Duch Margaret Thatcher krąży nad Wielką Brytanią. Była premier jest najważniejszym punktem odniesienia dla obojga kandydatów, którzy właśnie rozpoczęli ostateczny pojedynek o władzę nad Partią Konserwatywną. I co za tym idzie – o fotel brytyjskiego premiera. „Moja polityka będzie jak ta prowadzona przez Thatcher, myślę jak Thatcher i nie zawiodę was jak Thatcher” – mówił kilka dni temu dla „The Times” Rishi Sunak, były minister finansów w rządzie Borisa Johnsona.
Oboje z Liz Truss, wciąż urzędującą szefową MSZ, przekonują, że Thatcher dziś miałaby takie same pomysły ekonomicznie jak oni i że wyśmiałaby pomysły kontrkandydata. Truss na publiczne debaty nawet ubiera się jak Thatcher, naśladuje jej styl mówienia i przywołuje jej ulubione aforyzmy. Krytycy wyrzucają jej, że traktuje wyborców jak stetryczałych staruszków, którzy już z polityki niewiele rozumieją, ale skojarzy im się ten żakiecik lub powiedzonko i zagłosują na „nową Thatcher”. Jakie to jednak ma znaczenie, skoro się sprawdza?
Dwoje finalistów wyłonili w kolejnych głosowaniach posłowie Partii Konserwatywnej. Ale ostateczną decyzję podejmą szeregowi członkowie partii. A wśród nich, według sondażu z 21 lipca, przewaga Truss nad Sunakiem wynosi już 24 pkt proc. (62 do 38). Ta prognoza ma znaczenie, bo choć ostatecznych wyników nie poznamy do września, to karty do głosowania trafią do odbiorców już w tym tygodniu. I wnioskując z przeszłości, większość z nich zagłosuje od razu (druga, mniejsza fala głosów będzie „za pięć dwunasta”). Kampania potrwa jednak do ostatniej chwili – Sunak i Truss, jak na dojrzałą demokrację przystało, będą się teraz potykać publicznie dwa razy w tygodniu przez cały sierpień.
Można jednak odnieść wrażenie, że te partyjne prawybory już mają zwycięzcę.