PAWEŁ RESZKA: – W sowieckich łagrach odsiedział pan 15 lat, a kiedyś nawet głodował przez 303 dni w ramach protestu.
MUSTAFA DŻEMILEW: – Po kilku dniach zaczęło się przymusowe karmienie – strażnicy trzymają za ręce, wkładają w usta szlauch i wlewają płyn odżywiający. Teoretycznie powinni wlać tyle, żeby organizmowi starczyło na dobę, ale w więzieniach kradli, więc zazwyczaj wlewali mniej.
Uratował pana Andriej Sacharow.
Gdyby się mną nie zainteresował, pewnie pozwoliliby mi umrzeć. Rodzina namawiała mnie, żebym przestał, ale ja byłem zdecydowany iść do końca. Potem brat pokazał mi podczas widzenia wiadomość od Sacharowa: „Proszę przerwać głodówkę, bo pańska śmierć ucieszy tylko naszych wrogów”.
W gronie dysydentów mieliście zabawny toast: „Za sukces naszej beznadziejnej sprawy”.
Wiedzieliśmy, że rozpad ZSRR jest nieunikniony. Ale nie wierzyliśmy, że stanie się to za naszego życia. Tak samo nie sądziłem ja i inni krymscy Tatarzy, że zdołamy wrócić na półwysep, z którego nas deportowano. Ale reżim upadł, na Krym wróciliśmy.
I gdzie jest ta demokratyczna Rosja, o którą walczyliście z Sacharowem?
Jest taki stary film o powstaniu Spartakusa. W jednej z ostatnich scen, kiedy już gladiatorzy mają być straceni, jeden z nich pyta: „Spartakusie, czy mieliśmy szansę zwyciężyć?”, „Wszyscy kochają wolność, ale nieliczni są w stanie za nią umrzeć”.
Wy byliście gotowi umrzeć.
Wcale nie byliśmy odważni. Rozumieliśmy tylko, że protest to nasz obowiązek. Jeśli tego nie zrobisz, stracisz szacunek do samego siebie. A dziś? Miliony ludzi wyjechały z Rosji, nie godzą się z reżimem.