat się zmienił! Tak przyjazne słowa Rosji? Gwarancje Moskwy? Gorzkiego śmiechu warte.
Twarz wielkorusa
Trzeci obrazek wiązał się z nagrodą, jaką nasza redakcja przyznała w 1997 r. w 40. rocznicę swego założenia. Postanowiliśmy przyznać symboliczne wyróżnienia trzem politykom, którzy pchnęli historię naprzód: premierowi Mazowieckiemu, przewodniczącemu Komisji Europejskiej Jacques′owi Delorsowi (który zaplanował i wdrożył plan powstania ważnych unijnych instytucji, m.in. euro) i właśnie Michaiłowi Gorbaczowowi, który – choć tego nie planował – przyczynił się do powstania nowej Polski. Nazwaliśmy tę nagrodę „Kamieniami Milowymi” (termin ów zrobił teraz karierę w zupełnie innym kontekście).
Opiekowałem się Gorbaczowem podczas jego kilkudniowej wizyty w Warszawie. To było w 1997 r., kiedy sprawa przystąpienia Polski do NATO była bardzo zaawansowana. Gorbaczow już zupełnie nie liczył się w polityce, kandydował wprawdzie na prezydenta w wyborach rok wcześniej, ale nie zdobył poparcia. Nagroda odnosiła się do przeszłości i rozpadu ZSRR. Pech chciał, że tuż przed przyjazdem do Warszawy Gorbaczow publicznie i stanowczo wypowiedział się przeciw naszemu członkostwu w Sojuszu. Byliśmy jednak przekonani, że – choć nieświadomie – był jednym z tych, którzy nasze członkostwo w NATO umożliwili i nagrody przecież nie odwołamy.
Po wywiadzie telewizyjnym przy placu Powstańców w Warszawie odwoziłem Gorbaczowa późnym wieczorem, właściwie już nocą, do rządowej willi na tyłach Belwederu, gdzie mieszkał. W limuzynie atmosfera lodowata, gdyż Gorbaczow miał pretensje o to, że źle przedstawiałem dziennikarce jego stanowisko przed wywiadem. Odczekał jednak aż do przyjazdu przed willę, wysiedliśmy z samochodu i w rozmowie sam na sam przed drzwiami do budynku zaczął mnie opierdalać. Za to, że Polacy dają się omamić przez Zachód, że zamiast się trzymać „braci Słowian”, ludzi z sercem, podobnych do nas jak dwie krople wody, idziemy w stronę Zachodu, któremu ufać absolutnie nie można. Ludzie tam kierują się interesem, a nie sentymentami. Wy tego nie rozumiecie, jesteście naiwni – mówił.
Odniosłem wrażenie, że zupełnie nie pojmuje okresu dominacji Moskwy w Polsce powojennej i pęt, jakie Rosja nałożyła naszemu kiepskiemu rozwojowi. Owszem, mówił, były „jakieś nieporozumienia”, ale można przecież je wyprostować – i tak dalej w tonie gniewnym, wręcz obraźliwym. Powoływał się przy tym na jakieś rozmowy z przywódcami zachodnimi i ustalenia, o których przecież nie miałem pojęcia ani nawet nie wiem, czy nie były konfabulacją. Ukazała się wtedy jego druga twarz – wielkorusa, pokojowego, nieakceptującego przemocy, ale przekonanego, że wielki Związek Sowiecki powinien trwać i potężnieć.
W każdym razie i tak należy mu się ciepłe wspomnienie. Może naiwnie, ale jestem przekonany, że jego Rosja nie zrodziłaby takiego potwora jak Putin.