Gazprom właśnie zapowiedział, że od środy 27 lipca przesył gazu przez Nord Stream 1 ograniczy do zaledwie 20 proc. Oficjalnie przez problemy z turbinami, ale to w istocie odwet za sankcje i próba wywarcia presji na Europie. Putin liczy na panikę i efekt psychologiczny, więc grozi kryzysem energetycznym, szalejącymi cenami surowców oraz perspektywą recesji na Zachodzie.
Jego sekretarz prasowy Dmitrij Pieskow w poniedziałek twardo bronił wersji, że ograniczenia są spowodowane tylko dorocznym przeglądem. Czyli Rosja wciąż jest odpowiedzialnym dostawcą. Tyle że NS1 ma zaawansowany system awaryjny i co najmniej jedną zapasową turbinę, o czym informował m.in. dziennik „The Wall Street Journal”.
Czytaj też: Kuracja odwykowa. Jak się uwolnić od rosyjskiej energii?
Putin gra va banque
Europa w trybie wojennym odrabia trudną lekcję i szykuje się na niedobory energii w następnych 18 miesiącach. Nie ma też złudzeń co do tego, czy Rosja zdecyduje się w najbliższym okresie grzewczym eskalować swój szantaż surowcowy. „Ocena sytuacji opiera się dziś na założeniu, że Putin gra va banque. Ośmiela go sukces strategii stop-and-go, która szerzy chaos i pogłębia niepokój na rynku, jeszcze bardziej windując ceny” – twierdzi Annalisa Pertegella z think tanku Ecco. Rosja stworzyła sobie w ten sposób dodatkową poduszkę finansową o wartości przeszło 90 mld dol.
Bruksela słusznie nazywa działania Moskwy weaponizacją surowców energetycznych. Przystawiając gazową broń do skroni Europejczyków, Putin mówi: „bądźcie rozsądni”, ustąpcie, nie upierajcie się tak przy wspieraniu Kijowa, zluzujcie sankcje, a tani gaz popłynie szerokim strumieniem. Ale UE podjęła jedyną rozsądną decyzję: nie ulegać szantażowi.
Zwłaszcza że finalnie więcej straci Kreml. Dzięki nowym dostawcom Unia zastąpi z czasem te 40 proc. zapotrzebowania na gaz, które jeszcze rok temu zaspokajała Rosja. Jej miejsce zajmą Norwegia, Algieria, USA, Katar, które mają mają droższy gaz, za to bezpieczniejszy. Zmienia się też struktura dostaw; już w czerwcu sprowadzono do Europy rekordową ilość gazu skroplonego LNG, a największa gospodarka kontynentu – Niemcy – wyczarterowała pięć terminali do jego obsługi. Bruksela zaleca zarazem ograniczenie zużycia energii na poziomie 15 proc. Energię jądrową uznano za zieloną, a niektóre kraje wracają do węgla.
Gazowa broń przy skroni
Jeśli Europa pozostanie odporna na szantaże Kremla, Rosja wpadnie w spore kłopoty. Wystarczy spojrzeć na mapę: rosyjska infrastruktura przesyłowa rozbudowana jest głównie w kierunku zachodnim. To zrozumiałe – europejscy odbiorcy płacą na czas, ich stawki są wyższe niż dla Chin, a kontrakty wieloletnie.
Jeszcze rok temu mało kto wyobrażał sobie rezygnację z zakupów w Rosji. „Putin w kilka miesięcy zniszczył umiędzynarodowioną gospodarkę i swoją reputację jako niezawodnego dostawcy” – podkreśla w wywiadach Daniel Yergin, zdobywca Pulitzera, autor książki „The New Map: Energy, Climate, and the Clash of Nations”.
Putin doprowadził do sytuacji, gdy Rosja jest niechcianym i niewiarygodnym źródłem surowców energetycznych – fatalnie, skoro to Europa jest największym rynkiem zbytu. Średnio trafia tu połowa rosyjskiej produkcji ropy i 89 proc. gazu ziemnego. Surowce energetyczne stanowią większość, bo 60–70 proc. eksportu, a sektor paliwowy jest głównym źródłem dochodów budżetowych państwa.
