Chińczycy nie płacą kredytów hipotecznych za niedokończone budowy. Protest dotyczy 13 mln mieszkań, projektów w 24 z 31 prowincji, w stawce jest równowartość biliona złotych. Spłacający raty się zbuntowali, bo nie są pewni, czy zadłużeni po uszy deweloperzy dadzą radę rozdać klucze do widmowych mieszkań. Ekonomiści mówią, że to cios w samo serce chińskiego modelu rozwoju. Branża nieruchomości w ostatnich latach dynamicznie rosła, tworząc czwartą część gospodarki.
Władze próbują przeciwdziałać, banki mają pożyczać tylko na rentowne projekty. Obywatele mogą wystąpić o wakacje kredytowe, ale jednostronne zawieszenie spłat wiąże się z ryzykiem kar w systemie posłuszeństwa obywatelskiego, przekładającego się na wiele dziedzin życia, choćby dostępność szkół dla dzieci. Kłopoty uderzają w silnie promowaną przez partię komunistyczną klasę średnią, kupującą także drugie i kolejne nieruchomości, co uważano do niedawna za bezpieczne inwestycje.
W mieszkaniach i w domach miejskie gospodarstwa domowe ulokowały 60 proc. aktywów. Ceny metrów spadają, kredyty są droższe niż zabezpieczające je nieruchomości, wzrost gospodarczy wyhamował do niewielkiego jak na Chiny poziomu 4 proc. rocznie, co sprawia, że łatwiej stracić pracę i trudniej znaleźć nową. Pojawiają się pytania, czy i kiedy fale kryzysu mieszkaniowego zaleją także inne sektory gospodarki oraz czy zachwieją pozycją partii. A atmosfera powinna być świetna, bo partia szykuje się na swój XX zjazd, imprezę uświetni zaprzysiężenie sekretarza generalnego Xi Jinpinga na trzecią kadencję, cementując jego pozycję jako rdzenia systemu komunistów.
Ich notowań nie poprawia afera, która dotknęła kilka banków spółdzielczych z prowincji Henan i Anhui. Oferowały atrakcyjne oprocentowanie, ale od kwietnia zamrożono w nich depozyty warte 23 mld zł.