Old Saida Road w Bejrucie. Głośna arteria, która w trakcie wojny domowej (1975–90) dzieliła chrześcijański wschód i muzułmański zachód miasta. Z czasem przyjęła się nazwa Green Line od wszechobecnej tu roślinności. W niewielkim biurze BuyBitCoinLeb dwie osoby przy komputerach, ekspres do kawy i liczarka pieniędzy. Oraz klienci, którzy wchodzą lub wychodzą z plikami dolarów. – Byłem pierwszym aniołem Binance w Libanie – mówi Nader Dirany, szczupły mężczyzna około czterdziestki. Jest wyraźnie osłabiony, bo to ostatnie godziny ostatnich dni ramadanu, a Nader pości. – Moje konto na Twitterze obserwuje szef Binance i Paris Hilton – dodaje z szerokim uśmiechem.
„Anioły” w tym biznesie pełnią rolę pośredników, a Binance to największa giełda kryptowalut na świecie. Z kolei BuyBitCoinLeb, gdzie pracuje Nader, to jedna z najpopularniejszych platform brokerskich dla kryptowalut w Libanie. Usługa jest prosta: zapewnia łatwą wymienialność większości kryptowalut na dolara. Klient odwiedza ich biuro i „wirtualne” waluty, jak BitCoin czy Ethereum, zamienia na papierowe zielone. Albo odwrotnie.
– Z początku klientami byli zwykli ludzie. Ktoś zarabiał równowartość 600 dol. i przychodził tu, żeby setkę, którą mógł oszczędzić, zainwestować u nas. Ale teraz jest kryzys i ci ludzie zniknęli. Ich pensja jest dziś warta mniej niż 30 dol. – mówi Nader.
Zapaść
Kryzys w Libanie objął wszystkie wyznania, grupy etniczne, a do pewnego stopnia i klasy społeczne. W 2019 r. okazało się, że budowana przez blisko 30 lat i zachwalana przez zachodnich ekspertów polityka monetarna banku centralnego Libanu jest wielką, usankcjonowaną przez państwo, piramidą finansową.
Wartość libańskiego funta w stosunku do dolara oficjalnie wciąż wynosi 1507 do jednego, ale na czarnym rynku osiąga ok.