Świat

Kolumbia stawia na wielką zmianę. Po raz pierwszy w swojej 200-letniej historii

Nowy prezydent Kolumbii Gustavo Petro i wiceprezydentka Francia Marquez Nowy prezydent Kolumbii Gustavo Petro i wiceprezydentka Francia Marquez Luisa Gonzalez/ Reuters / Forum
Kolumbijczycy wybrali w niedzielę pierwszego w dziejach kraju progresywnego prezydenta. Nazywa się Gustavo Petro. Jest legendą ruchów lewicowych i nadzieją klas ludowych. „Zaczyna się nowa historia i nowa Kolumbia” – cieszą się jego wyborcy, ponad 50 proc. głosujących.
Kolumbijczycy: To będzie wreszcie nasz kraj. Już nas nie będą mogli unieważnić. Nas, czyli kogo? Ludu. Ludzi Afro. Kobiet.Artur Domosławski/Polityka Kolumbijczycy: To będzie wreszcie nasz kraj. Już nas nie będą mogli unieważnić. Nas, czyli kogo? Ludu. Ludzi Afro. Kobiet.
Wraz z wygraną duetu Petro-Marquez zmienia się pejzaż polityczny w Ameryce Łacińskiej.Artur Domosławski/Polityka Wraz z wygraną duetu Petro-Marquez zmienia się pejzaż polityczny w Ameryce Łacińskiej.
Kolumbia staje się innym krajem.Artur Domosławski/Polityka Kolumbia staje się innym krajem.

Gdy godzinę po zamknięciu urn okazało się, że Petro wygrał drugą turę wyborów prezydenckich, zdobywając nieco ponad 50 proc. głosów, na niebie nad Bogotą rozbłysły kolorowe sztuczne ognie. Towarzyszyły im race na wiwat. Mimo ulewy ludzie zaczęli wychodzić z domów i w rytm dźwięków klaksonów samochodowych i popularnych gwizdków zbierać się na centralnym placu Boliwara i pobliskich ulicach. Rozentuzjazmowani sympatycy nowego prezydenta tańczyli, skandowali, wymachiwali flagami Kolumbii i śpiewali. Słychać było znaną włoską piosenkę antyfaszystowską „Bella ciao”, najsłynniejszą w regionie pieśń ruchów ludowych „El pueblo unido jamas sera vencido” (napisaną i skomponowaną w Chile za rządów Salvadora Allende), a także hymn Kolumbii.

To będzie nasz kraj

Mimo że nocą ulice centrum Bogoty nie należą do przesadnie bezpiecznych, wczoraj niepewność i poczucie zagrożenia wyparła aura wielkiego, powszechnego święta.

Co oznacza zwycięstwo Gustava Petro? – pytam kilka osób spośród tysięcy, które zebrały się na placu Boliwara świętować zwycięstwo.

To będzie wreszcie nasz kraj. Już nas nie będą mogli unieważnić. Nas, czyli kogo? Ludu. Ludzi Afro. Kobiet. Tych, co nie należą do elity. Byliśmy nikim, a dzięki Petro wygraliśmy.

Oto słowa, nadzieje, marzenia, tych, którzy oddali głos na człowieka będącego płachtą na byka dla establishmentu, klas wyższych i średnich Kolumbii.

Czytaj także: Nie tylko covid. Kronika katastrofy Ameryki Łacińskiej

Gustavo Petro – nowy prezydent Kolumbii

Petro ma 62 lata i starał się o prezydenturę po raz trzeci. Działalność polityczną rozpoczął jako 17-latek (w latach 70.). Wstąpił wtedy do miejskiej partyzantki M-19, która wyrosła z buntu przeciw fałszerstwu wyborczemu i zabetonowaniu sceny politycznej przez dwie partie: konserwatywną i liberalną. Partyzantkę, do której należał młody Petro, założyli inteligenci z dużych miast. Nie była to guerrilla komunistyczna – inaczej niż chłopska FARC walcząca o reformę rolną M-19 była „zbrojną socjaldemokracją”, jak o niej pisano po latach.

Trudno znaleźć w Kolumbii polityka, którego droga była tak konsekwentna – mniejsza o to, czy ktoś Petra podziwia, czy odrzuca. I jako partyzant, i jako deputowany, senator czy burmistrz stolicy upominał się o prawa najuboższych i wykluczanych. Demaskował łamanie praw człowieka przez służby specjalne; ujawniał zbrodnie wojska, paramilitarnych i powiązanych z nimi polityków establishmentu. Jego życie było z tego powodu niejednokrotnie zagrożone.

Cała kampania wyborcza odbywała się w cieniu obaw o to, że Petro może zginąć w zamachu. Tak kończyli wszyscy progresywni politycy w Kolumbii, którzy mieli realne szanse na wygraną w wyborach prezydenckich – czy to w latach 40. czy 90.

