Dlaczego nie wyszło
Tunezja, Egipt, Libia... Czy Arabowie są skazani na despotów?
Scenariusz jak z powieści Huellebeque’a albo nowego sezonu „House of Cards”. Demokratycznie wybrany prezydent dosłownie własnoręcznie pisze nową konstytucję, która daje mu władzę absolutną, poddaje pod referendum i 95 proc. wyborców entuzjastycznie głosuje na tak. Wyniki wita procesja trąbiących samochodów, są tańce uliczne i okrzyki lojalności dla nowego dyktatora.
Tak się właśnie stało w Tunezji, a jeszcze rok temu świeciła przykładem na Bliskim Wschodzie. Jedyna udana rewolucja arabskiej wiosny, tylko 20 miejsc za Polską w rankingu demokracji na świecie tygodnika „Economist”, zdobywczyni pokojowej Nagrody Nobla. W 2015 r. zostały nią wyróżnione cztery organizacje społeczeństwa obywatelskiego, za budowanie pluralistycznej demokracji i oddolne zażegnanie kryzysu politycznego.
Dziś tunezyjska opozycja i światowe media mówią o dyktaturze, sułtanacie, teokracji. Nowa konstytucja anuluje podział władz, daje prezydentowi Kaisowi Saidowi prerogatywy powoływania rządu, sędziów, rozwiązania parlamentu i pierwszeństwo inicjatywy ustawodawczej. Uniemożliwia usunięcie głowy państwa z urzędu i pozostawia otwartą drogę do wiecznego wydłużania jego kadencji.
Potrzeba sporo optymizmu i wyobraźni, żeby nie dojść do wniosku, że arabski eksperyment z demokracją właśnie się skończył i nic już z arabskiej wiosny nie zostało. W Egipcie, Libii, Syrii, Bahrajnie, Jemenie rządzą starzy lub nowi dyktatorzy i trwają wojny domowe. Monarchie, jak Jordania, Maroko, Arabia Saudyjska i pomniejsze, też się nie oświeciły. A skoro padł ostatni bastion – Tunezja – to może rzeczywiście Arabowie są skazani na despocję?
Arabski wyjątek
Tezę o tzw. arabskim wyjątku od demokracji spopularyzowali politolodzy Bernard Lewis i Samuel Huntington.