Dotychczas znane były oskarżenia o „rozpalanie nienawiści na tle przynależności narodowej i podżeganie do konfliktów narodowych” oraz „gloryfikację antysowieckich band działających w czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i po niej. Bandy te grabiły i zabijały pokojowych Białorusinów”. Czyli „rehabilitowanie nazizmu”, twierdzi reżim. Za to Poczobutowi groziło więzienie – osadzenie w kolonii karnej na 5–12 lat.
Śledztwo trwało blisko półtora roku i właśnie dobiegło końca. Poczobut nie przyznał się do żadnego z zarzucanych czynów, żadnego z „przestępstw” wymyślonych przeciw niemu za poglądy, pracę dziennikarską i działalność na rzecz polskiej mniejszości. Nie zamierzał podpisywać żadnej „ugody” z Łukaszenką, nawet za cenę łaskawego zwolnienia z więzienia czy paszportu do Polski. W jedną stronę. Bez prawa powrotu do Grodna, gdzie mieszka z rodziną. Wszelkie takie propozycje odrzucał.
Czytaj też: Białe plamy w podręczniku historii Białorusi
Białoruskie prawo działa wstecz
Teraz, kiedy przeciągane na siłę śledztwo się zakończyło, Andrzej poznał wszystkie stawiane mu zarzuty. Okazało się, że prokuratura dorzuciła coś jeszcze: Poczobutowi zarzucono także działanie w celu zaszkodzenia bezpieczeństwu narodowemu Białorusi poprzez krytykowanie władzy i „apelowanie o nałożenie na państwo sankcji”. My możemy tutaj krytykować władzę, ale w Białorusi to zabronione, grozi bezpieczeństwu państwa.
Te zaskakujące zarzuty postawiono zapewne dlatego, że kara przewidziana za poprzednie, owe kilka–kilkanaście lat łagru, wydała się komuś za niska. Poczobut ma poczuć na własnej skórze władzę władzy i wymiaru sprawiedliwości. Dać przykład innym. Zarzut, jak łatwo się domyślić, dotyczy pracy dziennikarskiej. Faktycznie, pisał krytycznie o białoruskiej władzy, ujawniał, co ona robi z krajem, opozycjonistami, tymi, którzy nie wyrażają zgody na łamanie praw człowieka czy fałszerstwa wyborcze. Protestują, gdy pozbawia się ich podstawowych wartości, wolności słowa i wyboru. Podkreślają, że działanie na szkodę Białorusinów, czyli dokładnie to, co robi władza, nie może uchodzić płazem. To, co w demokracji jest normalnością, w Białorusi jest ciężkim przestępstwem przeciw krajowi i narodowi.
Tyle że od 500 dni Poczobut nie napisał ani słowa. Przepis, jaki przeciw niemu wytoczono, wprowadzono, gdy siedział w więzieniu. Więc dziś ma odpowiadać za coś, co nie było przestępstwem. Prawo działa wstecz i tak daleko, jak zechce reżim. O co innego może chodzić prokuraturze, jeśli nie o podwyższenie kary? Gotowa jest nawet się skompromitować, wykazując nieznajomość własnych kodeksów, oskarżając z paragrafów, jakie wprowadzono może nawet dla potrzeb tego śledztwa. Spokojnie, nikt nie piśnie o żadnej kompromitacji, wolność słowa już dawno zatłuczono na śmierć. Świeżutko, parę dni temu, zamknięto dostęp do stron niezależnej gazety „Narodnaja Wola”.
Warto też pamiętać, że po drodze znacznie zaostrzyły się relacje polsko-białoruskie z powodu szturmu grup emigrantów na granicę. Wydarzyła się napaść Rosji na Ukrainę, wojna, w której Białoruś nie bierze wprawdzie czynnego udziału, ale to z jej terytorium wystrzeliwane są rosyjskie rakiety i startują samoloty. Polska zajmuje jasne stanowisko, opowiadając się za sankcjami wobec Moskwy i Mińska. Łukaszenka, przetrzymując Poczobuta, traktuje dziennikarza nie tylko jak więźnia – próbuje zrobić z niego zakładnika. Może nawet kartę przetargową. Jawne maltretowanie psychiczne Poczobuta to także chęć zemsty na Polsce, próba pokazania, kto ma władzę. Bo nic go nie ogranicza, nie obowiązuje, depcze i lekceważy międzynarodowe umowy.
Czytaj też: Jak działa białoruska propaganda
Antypolski plan Łukaszenki
– Polska jest przez propagandę w Mińsku traktowana i przedstawiana jako wróg Białorusi i Białorusinów – zauważa Paweł Łatuszka, były ambasador Białorusi w Warszawie i minister kultury, dziś w opozycji. Propaganda wykorzystuje gesty wsparcia Ukrainy, by wbić ludziom do głowy, że Polska podsyca wojnę, występuje przeciw Rosji, w dodatku chce odzyskać zachodnią Białoruś, a nawet cały kraj. – To wściekły atak na Polskę, Polaków i polską mniejszość, realizowany zgodnie z antypolskim planem Łukaszenki. Jego elementy to aresztowania, procesy, niszczenie polskich grobów, co ostatnio wydarzyło się kilkakrotnie, zamykanie polskich szkół i ograniczanie nauki polskiego, także konflikty na granicy, prowokacje. Reżim celuje w prowokacjach i zawsze używał tego środka, by skłócać Polaków i Białorusinów.
