Rosjanie rozpaczliwie szukają rezerw i wystawiają ochotnicze bataliony. Płacą za to horrendalne pieniądze – nawet równowartość 3500 dol. i więcej miesięcznie – więc pewnie chętni się znajdą. Za to na froncie przez ostatnie 72 godziny nie osiągnęli żadnych postępów, a ich ogień artyleryjski słabnie. Nie pomogło jak widać ani odpalenie tysięcy Iskanderów, ani skrzydlatych Kalibrów.
Rosja kusi ochotników
Bardzo ciekawa sprawa z tymi ochotniczymi batalionami. O sformowanie ich apelował sam Putin do szefów „podmiotów administracyjnych”, czyli własnej administracji rządowej. Owych „podmiotów administracyjnych” jest aż 85, przy czym nawet tu Rosjanie mają bałagan. Dokładnie są to: 22 republiki (w tym okupowany Krym), dziewięć krajów, 46 obwodów, trzy wydzielone miasta (w tym okupowany Sewastopol), jeden obwód autonomiczny i cztery autonomiczne okręgi. To tylko my w Polsce podchodzimy do sprawy tak mało elastycznie – same województwa! A u Rosjan, proszę bardzo, aż sześć różnych jednostek administracyjnych szczebla mniej więcej (na nasze) wojewódzkiego.
Ale do rzeczy. Każdy z szefów owych „podmiotów administracyjnych” sześciu różnych typów dostał polecenie sformowania co najmniej jednego „batalionu ochotniczego”. Typowy batalion ma trzy kompanie po ok. 120–150 osób oraz kompanię wsparcia, a zapewne nie będzie to zwarta jednostka na zasadzie batalionu zmechanizowanego, batalionu czołgów czy dywizjonu artylerii, ale coś w rodzaju batalionu zapasowego, źródła rezerw osobowych, którymi będzie się zapychać dziury w wojskach liniowych.