Innym cieniem kampanii Petra były ograniczone, jak się zdawało, jego możliwości wyborcze. Nawet gdy wygrał pierwszą turę, zdobywając 40 proc. głosów, podejrzewano, że doszedł do swojego sufitu, tzn. nie będzie w stanie powiększyć swojego elektoratu na tyle, by w drugiej turze przekroczyć poparcie 50 proc. głosujących.

Bo choć masy ludowe kochają Petra, to w Kolumbii istnieje też petrofobia – zjawisko klucz do zrozumienia trzech ostatnich kampanii prezydenckich, a także wielu innych zdarzeń w tutejszej polityce. W konserwatywnej politycznie Kolumbii nawet umiarkowane i socjaldemokratyczne poglądy Petro jawią się jako opętańczy radykalizm.

Czytaj także: Rozmowa z Jorge Franco, kolumbijskim pisarzem

Kopalnie do zamknięcia, pokój do zawarcia

Programy socjalne, poszerzające szanse edukacyjne ubogich, dostęp do służby zdrowia i transportu miejskiego Petro wprowadzał na skalę lokalną, gdy blisko dekadę temu był burmistrzem stolicy. Teraz, w kampanii prezydenckiej, wprowadził do swojego programu nowe wątki – przede wszystkim transformację energetyczną kraju i troskę o zmiany klimatyczne. Zapowiedział rozpoczęcie procesu zamykania kopalń węgla – Kolumbia jest węglową potentatką – i odchodzenie od eksploatacji złóż ropy. Wieszczono, że te propozycje pogrzebią jego szanse na wygraną.

W pierwszym przemówieniu po zwycięstwie zwrócił się do przywódcy Stanów Zjednoczonych o rozpoczęcie prawdziwego dialogu między Stanami a Kolumbią – dialogu równych – o wyżej wymienionej transformacji. Takie są wyzwania polityki w czasach globalnego ocieplenia.

Na niwie krajowej innym priorytetem Petro będzie dalszy proces pokojowy. Kolumbią od ponad pół wieku targała wojna domowa o ziemię. Poprzednie rządy zawarły pokój z komunistycznymi partyzantami FARC; prezydent Juan Manuel Santos dostał nawet za to Pokojową Nagrodę Nobla, ale – ku zdumieniu sporej części świata – ponad połowa Kolumbijczyków odrzuciła w referendum zawarty pokój.

Spekuluje się, że Petro będzie chciał zawrzeć podobny pokój z inną lewicową partyzantką – ELN (Armią Wyzwolenia Narodowego).

Jednak uzbrojonych po zęby aktorów w kolumbijskiej polityce jest więcej. Przede wszystkim – paramilitarni powiązani z armią, wielkimi właścicielami ziemskimi, narkobiznesem, a także przedsiębiorcami eksploatującymi bogactwa naturalne i niszczącymi środowisko. To, co polityczne, przenika się z tym, co stricte kryminalne. Jeśli dodać do tego grupy ściśle przestępcze, łatwo dostrzec, że do prawdziwego pokoju w Kolumbii daleka droga.

Czytaj także: Kontrowersje wokół pokojowego Nobla dla Juana Manuela Santosa

Francia zmobilizowała kobiety

Prawdopodobnie nie byłoby zwycięstwa Petra, gdyby nie kandydatka na jego wice: Francia Marquez. 40-letnia Afrokolumbijka wywodząca się z najniższych sfer społecznych, samotna matka dwóch synów. Zanim skończyła studia prawnicze, pracowała jako sprzątaczka i służąca. Jako lokalna liderka zwalczała działalność legalnych i nielegalnych firm wydobywczych, które zatruwały środowisko i wkraczały na tereny rdzennych mieszkańców kraju. Na własnej skórze przekonała się, że proekologiczna działalność w Kolumbii to zajęcie najwyższego ryzyka. Przeżyła zamach na swoje życie i musiała uciekać z dziećmi z rodzinnych stron (w dolinie Cauca).

To Marquez, o której wszyscy mówią poufale po imieniu: Francia, zmobilizowała kobiety z klasy ludowej, które – gdyby nie ona – być może w ogóle nie poszłyby głosować. Bo przecież do tej pory wygrywali ci, co zawsze. Konserwatyści czy liberałowie – los najuboższych nie zmieniał się ani na jotę.

Zdobycie wiceprezydentury przez Marquez to wydarzenie podobnej rangi, co zdobycie prezydentury przez Petro. A może większej? Afrokolumbijka nigdy nie doszła do tak wysokiego stanowiska.

