Dla Francji 2022 to rok głosowań. W kwietniu do drugiej tury wyborów prezydenckich przeszli urzędujący Emmanuel Macron i Marine Le Pen – prezydent ostatecznie pokonał liderkę skrajnej prawicy w stosunku 59 do 41 i wkrótce rozpocznie drugą pięcioletnią kadencję. 12 i 19 czerwca Francuzi z kolei wybierali nowy parlament. Głosowanie wygrała centrowa koalicja, której przewodzi partia prezydenta Macrona Ensemble (dawniej: La République en Marche), ale straciła ponad 100 posłów (dostała 249, a nie 351, jak pięć lat temu), nie ma większości bezwzględnej w Zgromadzeniu Narodowym. Drugie miejsce zajęła odrodzona lewica w szerokiej koalicji NUPES lewaka Jeana-Luca Mélenchona, a trzecie – Zgrupowanie Narodowe Marine Le Pen, z rekordowym wynikiem: 89 mandatów, a poprzednio tylko 8. Problemem też była bardzo wysoka absencja: większość Francuzów (54 proc.) nie poszła do urn; wśród absencjonistów dwie trzecie to ludzie młodzi, albo skupieni na swoich sprawach albo nieufni wobec polityków i przekonani, że ich głos nic nie znaczy. Prezydent nie może już rządzić samodzielnie i potrzebuje sojuszników. W przeciwnym razie francuską politykę może czekać pięcioletni paraliż.
MAREK OSTROWSKI: – Pamiętam entuzjazm młodych Francuzów, którzy zdecydowanie poparli Macrona w wyborach prezydenckich 2017 r. I co, kompletnie to wyparowało?
PHILIPPE MEYER: – Niestety tak, zresztą podzielam ich rozczarowanie. Młodzi ludzie mieli wtedy nadzieję, że we Francji zdecydowanie zmieni się krajobraz polityczny, że będą poważne reformy. Ale w istocie wybraliśmy kogoś, kto gdy tylko zainstalował się w Pałacu Elizejskim, oparł się wyłącznie na ludziach ślepo mu oddanych.
Powiem popularny teraz dowcip, który to niepokojące zjawisko polityczne ilustruje.