Nękanie Poczobuta wpisuje się w ten plan. Postawa więźnia doprowadza Łukaszenkę do wściekłości: dziennikarz nie ulega presji, nie udało się go pognębić ani zmusić do uległości.
Jak może wyglądać sam proces? Zdaniem Łatuszki pewnie będzie niejawny. A sąd wyda wyrok dokładnie taki, jakiego zażąda Łukaszenka. – W Białorusi nie ma niezależnego sądu – podkreśla były ambasador, który do niedawna obserwował tę maszynkę z bliska. W tej chwili zapadają coraz wyższe kary („partyzantom”, sądzonym w Homlu, grozi nawet kara śmierci), bo chodzi o zastraszenie społeczeństwa, jeśli miałoby ochotę się zbuntować. Jest już ponad 1,2 tys. więźniów politycznych, w toku – 11 tys. spraw karnych z politycznym podtekstem, i dzieje się to w środku Europy, która może jedynie nakładać sankcje, które realnie niczego nie zmieniają.
Nie istnieje też wolna adwokatura; prawnicy podejmujący się obrony opozycji są wykreślani z palestry i pozbawiani możliwości wykonywania zawodu. Obrońcę Poczobuta obowiązuje klauzula tajności, nie może w żaden sposób komentować sytuacji klienta ani udzielać informacji na temat śledztwa. Nie wiadomo nawet, jakiej kary dziś domaga się prokuratura.
Andrzej nie dał się złamać
– Mimo wszystkich szykan i groźby ciężkiego wyroku Andrzej Poczobut nie traci nastroju. Taką informację przekazała jakiś czas temu jego żona Oksana – relacjonuje Wiktoria Bieliaszyn, dziennikarka „Gazety Wyborczej”. Dodaje, że dziennikarz nie skarży się na stan zdrowia – choć cierpi na przewlekłą chorobę serca, a zakażenie covidem przeżył chyba cudem, bo nie był leczony. Wygląda na to, że władzy zależy, żeby żył, przynajmniej do procesu, o którym z pewnością będzie głośno.
Rodzina spodziewa się, że to nie będą łatwe chwile, propaganda nie zostawi na Andrzeju suchej nitki, posunie się do oszczerstw i prowokacji wobec niego i najbliższych. Ciężko będzie, ale skoro Andrzej nie dał się złamać, to i rodzina bez wątpienia wytrwa. Po wyroku, nawet surowym, będzie szansa na dostęp do opieki medycznej i widzenia. To wyczekiwana chwila. Przez wiele miesięcy nie było żadnych wiadomości z więzienia, od niedawna Poczobut może otrzymywać listy od bliskich, nawet pisane po polsku. Długo mu odmawiano, ale po skardze dopuszczono przynajmniej dostarczanie korespondencji.
Czyta także – albo przede wszystkim – materiały ze śledztwa, ma miesiąc na zapoznanie się z zarzutami i „dowodami”. Choć to sytuacja surrealistyczna, musi się przygotować do procesu. Od miesięcy czekał na wyznaczenie daty. Z pewnością obmyśla strategię obrony, jeśli sąd dopuści go do głosu. Jako dziennikarz zawsze potrafił celnie argumentować i z pewnością ta umiejętność jeszcze się wyostrzyła. Teraz musi liczyć na siebie. Nawet jeśli nie został w Warszawie zapomniany, to niewiele udało się zrobić, żeby mu pomóc. Na granicy stanął mur, dosłownie i w przenośni. Wojna w Ukrainie jeszcze pogłębiła problemy. Ale nawet w czasie wojny dochodzi do wymiany jeńców. Czy zwolnienie Poczobuta naprawdę nie było możliwe? Z pewnością sprawa jest delikatna, a dziś znacznie trudniejsza niż pół roku temu. Ale po to są dyplomaci, żeby rozwiązywać trudne sprawy. Polscy również.
Na pytanie o stan Poczobuta i szanse pomocy rzecznik prasowy MSZ Łukasz Jasina odpowiada: „Obecna sytuacja redaktora Poczobuta pozostaje trudna. Jest on więźniem zbrodniczego reżimu traktującego żywych i martwych Polaków jako zakładników, odpowiadającego za łamanie praw człowieka i uczestniczącego w agresji na Ukrainie. MSZ bez chwili wytchnienia zabiega o jego uwolnienie zarówno w nielicznych kontaktach dyplomatycznych z reżimem, jak i na arenie międzynarodowej, nagłaśniając tę sprawę w największy możliwy sposób”.
Czytaj też: Białoruś. Ostatni europejski kraj z karą śmierci