Tak jak dla młotka wszystko jest gwoździem, tak dla rządzącego oficera FSB gaz jest przede wszystkim bronią. Dlatego nikt bardziej niż Putin nie szkodzi własnemu państwu. Właśnie skutecznie przekonał swoich największych klientów, żeby się od niego odcięli. Co gorsza, zdążył zainwestować miliardy euro w rozbudowę kolejnych nitek mających na trwałe powiązać i uzależnić Europę od taniego rosyjskiego surowca. I jaki jest efekt? Nord Stream 1 właśnie ograniczył przepustowość, gazociąg Nord Stream 2 – perła w koronie – został sfinalizowany, ale nie uruchomiony, a tranzyt Jamalem wstrzymany przez sankcje nałożone na Polskę.
Czytaj też: Putin marzy o petrorublu. Dlaczego to nie wypali?
Rosja ma trzy opcje. Wszystkie złe
Rosji zostają trzy opcje. I wszystkie są złe. Po pierwsze: eskalować szantaż, licząc na to, że Bruksela najpóźniej zimą ulegnie pod presją marznących Europejczyków. Po drugie, jeśli Europa będzie opierać się dłużej, ale finalnie nie zrezygnuje z taniego rosyjskiego gazu – po prostu przetrwać, przeczekać, napełnić magazyny niesprzedanym surowcem. Tu jednak możliwości są ograniczone i równie dobrze Rosja może być zmuszona spalać własny gaz. Eksperci Goldman Sachs przewidują prócz tego, że Gazprom będzie musiał ograniczyć produkcję, która już w pierwszej połowie lipca spadła o ponad 35 proc. w ujęciu rocznym.
Ostatnia i najmniej realna opcja trzecia: przekierować eksport na wschód. Infrastruktura w kierunku Azji jest jednak zbyt rachityczna. Rosja nie ma technicznych zdolności, żeby przestawić swój eksport z dnia na dzień, a nawet jeśli się na to zdecyduje, prace zajmą lata. Wymaga to też negocjacji z partnerami, którzy wiedzą, jak zdesperowany jest Kreml. Rosjanie mogą co prawda eksportować gaz innymi drogami, ale to znacznie droższe.
Jest zatem źle, będzie gorzej, a Rosjanie wmawiają światu, że mają się świetnie. Tymczasem straty są ogromne. Szacunki przedstawili 16 lipca dziennikarze portalu śledczego Meduza. Po pierwsze, budżet federalny na 2022 r. miał początkowo wykazać nadwyżkę w wysokości 1 proc. PKB (1,3 bln rubli), ale deficyt ma obecnie wynieść 1,2 proc. PKB (1,7 bln rubli). Po drugie, Energiewirtschaftliches Institut z Kolonii przewiduje, że w przypadku wstrzymania dostaw do Europy na sześć miesięcy Gazprom straci 24–27 mld euro, a przez dziewięć miesięcy – nawet 36–40 mld. Dla porównania: przychody firmy w 2021 r. wyniosły ok. 117 mld euro.
Czytaj też: Czy Polska przestanie importować gaz, ropę i węgiel z Rosji?
Nie ulec szantażyście z Kremla
Dodajmy do tego nasilające się skutki sankcji, ograniczające możliwości rozwojowe Rosji. Kraj przegapił swój moment na modernizację, którą zastąpił militaryzacją. Skazał się na rolę taniej stacji benzynowej dla świata i musi importować zaawansowane technologie (w tej sferze Rosja w 45 proc. jest zależna od Europy, po 11 proc. od USA i Chin). Oczywiście może starać się łagodzić sankcje, zastępując import własną produkcją, ale jest zdolna produkować głównie nieprzetworzone surowce energetyczne, broń i propagandę.
Ta ostatnia przekonuje, że gospodarka ma się świetnie, nie widać kłopotów w sektorze paliwowo-energetycznym, a rubel jest na poziomie sprzed wojny. Można wierzyć Kremlowi i powtarzać za nim, że sankcje nie działają. Można też wczytać się w analizy ekspertów Yale University, którzy obnażają tę propagandę. Tak samo warto spojrzeć na kryzys energetyczny: w krótkiej perspektywie w trudniejszej sytuacji jest może Europa, ale w długiej druzgocące koszty awanturnictwa poniesie gospodarka Rosji. Jedynym dziś zadaniem Europy jest więc trwać w postanowieniu i nie ulec szantażyście z Kremla.
Czytaj też: Rosja nie jest tak odporna na sankcje, jak twierdzi Putin