Kolumbijski Trump nie dał rady

Sytuacja Petro i Marquez skomplikowała się po pierwszej turze. Gdyby za rywala w drugiej mieli tradycyjnego polityka liberalnego lub konserwatywnego, wszyscy niechętni klasie politycznej, przeciwni kontynuacji, zagłosowaliby na nich. Ale rywalem w drugiej turze został nieznany szerzej przedsiębiorca budowlany, były burmistrz miasta Bucaramanga (dziewiątego co do wielkości w Kolumbii, ok. pół mln mieszkańców), 77-letni Rodolfo Hernandez. Dzięki hasłom bijącym w establishment, ku zaskoczeniu wszystkich, w ostatniej chwili wyprzedził kandydata prawicowego obozu władzy i wszedł do drugiej tury (z poparciem 28 proc.). W zestawieniu z Hernandezem nawet Petro, krytyk establishmentu, ale jednak wieloletni deputowany i senator, mógł się jawić jako „jeden z nich” – tych, których trzeba pogonić.

Sukces Hernandeza w pierwszej turze przypominał nieco sukces Stana Tymińskiego w Polsce w 1990 r. – skazany na przegraną, folklorystyczny kandydat wchodzi niespodziewanie do drugiej tury. Ale tak w ogóle Hernandez przypomina najbardziej Donalda Trumpa – zarówno gdy idzie o poglądy, jak i agresywny charakter.

Zasłynął tym, że przed laty zaatakował fizycznie politycznego oponenta – uderzył go w twarz. Kilkakrotnie mówił (zanim został kandydatem na prezydenta), że jest „zwolennikiem wielkiego niemieckiego myśliciela Adolfa Hitlera”, a gdy zorientował się, że deklaracja ta mu szkodzi, próbował tłumaczyć, że chodziło mu o Alberta Einsteina. Już w kampanii wypowiadał się wylewnie o tym, jak widzi rolę kobiet w społeczeństwie: „Byłoby idealnie, gdyby poświęcały się wychowywaniu dzieci”. Obecność kobiety jako kandydatki na jego wice nie była w takich okolicznościach przekonująca.

Hernandez zawdzięczał sukces w pierwszej turze m.in. sprawnemu posługiwaniu się mediami społecznościowymi. Zyskał nawet ksywkę „staruszek z TikToka”. Okazało się jednak, że w zderzeniu z ambitnym programem Petro jedyne hasło Haernandeza – a w zasadzie cały jego „program”, czyli walka z korupcją – to za mało. Na dodatek tuż przed drugą turą zaczął się jego proces, w którym jest oskarżonym o… korupcyjne uwikłanie. Jeszcze jako burmistrz Bucaramangi podpisał umowę z pewną prywatną firmą zajmującą się wywozem śmieci, a jego syn pobrał 2 mln dol. jako wynagrodzenie za mediację; na dodatek zalegalizował ten korupcyjny akt u notariusza. Rzadko się zdarza, żeby korupcja miała notarialny stempel.

Czytaj też: Jak walczono o wolność Ameryki Łacińskiej

Nowa historia i nowa Kolumbia

Wraz z wygraną duetu Petro-Marquez zmienia się pejzaż polityczny w Ameryce Łacińskiej. Wygrana Gabriela Borica w Chile w grudniu 2021 r. zapowiadała nowy cykl, kolejną progresywną i egalitarną falę w regionie. Wygrana Petro umacnia regionalny trend.

Jeśli w październiku wybory w Brazylii wygra Lula da Silva, pojawią się szanse na powstanie solidnego sojuszu politycznego. Jego składowymi będą też zapewne Argentyna pod rządami Alberta Fernandeza i Meksyk z Andresem Manuelem Lopezem Obradorem, nawet jeśli ten ostatni należy do lewicowej generacji zalatującej naftaliną.

Jednak dzisiejszy dzień i kolejne należeć będą przede wszystkim do Gustava Petra, Francii Marquez i Kolumbii. „Od dziś Kolumbia się zmienia. Staje się innym krajem – mówił Petro w swoim pierwszym przemówieniu. – W tej zmianie nie chodzi ani o zemstę, ani powiększanie nienawiści”.

Luz Eida Cordoba, pracownica społeczna zajmująca się mediacją w konfliktach, Afrokolumbijka, tak mi tłumaczy to, co się stało: – Ten dzień dzieli historię Kolumbii na epokę przed i po. Dziś skończyła się 200-letnia historia kraju, który należał do wąskiej kasty. Od jutra zaczyna się nowa historia i nowa Kolumbia.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Świat

Trump bierze Biały Dom, u Harris nastroje minorowe. Dlaczego cud się nie zdarzył?

Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, wygrał we wszystkich stanach swingujących. Republikanie przejmą poza tym większość w Senacie. Co zadecydowało o takim wyniku wyborów?

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
06.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną